FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

BadBadNotGood próbują być interesujący i wychodzi im to całkiem nieźle

Zadzwoniliśmy żeby pogadać na temat ostatnio wydanej płyty "IV" - najbardziej pomysłowej pozycji w ich dyskografii.

Zdjęcia z labelu Innovative Leisure

BadBadNotGood są świadomi tego, że ludzie szybko szufladkują ich jako jazzową kapelę. W końcu ta czwórka Kanadyjczyków, która stała się festiwalowym tytanem i zdobyła szacunek, spotkała się w szkole jazzu Humber College w Toronto. Tak, przyznają się, że ciągle posługują się jazzową terminologią, kiedy piszą muzykę. Są też skłonni posłuchać Johna Coltrane'a i Charlie Parka, kiedy nadarzy się okazja. Ale kiedy jesteś zespołem, który na swoim debiucie gra kowery A Tribe Called Quest i Waka Flocka Flame'a, który zaprosił do współpracy Tylera, the Creator i Sama Herringa z Future Island, a także wydał album z Ghostface Killah "Sour Soul", ciężko określić siebie jako zagorzałych tradycjonalistów.

Reklama

"Patrzymy na to, jakbyśmy robili szwedzki stół muzyki" - mówił perkusista Alex Sowinski. "Siedzimy w dziwnym gnieździe" - dodał basista Chester Hansen. "Nie próbujemy być jazzowym zespołem. Po prostu próbujemy robić muzykę".

Grupa która składa się także z klawiszowca Matthewa Tavares i saksofonisty Lelanda Whittyego, wydała album "IV" w ubiegłym miesiącu. Na czwartym krążku oferują elektroniczno-soulowe instrumentalne rozwiązania, gdzie gościnnie pojawili się tacy muzycy jak Herrin, producent Kaytranada czy raper Mick Jenkins. To najbardziej pomysłowa pozycja w dyskografii grupy. "To nie jest typowy album" - przyznał Sowinski. "Prawie nigdy nie mieliśmy ujednoliconego pomysłu czy schematu. Po prostu pracujemy nad muzyką, która wychodzi od nas w danym czasie".

Przeczytaj TUTAJ naszą recenzję albumu "IV"

"Największa zabawa podczas pracy nad muzyką jest wtedy, kiedy nic nas nie trzyma" - mówił Hansen w konwersacji, w której poruszyliśmy temat nowej płyty, kooperacji z najgorętszymi nazwiskami w branży i dlaczego kapela taka jak oni może istnieć tylko w tych czasach. "Próbujemy i jesteśmy otwarci".

Noisey: "IV" to niewątpliwie wasz najbardziej eklektyczny album. Czy obawialiście się, że tak dużo kooperacji z artystami z różnych gatunków sprawi, że odbiorcy będą czuć się zdezorientowani?
Alex Sowinski: Kiedy zaczęliśmy na to patrzeć, zobaczyliśmy jak różne będą niektóre piosenki, najbardziej soulowe, groovy numery kontra coś znacznie bardziej szalonego z wibracjami szybkiego jazzu. To wyglądało trochę dziwnie. Nie wiedzieliśmy czy to ma sens. Dorosłem do tego, by docenić to teraz i jak to wszystko zgrało się razem. Jest spójnie ponieważ to my gramy, to są nasze instrumenty, nasze studio i wszystkie te smaczki. Jestem dumny z tego, ale chwilę to zajęło, ponieważ ten album brzmi tak różnie. To nie jest typowy koncept album z kilkoma tematami, które regulują całość. Jest sporo różnic pomiędzy piosenką a piosenką.
Chester Hansen: Zdecydowanie pracowaliśmy utwór za utworem. Prawie nigdy nie mieliśmy ujednoliconego pomysłu czy schematu. Po prostu pracujemy nad muzyką, która wychodzi od nas w danym czasie. Tym razem, zwłaszcza odkąd wypuściliśmy "III", poszerzyliśmy nasze horyzonty i to czego słuchamy, jak również mieliśmy okazję, by pracować z gronem różnych ludzi i eksperymentować. Na koniec okresu nagrywania spojrzeliśmy na to: "Wow, mamy 20 lub więcej piosenek, które są tak różne i mnóstwo niesamowitych utworów z ludźmi z którymi współpracowaliśmy". Początkowo nie byliśmy pewni czy będzie to płyta instrumentalna lub czy będą na niej jacyś goście, ale wypuściliśmy ją w takim układzie, jaki jest teraz i wygląda na to, że to działa.

Reklama

Co sprawiło, że połączenie sił BBNG i hiphopowych artystów wyszło tak dobrze?
Sowinski: Nie wiem. Nie mogę wymienić jednej rzeczy ponieważ różne współprace przyszły w różnym czasie. Wcześniej kiedy robiliśmy rapowe kowery to było spójne ponieważ byliśmy w stanie wykreować podobne uczucia z pokładów i byliśmy w stanie dodać solową funkcjonalność do tego. Naprawdę nie wiemy. Jesteśmy wdzięczni każdemu kto odpowiedział w jakiś sposób na to, co od nas usłyszał. Na koniec dnia naprawdę nie wiemy co słyszeli od nas, a co sprawiło, że to polubili. To najlepsza część: tworzy się pewnego rodzaju połączenie i wszyscy przychodzimy razem, by zobaczyć co możemy zrobić.

Wasza zdolność do przecinania granic w różnych gatunkach to dobry obraz 2016 roku i ery internetu.
To internet i cała jego dostępność i promocja, którą możesz mieć celowo, tworzy ten szalony, spoisty świat. Potem grasz na festiwalach i spotykasz tych ludzi. Następnie jesteś na koncercie rozmawiając z raperem, którego podziwiałeś i zostajesz zainspirowany, zwala cię to z nóg. To ten niesamowity czas. Zwłaszcza z tym światem rapowym, wszystkie te młode dzieciaki robią beaty, tworzą foldery, wysyłają je i chcą, by raperzy tego posłuchali i wybrali ich na album - kredyty producenckie w nowych albumach rapowych zawsze się zmieniają. Zawsze pojawi się jakiś nowy producent lub piosenkarz. To przez kreatywność naszych czasów, internet i nawiązane połączenia, które są absolutnie niesamowite.

Reklama

Wiem, że nie spotkaliście Ghostface Killah osobiście, kiedy zaczynaliście razem pracować.
Spotkaliśmy go w połowie drogi dzięki "Sour Soul". Frank Dukes miał pomysł na nagranie i zaprosił nas żebyśmy przyjechali po raz pierwszy do Nowego Jorku. Napisaliśmy piosenki przez trzy dni i nagraliśmy połowę "Sour Soul", następnie półtora roku później zbudowaliśmy studio w Toronto i tam skończyliśmy resztę instrumentów. Byliśmy wielkimi fanami Wu-Tangu i Ghosta. W końcu spotkaliśmy go, kiedy występowaliśmy z nim na koncercie.
Hansen: To było szalone. Zajęło nam trzy lata, by stworzyć ten album. Poruszaliśmy się w kółko i pracowaliśmy nad bitami z Frankiem. Potem wysyłaliśmy je do Ghosta, on odsyłał wersy, zmienialiśmy podkład itp. To przeszło przez wiele okresów ewolucji. Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz nawet nie rozmawialiśmy o graniu. Graliśmy nasz własny set. Pokazał się, gdy graliśmy i po prostu sięgnął po mikrofon. Kazał nauczyć nam się kilku bitów z jego katalogu, więc je zagraliśmy. Od tego momentu narodziła się naprawdę fajna chemia na scenie. Niesamowicie było patrzeć, jak naprawdę czerpał energię z tego co robimy i czuł to. Nawet jeśli niektóre z podkładów brzmiały trochę inaczej ponieważ grał je czteroosobowy zespół, to dodawało fajnego elementu. Fakt, że możemy to przedłużyć lub umieścić solowe numery na klasycznych piosenkach Ghostface'a… to naprawdę fajny czas.

Czy to jest naturalne, by pracować zdalnie tak jak robiliście to, kiedy nagrywaliście z Ghostfacem? Wiem, że wielu młodych artystów dorasta przyzwyczajając się do tego.
Sowinski: Myślę, że to staje się coraz bardziej naturalne. Na początku tak nie myślałem. W szkole muzycznej nie nauczysz się o świecie zdominowanego przemysłu, który mamy teraz. Myślę, że na początku - kiedy Tyler, the Creator przyszedł do nas i zrobiliśmy jam - zdajesz sobie sprawę, że to ty stwarzasz te okazja dla samego siebie i budujesz pewność w tym co robisz. Ponieważ w szkole muzycznej jesteś w środowisku nauki, trudno uwierzyć, że jesteś na pewnym poziomie lub twoje pomysły są coś warte. Odkąd zaczęliśmy puszczać rzeczy online zdaliśmy sobie sprawę "Wow, ten mały pomysł, który mieliśmy i rozpoczęliśmy dla zabawy to naprawdę coś, co jest interesujące dla ludzi". Nie poddaliśmy się i zbudowaliśmy ten dziwny repertuar z rzeczy, które stworzyliśmy i bawiliśmy się nimi.

Spotkaliście się w szkole jazzowej, ale wiem, że jeżycie się na samą myśl, gdy ktoś nazywa was jazzową kapelą.
Hansen: Przyszliśmy z zapleczem ze szkoły muzycznej, gdzie uczyliśmy się jazzu i po dziś dzień podejście do nauki muzyki, które mieli jazzowi muzycy i podejście do grania jest częścią tego co robimy. Staramy się utrzymać jazzowego ducha, ale jest połączony z tyloma różnymi rzeczami. To soczewka przez którą patrzymy na inną muzykę. Jesteśmy oznaczeni jako jazz, bo to ma sens, ale wielu ludzi ma własną definicję czym jest jazz dla nich. Ktoś może usłyszeć, że nasza muzyka nazywana jest "jazzem", potem nas przesłuchają i to nie będzie wpisywało się w ich ideę; to może prowadzić do zamieszania. Mamy i świetne i nie aż takie dobre odpowiedzi od ludzi w społeczności jazzowej, ale nie przejmujemy się nimi. Nie próbujemy być kapelą jazzową. Próbujemy po prostu
robić muzykę.
Sowinski: Patrzymy na to co robimy podchodząc do muzyki z jazzowym treningiem. Używamy jazzowego języka, kiedy piszemy, ale nie jesteśmy biegli. Nie jesteśmy czołowymi artystami tego gatunku, nie próbujemy udawać innowatorów, ponieważ jazz to muzyka z historią o przełamywaniu granic ciągłą progresją, osiem godzin praktyki dziennie. Nauczyliśmy się znajdować różne zainteresowania - produkcję, techniki nagrywania, pisanie, odkrywania totalnie różnych gatunków w muzyce - zamiast rozwijać nasze instrumenty jako soliści. Słuchamy Coltrane'a, Sun Ra i wszystkich tych postępowców, ale dzięki internetowi kochamy studiować wszystko. To dla nas dziwnie trwająca rzecz, by pozostać wyedukowanym i wciąż się uczyć.

Ludzie często mają potrzebę szufladkowania muzyki.
Sam jako fan muzyki, jak tylko coś usłyszę, łączę to z innymi artystami ponieważ chcę jakoś zapisać w swoim mózgu podobne brzmienia lub uczucia. Jednocześnie to może prowadzić do niewczytywania się w otchłań, z której pochodzi ta muzyka. Znajomość jest ważnym sposobem na zrozumienie, ale jest trudna.