FYI.

This story is over 5 years old.

Internet

Trolling TVP przypomina, że w sieci nikt nie jest bezpieczny

Fałszywe newsy to nic nowego. Ale czy można się przed nimi uchronić?
Ilistracja: Cei Willis

Każdy z nas dał się kiedyś trollingowi: kliknął w fałszywego newsa z krzykliwym nagłówkiem, rozesłał znajomym sfotoszopowane zdjęcie albo wdał w komentarzową wojnę z kimś, kto ewidentnie karmił się oburzeniem. Jeśli nie przyznajesz się do brutalnej utraty internetowego dziewictwa, to pewnie udajesz też, że podczas prawdziwego pierwszego razu byłeś królem (bądź królową) erotycznego napięcia. Nie rób tego. Nie ma się czego wstydzić.

Reklama

Fałszywe newsy i „postprawda" stały się symbolami 2016 roku. Ci z nas, którzy wychowywali się razem z internetem, mają już pewne nawyki, pozwalające im wychwytywać ewidentne fałszywki. Umiejętność odwrotnego wyszukiwania obrazu, znajomość copypast czy wyczulenie na liczbę 2137 pozwalają w miarę bezpiecznie nawigować po coraz bardziej burzliwszej sieci. To wymaga jednak dużej uwagi oraz swoistego „kapitału internetowego": obeznania w kodach, trendach i żartach.

Dlatego umiarkowanie rozbawił mnie fakt, że TVP Info zupełnie serio potraktowało trollowego maila Rafała Madajczaka, redaktora AszDziennika. Podając się za telewidza z Podkarpacia potwierdził on teorię spiskową o rzekomo celowym wyłączaniu sygnału publicznej telewizji podczas wystąpień osób związanych z rządem. „Żeby utrwalić tę tezę, TVP Info co jakiś czas publikuje na antenie doniesienia od widzów, którzy awarię wiążą z zielonymi ludzikami. W związku z tym postanowiłem do «listów od Suwerena» dołączyć testując, jakie głupstwo telewizja Samuela Pereiry przyjmie, byle tylko wesprzeć wizję świata prezesa" – pisze Madajczak. No i się udało: TVP opublikowała list, polski internet śmiechł. Tyle tylko, że to nic nowego. Na fałszywki nabierali się dziennikarze „Gazety Wyborczej", kilka lat temu podobną ofiarą stał się „New York Times". A to tylko początek długiej listy mediów uważanych za wiarygodne i poważne.


Dajemy się wkręcać rzadziej niż inni. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Myliłby się jednak ten, kto w fałszywych newsach widziałby znak naszych zepsutych czasów i destruktywny wpływ internetu na społeczeństwo. „Nie można dziś wierzyć w nic, co widzi się dziś w gazetach. Nawet sama prawda staje się podejrzana, kiedy trafia do tego nieczystego środka komunikacji" – brzmi dziwnie znajomo, prawda? To list amerykańskiego prezydenta Thomasa Jeffersona z 1807 roku, skierowany do 20-letniego aspirującego dziennikarza Johna Norvella. Według prezydenta gazeta prezentująca tylko sprawdzone fakty nie cieszyłaby się zbytnią poczytnością. Ponad 200 lat temu, w kraju okrzykniętym kolebką wolnego słowa, problemy były podobne jak dziś z social mediami i portalami goniącymi za klikalnością.

Poważny problem zaczyna się, kiedy na fałszywych newsach zaczynają żerować ci, którzy chcą się na nich wybić. Po poniedziałkowej tragedii w Berlinie, niczym cmentarne hieny, odezwali się internetowi komentatorzy, którzy niepotwierdzone (i w końcu zdementowane) informacje o tym, że zamachu miał dokonać uchodźca z Bliskiego Wschodu wykorzystywali do siania nienawiści. Szef Ruchu Narodowego, Robert Winnicki, tweetował co godzinę, triumfalnie tańcząc na grobach ofiar. Pewnie zdobył sobie kilku nowych sympatyków. Ale to też nic nowego: podręcznikowy przykład fałszywki, Protkoły mędrców Syjonu, rzekomy dowód istnienia żydowskiego spisku pragnącego przejąć władzę nad światem (uważane za oszustwo przez większość historyków, ostatecznie uznany za prowokację tajnej carskiej policji przez moskiewski sąd w 1993 r.) przez niemal stulecie karmił polityczną retorykę i sukcesy wszelkiej maści antysemitów i skrajnej prawicy. W Polsce strollować caratowi dał się m.in. Antoni Macierewicz (albo, co gorsza, cynicznie mówił nieprawdę), który powtarzał rewelacje Protokołów słuchaczom Radia Maryja w 2002 roku.

Nikt z nas nie jest bezpieczny, jeśli chodzi o fałszywe informacje – nie ważne, na jaką partię głosuje i jakie poglądy wyznaje. Internet i media społecznościowe – przynosząc tysiące niesprawdzalnych źródeł i promując to, co zwięzłe, konkretne i chwytliwe ponad to, co analityczne, dłuższe i wątpiące – nie stworzył tego problemu, a jedynie go wzmocnił. Czy jest na niego rada? Na razie pozostaje nam uważać, wątpić, sprawdzać, nie wierzyć w proste rozwiązania ani w chwytliwe bon moty. I nie obrażać się na internet, bo im mniej o nim wiemy, tym łatwiej dać się strollować.