FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Hańba! - Hańba!

Monotonia muzyczna nie przeszkadza cieszyć się tekstami i tym, jak bardzo bandycki, łobuzerski kontekst, który Hańba! wyciąga z naszych klasyków poezji oraz tego co muzycy dopisali tu własnoręcznie.

W telewizji leci właśnie trzeszczący na poziomie scenariusza serial "Bodo", a tegoroczny festiwal Nowa Tradycja nagradza kapelę, grającą międzywojennego punka. Zakochaliśmy się widać w tej epoce na zabój.

Zbuntowana Orkiestra Podwórkowa Hańba! powstała w 1931 roku w Krakowie i to oni, a nie jacyś Amerykanie z MC5, Stooges, NY Dolls czy Ramones wymyślili punk rocka. Przynajmniej tak chcieliby stojący za zespołem muzycy, którzy są bodaj pierwszą naprawdę sensowną rodzimą odpowiedzią na zagraniczny sukces gypsy punka, co wyraża się w instrumentarium (banjo, bęben, akordeon, tuba) i niebywałej wrecz swadzie. Swadzie zawdzięczanej postaciom takim jak Tuwim, Broniewski czy Brzechwa, których teksty (choć także własne) Hańba! wyśpiewuje. Płyta w dodatku wychodzi w momencie, kiedy nasza sytuacja polityczna z powodzeniem może być przyrównana do tej z międzywojnia z kłebiącymi się faszyzującymi tendencjami. Z tej perspektywy powinno to wszystko działać jak samograj.

Wbrew pozorom i muzycznie całkiem logicznie się to wszystko do kupy składa, bo stanowi wypadkową brzmień, którymi wcześniej parali się członkowie zespołu, a więc kapel takich, jak: Bumtralalala, Południca!, Ziemniaki, Crowmoth, czy SuperXiu. Folk-punk w ich wykonaniu przeorany jest solidnie klezmerką, ale i elementami podpatrzonymi choćby u znakomitych, choć nadaktywnych, The Tiger Lillies. Znowu - powinien być samograj. Tymczasem nie jest.

Nie jest głównie dlatego, że to co fajnie wygląda w klipach, czy - zapewne - w trakcie występów na żywo w odcięciu od właściwej koncertom zawieruchy i chuligaństwa brzmi dosyć tępo. Przede wszystkim rytmicznie, z uwagi na instrumentarium. Ale podobnie jest na odcinku songwriterskim. Przy kilku naprawdę udanych numerach, reszta zdaje się pisana na siłę, żeby tylko ten album skończyć i wydać więcej niż epkę. Nie jestem specjalnym fanem gypsy punka, więc może wpływa to na moją ocenę, ale Hańbę! najzwyczajniej ciężko dosłuchać do końca. Kiedy już okrzepnie w nas świadomość bardzo fajnego przecież konceptu, jaki za tym wszystkim stoi, materiał robi się zwyczajnie nudny i gdyby nie obowiązek recenzencki, wątpię bym sięgnął po tę płytę więcej niż raz albo dwa. Hańba! nie wytrzymuje porównań choćby z projektem R.U.T.A.

Monotonia muzyczna nie przeszkadza cieszyć się tekstami i tym, jak bardzo bandycki, łobuzerski, ulicznikowski jest kontekst, który Hańba! wyciąga z naszych klasyków poezji. Ten w czasie, kiedy skrajnie prawicowe tendencje w Europie znów się ujawniają, może być dla młodych adeptów owych dobrą lekcji historii, którą dziś zakłamują produkcje takie jak "Bodo". Próbujące biedę, ciemnotę i - wprost - zgrozę II RP przykryć dostępnym promilowi społeczeństwa balami w Ritzu. Zupełnie jakby w dwudziestoleciu nie było apaszerki, kure***wa, obcinania Żydom pejsów i rozbijania im szyb wystawowych. Na tym odcinku Hańba! realizuje się znakomicie, sprzedając słuchaczowi całkiem wiarygodną punkową wściekłość. Czy raczej nad-punkową, bo punkowa rewolta nie skończyła się, o ile mi wiadomo, wojną światową. Byłoby kompletnie w punkt, gdyby nie to niedomaganie czysto muzyczne.