Chronixx - Chronology

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Chronixx - Chronology

Na trzecim, a tak naprawdę pierwszym oficjalnym albumie Chronixx przekonuje, że wszystkie ochy i achy na jego temat był całkowicie uzasadnione, a opinia najlepszego młodego gracza na scenie modern roots (ale nie tylko) należy mu się całkowicie zasłużenie!

Po raz pierwszy dał o sobie znać w 2011 roku na nielegalu "Hooked on Chronixx". Miał wówczas niespełna 19 lat i wielki apetyt na sławę. Ale też znakomite papiery na granie. Oczywiście reggae i dancehallu, bo właśnie tym parał się jego ojciec - wyborny, ale mimo wszystko drugoligowy wokalista i nawijacz Chronicle. Zresztą przez kilka pierwszych lat śpiewania w jamajskich sound systemach nasz bohater występował najczęściej jako Little Chronicle - Mały Kronikarz. Pamiętny bootleg miał tylko lokalny zasięg i przyniósł nastoletniemu nawijaczowi popularność jedynie na Jamajce. Wystarczyło. Jamar McNaughton zaczął regularnie występować w jednym z klubów Kingston należących do samego Usaina Bolta. Tam podobno wypatrzył go jeden z muzyków Majora Lazera i zaprosił do sesji nagraniowej. Efektem był mixtape "Major Lazer Presents Chronixx & Walshy Fire - Start A Fire" (2013). Zażarło. Media i fani z miejsca zwrócili uwagę na charakterystyczny głos i niezwykłą muzykalność wokalisty. Nic dziwnego, że kiedy w 2014 roku artysta wydał swoją drugą nieoficjalną EP-kę "Dread & Terrible" zachwytom nie było końca.

Reklama

Ja również uległem czarowi talentu młodziaka ze Spanish Town na peryferiach Kingston. I nie tylko za sprawą wielkiego hitu "Here Comes Trouble" (opartego na genialnym riddimie Rootsman) - prawdopodobnie największego przeboju reggae XXI wieku! Nie ma co gadać - ja, wychowany na klasycznym roots reggae i dubie, uwielbiający również nowoczesne produkcje spod znaku cyber dubu i dancehallu, zakochałem się w interpretacji modern roots, którą zaproponował Chronixx na tym wydawnictwie. Dość powiedzieć, że do dziś "Dread & Terrible" to moja ukochana ścieżka dźwiękowa do biegania.

Na wypatrywany przez całe środowisko, długo zapowiadany (i nagrywany) oficjalny debiut Kronikarza czekałem więc - zapewne jak większość fanów - z wielkim niepokojem. Zastanawiałem się, czy Chronixx podoła ciężarowi pierwszej dużej płyty? Czy spełni oczekiwania? Czy nie rozmieni się na drobne? Dziś śmiało mogę oznajmić wszystkim słuchaczom reggae i "szalikowcom" młodego Jamajczyka, że wszelkie wątpliwości można już (i na szczęście) włożyć między bajki. Bo na "Chronology" nie tylko nie ma wtopy, ale wręcz przeciwnie - to równy, wspaniale przebojowy i bogaty w muzyczne zaskoczenia album, którym 24-letni wokalista mocno okopuje się na pozycji najlepszego gracza na scenie (już nie tylko) modern roots, ale reggae w ogóle. A przecież konkurentów ma nie byle jakich, bo z roku na rok i płyty na płytę rosną talenty takich "zawodników", jak: Protoje, Jesse Royal, Kabaka Pyramid, Micah Shemaiah czy Jahdan Blakkamoore.

A to wszystko dlatego, że Chronixx Anno Domini 2017 to również lekki, subtelny dancehall ("Likes", "Loneliness"), wyraźne inspiracje konfekcyjnym hip-hopem ("Country Boy", "Tell Me Know"), ale też mocny skręt w stronę niezobowiązującego, ale perfekcyjnie brzmiącego i wyprodukowanego EDM-u ("Smile Jamaica"). Przy swojej uniwersalności, którą "Chronology" łamie wszelkie gatunkowe bariery (bo jest tu też pop i R&B), album ten ma jednak jeden wspólny korzeń - roots reggae mocno inspirowane tą muzyką - powstałą w latach 70. i eksplodującą na cały świat (nie tylko za sprawą Boba Marleya) dekadę później.

Dlatego kiedy dziś, po kolejnym już spotkaniu z tym materiałem odkrywam na nim kolejne smaczki (jak słowa samego Petera Tosha recytującego psalm 121 w intro i outro "I Can", czy interpretację klasycznego numeru Otisa Gayle'a rodem ze Studia One, czyli "I'll Be Around" w postaci "Majesty") to wiem, że ta wspaniała płyta odkrywać będzie przede mną swoje smaczki jeszcze bardzo długo. A najfajniejsze jest to, że tajemnica sukcesu Chronixxa jest zarówno urzekająco prosta, ale jakże nieczęsto spotykana w świecie muzyki rozrywkowej. A tu mamy wszystko to, czego potrzeba, by zachwycić słuchaczy i krytyków. A więc znakomity głos (przywodzący skojarzenia z najlepszymi wokalistami spod znaku lovers rock w rodzaju Gregory'ego Isaacsa), przebojowy repertuar i mistrzowską (nierzadko autorską) produkcję.