FYI.

This story is over 5 years old.

Film

„Blade Runner 2049” pokazuje, jak bardzo złe jest dziś wielkie kino

Ludzie nie mają dla tego filmu litości

Tekst nie zawiera spoilerów, spokojnie, nie zepsułbym wam zabawy z oglądania tego filmu

„Kontynuacja przełomowego filmu od razu dołącza do klasyki Sci-Fi", ocenia „Rolling Stone"; „Najbardziej spektakularny i głęboki hit kina naszych czasów", obwieszcza „The Telegraph"; „Kontynuacja przeboju Ridleya Scotta z 1982 roku oferuje zarówno porażające doznania wizualne, jak i głęboką filozoficzną zadumę", kwituje „The Guardian", dając filmowi pięć gwiazdek. To tylko trzy z szeregu pochlebnych recenzji filmu Denisa Villeneuve'a, które najwyraźniej spora część publiki miała w dupie i wolała darować sobie wycieczkę do kina. Niestety Blade Runner 2049 okazał finansową klapą. Dlaczego tak się stało? Mam pewną teorię.

Reklama

Dla osób, które nie znają kontekstu: Blade Runner 2049 to kontynuacja kultowego (tak, nie bójmy się użyć tego słowa) filmu Ridleya Scotta z 1982 roku, będącego luźną adaptacją powieści Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? autorstwa Philipa K. Dicka.

To dystopijny obraz przyszłości, w której ściśnięci w gigantycznych miastach ludzie mieszają się z replikantami, sztucznymi istotami stworzonymi przez człowieka, by mu służyć i wykonywać ciężkie prace. Replikanci, którzy wymykają się spod kontroli, uciekają ‒ są tropieni i likwidowani przez Blade Runnerów (Łowców Androidów), nawet jeżeli pragną jedynie istnieć. Czy maszyna może chcieć żyć? Czy ma do tego prawo? Czy w ogóle ma jakiekolwiek prawa?

Dla jednych film Scotta sprzed 35 lat jest filozoficzną dyskusją z szeregiem pytań o nasze człowieczeństwo i jego brak. Dla innych to egzystencjalny bełkot, w którym są fajne zdjęcia, dużo gadają i gadają i nie ma wybuchów, czyli w ogóle bez sensu i strata czasu.


Mówimy jak jest. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku


Jakim więc filmem jest Blade Runner 2049? Jest piękny, to wykwintna filmowa uczta w świecie serwowanych nam fast foodów, coś tak rzadkiego w dzisiejszych czasach, że aż pokazuje, w jak głębokiej dupie znalazło się współczesne wysokobudżetowe kino. To seans, przez który poczułem się jak za dzieciaka, gdy chodzenie do kina było „czymś", wydarzeniem – a nie wyłączeniem myślenia, plejadą niepotrzebnych efektów specjalnych, przepłaconym popcornem i rozgadaną widownią.

Reklama

Na mojej sali kinowej nikt nie gadał. Wszyscy siedzieliśmy w ciszy, wciągaliśmy kolejne fragmenty fabularnej układanki. Nie było nas też zbyt wiele, sala była do połowy pusta. Nie to co na seansie Botoksu (najgorszego szrotu, jaki widziałem od czasu Yyyrka! Kosmicznej nominacji), który – jak z dumą na swoim profilu na Facebooku pisze Patryk Vega – w sześć dni obejrzało przeszło milion osób.

Na razie Blade Runner 2049 (88 procent na Rotten Tomatoes) zarobił łącznie 82 miliony dolarów na całym świecie. Dla porównania Zmierzch: Księżyc w nowiu (28 procent na Rotten Tomatoes) zebrał do kasy 72 miliony… w dniu premiery. Nie twierdzę, że nie potrzebujemy też takich filmów, które dają jedynie rozrywkę i radość, zwracam jedynie uwagę na zachwianie proporcji. A przypadek nowego Łowcy Androidów sprawia, że oczami wyobraźni widzę wizję przyszłości, w której producenci nie wydają tak lekką ręką milionów na przeintelektualizowane pierdololo, a w kinach już zawsze lecą tylko kolejne odcinki filmów typu Zmierzch, Botoks, Szybcy i wściekli lub Piraci z Karaibów.

Śledź autora na jego profilu na Facebooku

Czytaj też: