Rap vs Rock: plusy i minusy wydawania muzyki na własną rękę

Parzel stojący pod ścianą, zespół Fertile Hump w ciemnym pokoju

Tworzysz muzykę i chcesz się nią dzielić z innymi, by jej dźwięki docierały do najdalszych krain. Jednak z jakiegoś powodu wielka wytwórnia fonograficzna, do której wysłałeś swój materiał, wciąż nie oddzwania; a skrzynka odbiorcza nadal świeci pustkami, chociaż sprawdzałeś nawet spamy. Powoli zaczynasz się godzić z myślą, że nie będziesz drugą Nirvaną. Zanim jednak zdecydujesz się na udział w talent show, gdzieś obok typa, który maluje obrazy swoim penisem a Małgorzatą Foremniak dojącą krowę na scenie, może zainteresujesz się tworzeniem i wydawaniem muzyki własnym sumptem? Ku chwale Adama Słodowego oraz idei Do It Yourself!

Nie jest to droga usłana różami, ale z pewnością daje ci szerokie spectrum możliwości działania. Aby zminimalizować twoje fakapy w walce o słuchaczy i fanów, spytaliśmy o plusy i minusy tworzenia DIY muzyków reprezentujących dwa różne gatunki: rap i rock. Każdy z nich ma na swoim koncie współpracę z wytwórniami.

Videos by VICE

Warszawski raper Parzel działał pod szyldem PROSTO, rock’n’rollowe trio Fertile Hump działało w Instant Classic. Teraz, po powrocie na ścieżkę DIY, opowiadają nam, na co trzeba uważać, chcąc tworzyć muzykę własnym sumptem.

Na pierwszy ogień (pytań) poszli Fertile Hump, czyli Magda, Tomek i Maciek, którzy swoją muzyką żenią ze sobą rocka z bluesem, a spora część kompozycji ma swój początek w kuchni Magdy i Tomka.

Fertile Hump: Najgorszy moment… jeszcze nie przyszedł

VICE: Niedawno wyszła wasza nowa płyta i w przeciwieństwie do poprzedniego LP, wydaliście ją na własną rękę. Skąd taka decyzja? Czy DIY służy wam lepiej?
Tomek Szkiela (wokal, gitara): Decyzja zapadła przede wszystkim dlatego, że chłopakom z Instant Classic nie spodobał się materiał i nie chcieli go wydać (śmiech). Powstało więc pytanie: co robimy? Muszę przyznać, że początkowo mi nie przyszło do głowy, żeb wydawać się samemu. A to okazał się zajebisty pomysł.
Magda Kramer (gitara, wokal): Ja tam byłam zachwycona, tym samo-się-wydawaniem. Tylko przez chwilę myśleliśmy o tym, co by było, gdybyśmy wysłali nasz materiał do większych wytwórni, tzw. grubych ryb. Poszło kilka maili, wróciło jeszcze mniej. W międzyczasie zrozumieliśmy, że jesteśmy na tyle samodzielni w tej naszej zabawie w zespół, że nie do końca interesuje nas oddawanie naszej pracy za label. I tak zaczynając od piosenek, przez logistykę, bookowanie koncertów, grafikę i na teledyskach kończąc, wszystko robimy sobie sami. Albo z przyjaciółmi. To też ważna rzecz. Tworząc DIY, możemy liczyć na pomoc wielu ludzi, którzy poświęcają swój czas (chociażby przy tworzeniu naszych klipów) po godzinach, dla przygody, wspólnego spędzenia czasu. Z pewnością nie robiliby tego, gdybyśmy reprezentowali jakąś większą wytwórnię, która czerpałaby z tego później profity.

Maciek i Tomek z Fertile Hump grają na scenie Pogłos
Od lewej: Maciek i Tomek na scenie podczas koncertu w warszawskim klubie Pogłos. Fot: Paweł Mączewski.

Na co należy zwracać uwagę, jeśli chce się tworzyć i wydawać muzykę metodą DIY?
Maciek Misiewicz (perkusja): Widziałem zespoły, które nagrywały naprawdę fajne płyty, które potem trafiały do szuflady. Potem rozdawali je swoim znajomym lub rodzinie, bo nie mieli pomysłu, co innego z tym zrobić. Trzeba więc odpowiedzieć sobie na pytanie: czy wiążesz ze swoją muzyką jakieś konkretne działania, czy planujesz grać koncerty, a jeśli tak, to ile tych koncertów i gdzie. Kiedy ja zaczynałem grać w zespołach, traktowałem to jako formę swoich zainteresowań, a nie źródło dochodu. Takie myślenie daje ci poczucie wolności.

Magda: To zależy od wielu rzeczy. Granie to jedno, wydawanie drugie. Jeśli sam sobie tworzysz trasę, warto wiedzieć, w jakich klubach możesz grać, jak te kluby funkcjonują. Jasne, że można się sparzyć w trakcie, ale informacje, że ktoś jest ściemniony i niefajnie traktuje zespoły, szybko się rozchodzi. Wiesz wtedy, kogo i czego unikać. Z wydawaniem muzyki raczkujemy, ale póki co –chociaż wiadomo, że życiowy wafel bywa kruchy – nikt nas na jakąś minę nie wpakował. Chyba dobrze jest mierzyć siły na zamiary, żeby nie przestrzelić, mniej oczekiwań – więcej pracy. Wymagać to sobie można od siebie.
Maciek: Jeżeli chodzisz na koncerty hc/punkowe, wiesz, że zawsze spotkasz tam ludzi, którzy będą sprzedawać płyty i merch. Warto nawiązywać z nimi kontakty, wymieniać się na płyty i poszerzać możliwości.

Co w takim procesie tworzenia jest największą pułapką?
Tomek: Największą przeszkodą, na którą można trafić, jest własne ego. Potrzeby typu „chcę być sławny” albo jeszcze lepiej – „chcę zarobić”. Nie zrozum mnie źle, to nic złego zarabiać pieniądze na muzyce, jednak jeżeli wchodzisz w ten świat, licząc na coś takiego, to wiedz, że prawdopodobnie się rozczarujesz.

A czy na wydawaniu płyt w ten sposób da się zarobić?
Magda: Tak, ale trudniej jest się utrzymać.
Tomek: Można też się i utrzymać, jak ma się trochę szczęścia, ale ja nie chcę w ogóle wchodzić w temat pieniędzy. Nigdy mnie to nie interesowało. Jedyne, na czym mi zależy, to żeby poczuć ten świst w trakcie koncertu. Ot co. Zespół jest tym miejscem, gdzie robisz to, co chcesz. Nie masz klienta nad głową, nikt nie domaga się poprawek do projektu.

Koncert Fertile Hump w Pogłos
Koncert Fertile Hump w klubie Pogłos. Fot: Paweł Mączewski.

Najlepszy i najgorszy moment w Fertile Hump?
Maciek: Najlepszym momentem jest wracanie w niedzielę o 4 nad ranem do Warszawy, rozładowywanie sprzętu z vana i jechanie na 9 do pracy. Najgorzej jest natomiast wtedy, gdy się ze sobą pokłócimy na koncercie.

Tomek: Najlepszy jest wtedy, gdy gramy serię dobrych koncertów i wychodząc na scenę, czuję się jakbym miał 3 metry wzrostu. Bardzo lubię też spać w busie. A czego nie lubię? Wydaje mi się, że jednak nie lubię musieć po raz setny tłumaczyć Magdzie, jak się liczy do czterech, kiedy wymyślamy piosenkę. Raz, dwa, trzy, cztery. Wdech, wydech.
Magda: No tak. Ciężko zrozumieć geniusz moich kompozycji. Ale serio to właśnie najbardziej lubię, gdy jakiś tekst lub dźwięk wylewa się ze mnie między 3 a 4. Potem jakoś się to policzy. Najgorszy moment… jeszcze nie przyszedł.

Tomek i Magda z Fertile Hump
Koncert Fertile Hump w klubie Pogłos. Fot: Paweł Mączewski.

Parzel: Presja będzie duża

Parzel ma już na swoim koncie współpracę z PROSTO, jest obecny na scenie od kilku dobrych lat, ale ja znam go jeszcze z czasów, gdy był po prostu Piotrkiem, kolegą z licealnej ławki (serio). Dlatego na umówionym spotkaniu widzę typa na żywo pierwszy raz od czasów, gdy polonistka próbowała uprzykrzyć mi życie. Oprócz rozmowy zabieram go na zdjęcia do Muzeum Ewolucji. Nie przypominam sobie rapera pozującego na tle pradawnych gadów (Wu-Tang Clan – Gravel Pit się nie liczy!); postanowiłem więc naprawić ten błąd. Parzel był co najmniej zaskoczony moim pomysłem, ale czego się nie robi dla starych kumpli z budy.

VICE: Jakie są największe pułapki, w które może wpaść osoba chcąca wydawać muzykę własnym sumptem?
Piotr „Parzel” Parzelski: Najtrudniejszym zadaniem jest połączenie dwóch cech: dobrego artysty i dobrego biznesmena. Nie wystarczy nagrać zajebistą płytę, musisz jeszcze wiedzieć, w jaki sposób ją sprzedać, jak zimną puszkę coli w ciepły dzień.

W którym roku nagrałeś swoją pierwszą płytę?
Zacząłem rapować mając 15 lat, więc podejrzewam, że po roku powstała już pierwsza demówka. To chyba były lata 2000-2001. Nagrywałem solówki na jamniku Sanyo, który mam do dzisiaj. Sprzęt był dwukasetowy, więc wrzucałem muzykę, a druga kaseta, czysta dziewięćdziesiątka, ściągała bit i odgłosy otoczenia; więc stałem sam lub z kumplami w swoim pokoju i darliśmy się do jamnika. Bo nagrywałem też z Jacentym i Radkiem, za bity odpowiadał Paweł Milewski – skład SSDI Sąsiedzi, tak się nazywaliśmy. To naprawdę była sąsiedzka robota. Paweł Milewski (późniejsze Toczy Videos) mieszkał piętro pode mną i z nim robiłem część bitów. Niedługo potem zaczęliśmy korzystać mikrofonu kupionego w Media Markt za 9,99 zł (na który zakładaliśmy pończochy babci) i z programu FruityLoops część 3 (śmiech). Tak powstawały pierwsze kawałki. Profeska.

Co było potem?
Za kasę z któregoś Bożego Narodzenia kupiłem prawdziwy mikrofon Shure’a, za co swoją drogą dostałem opierdol od mamy, że od razu wydałem wszystkie pieniądze. Bo nikt w tamtych czasach nie uważał, że my robimy muzykę (oprócz mamy Pawła). To nas wkurwiało, tak samo, jak ówczesna moda na hip-hop, przez którą w radiu lecieli artyści typu Mezo. Nie chcieliśmy się wtedy nawet przyznawać do rapowania, bo w głośnikach leciało tyle gówna, że ludzie kojarzyli cię z jakimiś lamusami, którzy machają rękami. Do 18 roku życia trzymałem swoje rzeczy w szufladzie. Nawet moi rodzice i brat nie wiedzieli, że rapuję.

Parzel w Muzeum Ewolucji w Warszaawie
Zdjęcia wykonane dzięki uprzejmości Muzeum Ewolucji w Warszawie. Fot: Paweł Mączewski

Ale już wtedy wiedziałeś, że chcesz się tym zajmować.
Tak. Kiedy zacząłem pracować w hotelarstwie, zaoszczędzona kasa szła na budowanie kabiny do nagrywek, na wyciszenie, na lepszy sprzęt itd. To było już coś. W tamtym okresie wszedłem w układ z takim producentem house’u, podpisałem umowę, dostałem 5 tysięcy złotych i zrobiłem z nim płytę. Miałem wtedy 18 lat. Dla mnie to była wtedy spora suma. Czułem się z tym dziwnie, bo inne dzieciaki w moim wieku nie miały takich pieniędzy (chyba że z ulicznych operacji). Zastanawiałem się, czy na to zasługuję, czy może dostałem to tylko fartem.

Zajmujesz się hip-hopem już połowę swojego życia. W jakim stopniu należy się dostosowywać do upodobań słuchaczy, by nie stracić poczucia autentyczności?
To jeden z mindfucków, który na pewnym etapie twórczości cię czeka: widzisz, co żre, co jest wydawane, widzisz te inne wilki, które też gonią za sukcesem i zaczynasz się zastanawiać, czy to, co robisz, ma szansę, czy ktoś będzie chciał tego słuchać. Wszystko jednak zaczyna się od tekstów i na nich się opiera. Dlatego ja w pewnym momencie zacząłem się inspirować pisarzami: Bukowski, Hemingway, Burroughs i wielu innych. Tak naprawdę to oni pokazali mi, jak należy podchodzić do pisania.

Parzel stoi na tle szkieletu Tyranozaura w Muzeum Ewolucji
Zdjęcia wykonane dzięki uprzejmości Muzeum Ewolucji w Warszawie. Fot: Paweł Mączewski

Czyli jak?
Tak, żeby się nie pierdolić w tańcu, wiesz, ja podchodząc do tworzenia tekstu wciąż muszę udowadniać sobie, że potrafię to robić. Kiedy piszę tekst, ulatuje mi czas, nie wiem, czy minęła godzina, czy kilka godzin. Chodzę po pokoju, bujam się jak pojebany, kleję w głowie zdania i zwrotki.

Jaka jest twoja najgorsza twórcza decyzja, której nie podjąłbyś, mając dzisiejsze doświadczenie?
Kiedy zacząłem działać solo, powinienem był uzbierać dużą sumkę i pójść z nią do grafika okładek i poprosić go: zrób mi zajebiste logo „Parzel”. Miałbym do niego prawa, leciałbym z nim do dzisiaj, robiłbym z nim t-shirty. Ja tego nie zrobiłem i wszystkie prawa miało PROSTO.

Jak internet wpłynął na niezależną twórczość muzyków?
Internet daje ci bezpośredni kontakt z odbiorcą, zmniejsza dystans z twórcami. Pula zbieranych danych między stronami „artysta-słuchacz” się powiększa. Moja dziewczyna, młodsza o sześć lat, uczy mnie w social media. Dziewczyny są zdecydowanie lepsze w posty. Świat jednak robi się też coraz dziwniejszy, co nieraz tworzy muzyczne patologie: ziomki nie potrafią wyjść na swój koncert i nawinąć zwrotki bez autotune’a.

Parzel śmieje się na tle wystawy Muzeum Ewolucji
Zdjęcia wykonane dzięki uprzejmości Muzeum Ewolucji w Warszawie. Fot: Paweł Mączewski

Zaczynałeś od rapowania do magnetofonu, potem była duża wytwórnia, ale ostatecznie wróciłeś do działania na własną rękę i stałeś się swoim własnym wydawcą – dlaczego?
Zmienił się rynek i to na lepsze, ten polski biznes hip-hopowy naprawdę dobrze funkcjonuje. Ale ten sam biznes miał wpływ na wytwórnie, gdzie wydawałem. PROSTO wydaje teraz inną muzykę, niż ja, oraz wydaje jej mniej – na rzecz ubrań. Doszedłem do wniosku, że najlepszą inwestycją, jest inwestowanie w siebie. Dlaczego miałbym znowu powierzyć swój talent i pracę w ręce innej wytwórni, skoro wiem dobrze, jak to robić?

Co byś polecił młodym wykonawcom, którzy są na początku swojej artystycznej drogi?
Pierwsze primo ultimo: czytaj, kurwa, książki i bądź otwarty na wszelaką wiedzę świata, bo nie wiesz, gdzie jest temat. Drugie primo: nie kieruj się opinią kolegów ani swoich bliskich. Punkt trzeci: nie spierdol tego. Presja będzie duża.

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”. Jesteśmy też na Twitterze i Instagramie.


Więcej na VICE: