FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Leh - Podwórka pytają kiedy płyta

Leh budzi trójmiejską scenę rapową.

Po nielegalach zespołów Deluks, Analogia i DwaZera wydawało się, że na północy wreszcie będzie się działo. Ale choć jedna z tych formacji stała się częścią głośnego kolektywu PCP (Północ Centrum Południe), druga wywalczyła sobie kontrakt w Wielkim Joł, a trzecia w Prosto, do tego zaś poszczególni muzycy angażowali się w odrębne projekty, to nie stało się to wcale bodźcem do rapowego rozwoju regionu, nie przetarło szlaków zdolnym w podziemiu. Z tym większą uwagą trzeba przyjrzeć się młodemu, gdyńskiemu emce Lehowi. Zauważono go w Młodych Wilkach, najszerzej, z największym rozmachem zakrojonej akcji wyszukiwania hiphopowych talentów w Polsce, a do swoich szeregów wcieliła go Alkopoligamia, odkrywcy Kuby Knapa, LJ Karwela, Zetenwupe i R.A.U. Przebił się bez trampoliny w postaci cudzych pleców.

Reklama

Leh nie terminował u Mesa i Stasiaka tak długo jak poprzednicy, zamiast mozolnego budowania pozycji nieoficjalnymi wydawnictwami, udało mu się szybko pchnąć "legalną" płytę. Ale spokojnie, to nie brzmi na robotę żółtodzioba. Facet ma swój wyróżniający go głos, całkiem elastyczne flow i dość charyzmy, by nie przestać go słuchać. Jest na tyle uniwersalny i przekonujący, aby w jego kolorowych blokach, gdzie Żabki wypierają lokalne sklepy, sąsiad puka w rury albo puka żonę i zawsze trafi się psychol strzelający z balkonu z wiatrówki, każdy zobaczył to osiedle, jakie ma za oknem. Ma własne pomysły narratorskie, w odróżnieniu od wielu usiłujących się wybić kolegów po fachu rzeczywiście nie brzmi jakby "szukał fejmu w gimnazjalnych stołówkach". To też przypadek rapera produkującego, a tacy najczęściej umieją świetnie dobrać bity. Ta reguła zdecydowanie się potwierdza - mamy m.in. Bonny'ego Larmesa i Wrotasa, bitmejkerów będących właśnie u szczytu formy, a najjaśniej i tak błyszczy kojarzony z SB Maffiją Lanek, bardziej chilloutowy niż bangerowy, z lejącymi się podkładami dobrze wykorzystującymi gitarę i rozgrywającymi bas, ale też nową odsłoną klasyki na dobrych samplach. Kompozycje wiele razy wychodzą poza ramy hip-hopu, hiphopowego bitu. Tu jednak uprzedzam, że raper zwraca się do rapowej publiczności, i tym co ma do powiedzenia nikogo z zewnątrz raczej nie zainteresuje.

To, czego brakuje Lehowi najbardziej, to większa wyrazistość. Sporo na "Podwórka pytają kiedy płyta" alkopoligamicznych naleciałości, knapowo rozwiązanych a przy tym zupełnie niezaraźliwych refrenów, przeciągnięć, przyspieszeń i patentów intonacyjnych Mesa, nawet aluzje skręcają w stronę Flexxipów czy Kuby. Warto by się tego z otrząsnąć, zwłaszcza, że można - w "Dorosłości" czy "Obu dłoniach zajętych" inspiracji nie słychać tak strasznie mocno jak i są to jedne z najlepszych numerów na płycie. "Gdyńską mewę" stać na swój własny lot. I na to by lepiej zagospodarować przestrzeń między dobrze sprzedawanymi obrazkami w retrospekcjach (choć "Pierwszy raz" gospodarzowi kradnie bardziej plastyczny Rybas) i numerami opartymi na mocy konkretnych linijek ("To nie szansa na sukces, to pewniak, zobacz jaką formę mam/ ja to ten grubas, co w tym programie pociąga za sznurki #Wojciech Mann"), silniej zaznaczyć swoją osobowość, miejsce pochodzenia, ale też wszechstronność. Zostało sporo do zrobienia, niemniej jest szansa, że po takim debiucie, przy odpowiednim nakładzie pracy, podwórka o następny krążek rzeczywiście będą pytać.