"Oops!... They Did It Again" - biografia Britney Spears produkcji Lifetime to (kolejna) porażka stacji

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

"Oops!... They Did It Again" - biografia Britney Spears produkcji Lifetime to (kolejna) porażka stacji

"Zostawcie Britney w spokoju".

Okazuje się, że pomimo ogromnej fali krytyki, która spadła na Lifetime po wyemitowaniu biografii Aaliyah w 2014 roku, opartej rzekomo na książce Christophera Johna Farleya, telewizja nie poprzestała na tym jednym projekcie. Wydawać by się mogło, że trudno przebić taką żenadę, jaką było "The Princess of R&B". Film stworzony bez aprobaty rodziny Aaliyah (z tego powodu z głównej roli zrezgynowały m.in. Zendaya i Teyana Taylor), bez poszanowania prywatności zmarłej, oparty na takich plotkach i domysłach jak rzekomy związek i nielegalny ślub gwiazdy z R. Kellym. Nie wspominając już nawet o samym fakcie, że producenci nie uzyskali zgody na użycie piosenek Aaliyah, czyli stworzyli biografię piosenkarki bez jej muzyki. Brzmi jak kiepski żart, prawda? Ale co się dziwić, Wendy Williams - siła napędowa produkcji - co tydzień karmi nas durnymi doniesieniami i sensacjami rodem z Pudelka w swoim głupkowatym talk show, za każdym razem udowadniając przy tym, że w kwestii szkodliwości chirurgii plastycznej mogłaby dogadać się z Lil' Kim.

Reklama

Trzeba być nie lada świnią, by w ogóle podjąć się pracy nad projektem, który w tak ohydny sposób wchodzi z butami w życie kogoś, kto już nie może zabrać głosu w sprawie. Bo choć do sieci trafiły dokumenty z urzędu stanu cywilnego, a późniejsze lata zweryfikowały upodobania R. Kelly'ego, wokalistka nigdy potem nie była przedmiotem jakiegokolwiek skandalu. Ale co tam, moralność to niekoniecznie jest słowo, które idzie w parze z hasłem hajs się music zgadzać.

Lifetime'owi zamarzyły się inne biografie, więc pod lupę wziął życiorys kolejnej diwy, której nie ma już z nami - Whitney Houston. Za produkcję odpowiadała wtedy Angela Bassett - ta sama aktorka, która przed laty brawurowo zagrała Tinę Turner. Jak widać, z wiekiem można stracić dobry gust, poczucie estetyki i zdyskredytować jedną z przyjaciółek w imię przelewu. Skoro i ten film sprawił, że Twitter zapłonął w chwili emisji, Lifetime rosnąc w siłę hejtu nakręcił z rozpędu biografię wciąż żyjącej Toni Braxton, która wzięła udział w przygotowaniu produkcji. "Unbreak My Heart" nie było idealne, ale dzięki wkładowi piosenkarki zrobiło się już całkiem przyzwoite. I kiedy myślałam, że Lifetime w końcu odrobił pracę domową, stacja powróciła z nieoficjalną biografią Britney Spears.

"Britney Ever After" zaczyna się sceną, w której nastoletnia blondynka wsiada do wypasionego autobusu, który miał zabrać ją na trasę koncertową z *NSYNC. Zatem Britney pojawiła się znikąd - nie było Disneya, programu Myszki Miki czy przyjaźni z Christiną Aguilerą. Angela Bassett, która wcieliła się w główną rolę, nie tylko wyglądem w ogóle nie przypomina Spears, ale także gra fatalną, ślamazarną dziewczynę. Im dalej w głąb filmu, tym bardziej drażni tępym wyrazem twarzy i brakiem inteligencji. No tak naiwna to nie była nawet sama Britney.

Reklama

Z perspektywy czasu bardzo krótki związek Britney Spears z Justinem Timberlakiem został rozdmuchany w filmie do niewyobrażalnie wielkich rozmiarów. Do dziś krążą różne plotki dotyczące ich rozstania, ale żeby aż tak spłycić ich relację? No jasne, nie zabrakło epickej dżinsowej stylizacji i sesji, która obiegła każdy numer czasopisma młodzieżowego, zahaczono o wałkowany przez tygodnie wątek tego czy Britney jest dziewicą czy nie, ale żeby wymyślać motyw z rzekomą seks taśmą, która trafiła w ręce niepowołanych osób? Serio, z życia Britney w tamtym okresie można wyciągnąć o wiele lepsze sensacje, włączając w to ten lament czy późniejszą zagrywkę Justina z klipem "Cry Me A River". Działo się sporo, ale najwyraźniej scenarzystę "Britney Ever After" odcięło kompletnie od ówczesnej rzeczywistości.

Jako, że twórców "Britney Ever After" dopadła ta sama bolączka, znana już z pracy nad filmem o Aaliyah, to na próżno szukać w tym filmie odniesień do przebojów księżniczki popu. Pominięto nie tylko muzykę samą w sobie, ale także o wiele więcej - brakuje słynnego pocałunku z Madonną czy filmu "Dogonić marzenia". Uwagę skupia się na pobocznych wątkach, takich jak szybki ślub gwiazdy w Las Vegas czy nieudany związek z Kevinem Federline'em. No i wiadomo, dużo miejsca poświęcono temu co działo się w 2007 roku, kiedy Spears przeżyła prawdziwe załamanie nerwowe i w akcie rozpaczy zgoliła sobie głowę. Zdarzenia te są jednak okraszone tak płaskim wejściem w temat, że ostatni komentarz Katy Perry to przy tym pochwała zachowania Britney. Przy okazji - Katy, ładnie to tak inspirować się koleżanką, a potem żartować sobie z jej stanu psychicznego? Czy Taylor Swift miała zatem rację pisząc "Bad Blood"?

Reklama

Jasne, bez wątpienia to wszystko oddziaływało na karierę Britney; media nie zawsze grały czysto, ale i z wzajemnością. Nie oszukuję się - z całą pewnością obrączki pomogły w promocji "In The Zone", a piąty album "Blackout" był jednym z najbardziej wyczekiwanych powrotów zeszłej dekady. Jak się potem okazało, średnio udanym. Z tym występem na czele. Pytanie tylko, czy historia Spears to tylko zlepek ujęć niezrównoważonej dziewczyny, która będąc maszynką do zarabiania pieniędzy pogubiła się bezpowrotnie, czy może mamy tu do czynienia z o wiele większymi i poważniejszymi problemami, takimi jak trudności w radzeniu sobie ze sławą, uzależnieniem od używek czy wszechobecnej kontrola wytwórni nad wizerunkiem? Po scenie przejmującego monologu Britney wypowiedzianego w stronę psychiatry, film kończy się szczęśliwie w momencie wyjścia wokalistki z odwyku i powrotu do jako takiej stabilizacji.

"Britney Every After" mogło stać się naprawdę wartościowym filmem, ale twórcy zawiedli na całej linii. Już nawet nie chodzi o kompletnie sztywną, nieodzwierciedlającą rzeczywistości, obsadę czy przejaskrawione wątki i pomylone fakty. Ta produkcja mogła być genialnym początkiem dyskusji na temat tego, jak drastycznie jest zaczynać swoją przygodę z przemysłem muzycznym z nieodpowiednimi osobami za twoimi plecami w młodym wieku. Jak ten biznes przeżuwa i wypluwa pewne osobowości. Jak przetrwać niechcianą nagonkę paparazzi. Może zrozumiano by dzięki temu, co dzieje się ostatnio z Justinem Bieberem. I mając w głowie ten przełomowy występ Spears, nie jechano by tak tak bardzo po Miley Cyrus za twerkowanie na jednej scenie z Robinem Thicke. Wbrew pozorom to są schematy, które w świecie popu powtarzają się nieustannie.

Tymczasem Britney, która w zeszłym roku wydała naprawdę fajną płytę "Glory" i zaliczyła m.in. kooperację z G-Eazym, wiedzie spokojne życie, co widać przede wszystkim na jej Instagramie. Tego, że sprzedała miliony płyt, a na jej muzyce wychowało się całe pokolenie urodzonych w latach 90. nie odbierze jej żadna nagrana naprędce biografia. To była (wciąż jest?) kariera pełna wzlotów i upadków, ale pokażcie mi drugi taki fenomen w popkulturze. Być może kiedyś Spears opowie swoją (o wiele bardziej skomplikowaną niż może nam się wszystkim wydawać) historię. Póki co, polecę klasykiem - "zostawcie Britney w spokoju".

Obserwujcie Noisey na Twitterze.