FYI.

This story is over 5 years old.

Seriale

„Korona królów” pokazuje, że wciąż nie umiemy opowiadać o swojej historii

Miała być „Gra o tron”, a wyszło kolejne „M jak miłość” z Piastami zamiast Mostowiaków

Powyżej zwiastun „Korony królów”, enjoy!

„Staraliśmy się snuć opowieść tak, by przedstawione historie były ciekawe, pełne miłości, intryg, zdrad – czyli wszystkich rzeczy, które zawsze są esencją tego typu produkcji. Tak jest w Tudorach, Rodzinie Borgiów, czy Grze o Tron” ‒ mówiła wPolityce.pl Ilona Łepkowska, współscenarzystka Korony królów. Jej zapowiedzi zaostrzyły apetyty telewidzów spragnionych polskiego serialu historycznego zdolnego iść w szranki ze światową czołówką gatunku. Tym bardziej, że historię panowania ostatnich Piastów z powodzeniem można zaadaptować na pełnokrwiste widowisko spod znaku wielkiej polityki, militarnej zawieruchy i obyczajowego skandalu. Niestety efekt konfrontacji z produkcjami zachodnimi może dla nowego dzieła TVP zakończyć się raczej bitwą pod Chojnicami niż Grunwaldem.

Reklama

Emisja dwóch pierwszych odcinków 1 stycznia sprawiła, że Korona królów zyskała status pierwszego memogennego materiału w nowym roku. Internauci z lubością pastwią się nad serialem, wytykając przy okazji wszelkie jego anachronizmy i realizatorskie potknięcia. Dzieło reżyserskiego tandemu Wojciech Pacyna – Jacek Sołtysiak nie obrywa jednak bez powodu. Kwadratowe aktorstwo razi bardziej bezwzględnie, niż krzyżacka bombarda, o mimowolny śmiech przyprawiają syntetyczne peruki i pstrokate kostiumy (tylko czekałem aż któryś z bohaterów wydobędzie zza pazuchy proszek do prania kolorowych ciuchów), a dialogi to jakiś koszmarny sen Karola Bunscha. Nie wiem też, kto wmówił Łepkowskiej, że wielki książę litewski Giedymin rezydował w kurnej chacie. Kurnej chacie z oknami zakupionymi najpewniej w sieci marketów z materiałami budowlanymi.

Wszystko to można położyć na karb niskiego budżetu, nad którym ubolewał zresztą sam prezes Kurski, asekurując się przed dalszymi porównaniami do Gry o tron. Szkopuł w tym, że – jak podaje serwis Money.pl: na Koronę królów TVP zdolna jest ponoć wyłożyć zaledwie 1/3 kosztów realizacji Rancha czy Ojca Mateusza. Nic dziwnego zatem, że wszystkie wydarzenia, których ekranizacja wymagałaby szerokiego planu, rozbudowanych dekoracji i zastępów statystów zostają zrelacjonowane przez narratora zaraz na początku odcinka. Rozpocząć fabułę u schyłku panowania Władysława Łokietka i nie pokazać bitwy pod Płowcami to jak zaangażować do obsady Toma Hardy'ego i zlecić mu rozwiązywanie krzyżówek. Nie wspominając już o tym, że kostiumografowie z TVP ubraliby pewnie gwiazdora w kaftan w kolorze kaczeńców i tupecik z psa.

Reklama

Skoro na ekranie nie uświadczymy walnych bitew, to co zobaczymy? Zasadniczo repertuar scen przedstawionych w Koronie królów podzielić można na trzy kategorie:

– bohaterowie się modlą,
– bohaterowie wygłaszają koturnowe hasła, zazwyczaj o religijnym zabarwieniu (Łokietek pragnie „przesunąć granice chrześcijańskiej Europy”, podczas gdy jako władca kadłubowego państwa, nękanego z każdej strony przez wrogich sąsiadów, a przy tym bardzo pragmatyczny polityk, miał zgoła inne priorytety),
– bohaterowie krzywią się z niesmakiem podczas wypowiadania słowa „poganin”.


Powyżej najkrótsza recenzja serialu autorstwa… wiceministra kultury. Tweet został już usunięty.


Namiastką batalistyki jest najsmutniejszy w dziejach turniej rycerski, a obyczajowa transgresja kończy się na gołej dupie w jeziorze, stanowiącej obowiązkowy punkt obrazów historycznych od czasu Jagienki w Krzyżakach Aleksandra Forda. Jeśli wiedzę o Piastach mielibyśmy czerpać od Łepkowskiej, dojdziemy do wniosku, że wszyscy byli cnotliwi niczym Bolesław Wstydliwy, a przy tym dobrotliwi i stroniący od przemocy.

Trauma po pierwszych odcinkach cudownego dziecka TVP sprawiła, że wróciłem do Polski Piastów Pawła Jasienicy. Gdyby ta znakomita książka sprzed blisko sześćdziesięciu lat wpadła w ręce bonzów z BBC czy HBO, prawdopodobnie zalałby ich zimny pot na myśl o historii, jakie można z niej wycisnąć. Tyle że serial na podstawie prawdziwych dziejów Piastów, a byli wśród nich władcy zdolni do okrucieństwa i bardzo niekryształowych zachowań (co nie odbiera przynajmniej części z nich miana wybitnych wodzów, ani nie odbiega od standardów epoki) należałoby emitować po 23:00. Trudno wręcz wyobrazić sobie emocje, z jakimi zrelacjonowana mogłaby zostać zagłada węgierskiego domu Zachów, poprzedzona gwałtem Kazimierza Wielkiego na córce głowy rodu. No ale podejrzewam, że o takich rzeczach nie wspomina się nawet na lekcjach historio-religii w polskich szkołach.

Reklama

Grzeczny format „family-friendly” umożliwiający emisję w najlepszym czasie antenowym oraz produkcyjna zgrzebność to także dwa ważne powody klęski Korony królów. W tym serialu po prostu brak jakiejkolwiek intrygi, choć prawdziwe dzieje Piastów dostarczają ich aż w nadmiarze. Fabuła jest karygodnie płaska i liniowa niczym partia w grze Chińczyk, co jedynie potwierdza, że twórcy nie zdołali otrząsnąć się z rzemieślniczych nawyków, jakich nabawili się, realizując telenowele. W rezultacie nawet dynamika relacji Łokietka z Jadwigą Kaliską (swoją drogą wyjątkowo irytująco „napisana” postać) przypomina jako żywo wzajemne umizgi starych Mostowiaków.


Oglądamy polską telewizję, żebyście wy nie musieli. Polub fanpage VICE Polska na Facebooku


Pozostaje pytanie, czy przechodząca poważne problemy finansowe TVP powinna składać szumne zapowiedzi, po czym serwować widzowi paździerz i dyktę. W obliczu masowego zakupu tureckich licencji wydaje się, że wzorem dla Korony królów było raczej Wspaniałe stulecie, ale nawet w tym wypadku podobieństwo kończy się na kolorowej garderobie. Znamienne, że w czasach PRL-u, w warunkach zupełnego niedoboru kręcono bardzo dużo seriali kostiumowych. Oglądane dzisiaj, tytuły takie jak Kopernik, Królewskie sny czy nawet przygodowe opowiastki w stylu Znaku orła lub Przyłbic i kapturów trącą myszką, ale nie straszą tak, jak piastowska opera mydlana. Ostatni z wymienionych seriali został notabene wyreżyserowany przez Marka Piestraka, twórcę pamiętnej Klątwy Doliny Węży. Jeśli przegrywasz z „polskim Edem Woodem”, to naprawdę robisz to źle.

Reklama

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku

Przeczytaj też: