Rozmawiamy z ludźmi, którzy nie pracowaliby u Martyny Wojciechowskiej

Martyna Wojciechowska, podróżniczka znana głównie z telewizyjnych programów, książek i reklam, ma dar przekonywania. Niedawno na przykład swoim udziałem w kampanii znanej marki wód, przekonywała, że „plastik nie taki zły” dla środowiska. W ten sposób zostałem przekonany, by zrezygnować z plastikowych butelek i w razie konieczności zastąpić je szklanymi, które później będę mógł napełniać. Jak bowiem dowodzą badania: opakowania szklane mają mniej negatywny wpływ na środowisko naturalne niż opakowania PET. Już wcześniej to podejrzewałem, ale chyba potrzebowałem takiej motywacji, by zmienić swoje przyzwyczajenia.

Teraz w nowym wywiadzie dla Głosu Mordoru (periodyku poświęconego pracownikom – zwanym potocznie Orkami – korporacyjnego zagłębia Warszawy – zwanego potocznie Mordorem), pani Martyna zdradza swoje modus operandi przy zatrudnianiu nowych pracowników. Okazuje się, że Wojciechowska jest mocno rozczarowana postawą millenialsów. No jasne, a kto nie jest? Media co chwila przypominają, że nasze pokolenie znowu sobie z czymś nie poradziło: za długo mieszkamy z rodzicami, nie potrafimy budować trwałych związków, już teraz mamy problemy z finansami, a tematu emerytur lepiej nawet nie poruszać . Zdaniem podróżniczki, którą ostatnio możecie oglądać w nowej reklamie telefonii komórkowej: „wiele oczekują i wiele chcą, ale nie potrafią się odnaleźć na rządzącym się swoimi prawami rynku”.

Videos by VICE

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Podróżniczka (którą mogliście zobaczyć chociażby w nowej kampanii biżuterii) znalazła remedium na zepsute zasoby ludzkie: w ludziach, z którymi mogłaby pracować szuka tego błysku w oku (bo jak sama wspomina: nie znosi bylejakości), ale co ważniejsze – ludzie ci na rozmowie o pracę nie powinni pytać „za ile?”, tylko „dlaczego?” – dlaczego mam to robić, jaka stoi za tym idea, czy moja praca może stać się moim życiem? To są postawy godne przyszłych zwycięzców w teamie Wojciechowskiej, a nie dyskwalifikujące: czy starczy mi do pierwszego?

Oczywiście pani Wojciechowska ma pełne prawo do takiej selekcji pracowników! Ale że temat jest mi bliski, postanowiłem się nad nim pochylić. Sam bowiem pamiętam czasy, kiedy pracowałem bardziej dla idei, niż pieniędzy, ciesząc się, że jestem w jakimiś miejscu, reprezentuję firmę, chociaż ta płaci minimalną stawkę. Szybko przekonałem się jednak, że samozadowolenie z zawodowej kariery kończy się, gdy trzeba wybrać: mleko, czy chleb, bo na dwa produkty nie starczy. Od tamtej pory – chociaż wciąż naiwnie chciałbym zmienić świat w lepsze miejsce – pracuję za pieniądze, bo te (SPOILER ALERT!) pozwalają mi kontynuować życie na tej planecie. Postanowiłem spytać osoby, które podobnie, jak ja, są idealistami, ale nie kryją się z tym, że w życiu potrzeba środków do życia.

Pierwszym z nich jest Maciek Piasecki, wieloletni kolega, obecnie autor OKO.press, a niegdyś redaktor współtworzący Wasz ukochany portal VICE Polska, dla którego w tekście Nigdy nie dostanę emerytury, więc postanowiłem żyć jak emeryt przez jeden dzień, przyznał się, że nigdy nie dostanie emerytury. Czy nie żałuje więc, że obrał taką ścieżkę, podyktowaną głosem serca? Przekonajmy się!

VICE: Dlaczego wybrałeś taki zawód, czy po prostu chciałeś dzielić się swoimi zajawkami z innymi ludźmi, a może stała za tym wyższa idea: robiłeś to z potrzeby serca, pragnąłeś zmienić świat na lepsze?
Maciek Piasecki: Kiedy w wieku 15 lat stwierdziłem, że chcę zostać dziennikarzem muzycznym, to na pewno była za tym idea: chciałem, żeby Polacy słuchali ciekawszej muzyczki, niż to, co leciało w Radiu Eska i MTV. Sam wychowałem się na zupełnie niedochodowej Radiostacji, dzięki której poznawałem skandynawską elektronikę, punk rocka czy niszowy polski hip-hop. Czułem, że ludzie pracowali tam z pasji, nie tylko dla hajsu. No, ale przyszedł właściciel Radia Zet, wykupił, zmienił główne motto na „dance’owe bity”, a potem zamknął. Może gdyby pracowała tam Martyna Wojciechowska, to sprawę dałoby się uratować?

Można gdybać, a co z potrzebą zmieniania świata?
Bardzo bym chciał zmieniać świat. Ale praca w mediach to dzisiaj w dużej mierze klepanie aseptycznego kontentu, który dobrze prezentuje się przy reklamach albo zapewnia dużą „klikalność” – np. działy kulturalne są zamykane nawet w największych portalach, bo po prostu nie generują hajsu. Zmieniać świat można w przerwach, jeśli ci się chce, albo jesteś naprawdę dużym szczęściarzem i trafisz na pracodawcę, dla którego to też będzie ważne.

Czy wciąż nie masz co liczyć na emeryturę? Może więc twoje młodzieńcze decyzje były błędne, może trzeba było zostać znanym podróżnikiem, występować w reklamach?
Raz wystąpiłem w reklamie jakiegoś dostawcy kablówki, bo kumpel namówił mnie, żeby poszedł na kacu na casting. Dostałem więcej, niż zarabiałem wtedy w pół roku na zaangażowanych tekstach, więc pewnie tak, gdybyśmy wszyscy występowali w reklamach, na świecie zniknęłaby bieda i moglibyśmy pracować dla idei. Jednak myślę, że NWO i reptilianie na to nie pozwolą.

A co z tą emeryturą, dostaniesz ją?
Nie, raczej nie. Chociaż niedawno założyłem własną firmę, więc może dostanę taką najmniejszą z możliwych.

Z wypowiedzi Martyny Wojciechowskiej można zrozumieć, że robiąc coś szczerze, w wyższym celu, pieniądze staną się drugorzędną kwestią, bo praca będzie twoim życiem, a jak szczęście dopisze, to i pieniądze się w końcu pojawią. Zgadzasz się z tym?
Istnieje w społeczeństwie kategoria „biednych pracujących” – ludzi, którzy, mimo że pracują na etat, wciąż ledwo wiążą koniec z końcem. Nie mówię, że to wina pani Wojciechowskiej, chociaż marzy mi się, żeby pożyła przez pół roku z pensji minimalnej i zobaczyła, jak to jest. Wolałbym jednak gdybyśmy np. zamiast tego opodatkowali przemysł reklamowy, który śmieci nasze miasta i umysły swoimi wątpliwej jakości wytworami. Może pani Wojciechowska chciałaby ze mną za tym polobbować? Bo świat można zmieniać tutaj na miejscu, a nie w jakichś dalekich krajach. Niniejszym zapraszam p. Wojciechowską na wspólną wycieczkę po mojej dzielnicy.

Czy tylko bogaci mogą zmieniać świat na lepsze?
Z pewnością, kiedy pracowałem w kuchni, smażąc burgery, mogłem robić najlepsze burgery, jakie umiałem. A biorąc pod uwagę, że pracowałem za pensję minimalną, to mój pracodawca zarabiał na mnie więcej pieniędzy. Ale pewnie potrafiłbym wtedy zmieniać świat na lepsze bardziej, gdybym nie musiał pracować osiem godzin dziennie, tak żeby starczyło mi na czynsz w wynajętym pokoju, jedzenie i jakiś koncert od czasu do czasu. Albo gdybym mógł wybrać – pracować osiem godzin i zarabiać hajs albo pracować cztery i pozostałe cztery przeznaczyć na coś ważnego. Niestety takiego wyboru nie ma. Tak działa wolny rynek. Jeśli nie masz finansowej poduszeczki zapewnionej np. przez starych, to albo zapierdalasz, albo boleśnie spadasz na tyłek.

Jak oceniasz stanowisko Martyny Wojciechowskiej i czy myślisz, że dostałbyś u niej pracę?
Myślę, że biorąc pod uwagę mój kapitał kulturowy, to nawet tak. Miałem szczęście, że za dzieciaka wychowywałem się w na tyle komfortowych warunkach, że mogłem czytać książki i rozwijać swoje zainteresowania. Ludzie z wyższej klasy średniej, jak p. Wojciechowska, wolą takie osoby, niż kogoś, kto palił szlugi na trzepaku, bo starzy pracowali na dwa etaty, a później odreagowywali stres w kielonie (jeśli krytykujesz ludzi, którzy tak odreagowują stres, to zastanów się, jak ty i twoi ziomkowie go odreagowujecie). Ale pewnie szybko by się okazało, że mam za mało optymistyczne poglądy wobec tego, że WYSTARCZY TYLKO CHCIEĆ i jestem roszczeniowym lewakiem czy coś tam.

Dziękuję za rozmowę Maćku!


Pani Martyna w wywiadzie położyła duży nacisk na roszczeniowość millenialsów. Nie mogło więc zabraknąć człowieka, który napisał o tym całą książkę pt. Wszyscy ludzie, których znam, są chorzy psychicznie. Musiałem zrozumieć, dlaczego Krystian (twórca m.in. takich fanpage’y, jak Tak trzeba żyć oraz Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty) jest taki, jaki jest.

VICE: Dlaczego jesteś roszczeniowym millenialsem?
Krystian Nowak: To nie wybór, to przypadek

Czy to prawda, że jesteś jednym z tych, którzy „wiele oczekują i wiele chcą, ale nie potrafią się odnaleźć na rządzącym się swoimi prawami rynku”?
Większość z nas się odnajduje. Nikt z moich znajomych nie jest bezrobotny. To raczej kwestia nierealnych oczekiwań, z czego nasze nierealne oczekiwania zakładają, że mając jeden etat, jesteśmy w stanie samodzielnie funkcjonować, nie mieszkając u rodziców, albo z obcymi ludźmi.

Napisałeś książkę o tym, że wszyscy ludzie, których znasz, są chorzy psychicznie, ale może to ty masz „trudności z adaptacją, z pracą zespołową”?
Jeśli „praca zespołowa” to określenie na dogadywanie się w sprawie warunków pracy, gdzie „zespół” reprezentuje interesy sprzeczne z moimi czy mojego pokolenia, to wtedy tak, można tak powiedzieć.

Czy tylko bogaci ludzie mogą zmieniać świat na lepsze, bo nie siedzą w wielkich korporacjach, po godzinach wypełniając np. tabelki Excela lub w magazynach wielkich dyskontów, ustawiając mleko i sery na dziale nabiału?
Do tego służą chyba pieniądze? Do zmieniania świata w mniejszym czy większym stopniu. Nawet jeśli ograniczymy się do dużego pokoju. Bez pieniędzy możemy co najwyżej decydować o tym, pod którym mostem chcielibyśmy spać.

Jak oceniasz stanowisko Martyny Wojciechowskiej?
Jako symptomatyczne dla przysłowiowego woła, który zapomniał, jak był cielęciem.

Czy myślisz, że dostałbyś u niej pracę?
Nie, nie dostałbym, bo wolę już iść rozkładać palety w markecie gdzie mi zapłacą, niż pracować na czyjś rachunek za darmo.

Dzięki.


Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak zapytać osobę, której działania określa właśnie potrzeba serca i empatii, czy w jej działalności istnieje w ogóle takie pojęcie, jak „pieniądze” – zwłaszcza kiedy prowadzi się restaurację.

VCIE: Współtworzysz Kuchnię Konfliktu, dlaczego zdecydowałaś się na ten projekt?
Jarmiła Rybicka: Nie chciałam siedzieć bezczynnie w obliczu tzw. kryzysu migracyjnego. Stwierdziłam, że skoro moje możliwości pomocy w Syrii czy na Ukrainie są ograniczone, to chciałabym zrobić coś lokalnie, ze społecznością uchodźców i uchodźczyń w Warszawie. Do tego doszła atmosfera ksenofobii i wrogości wobec cudzoziemców w Polsce, która była dodatkową motywacją, by działać w obszarze antydyskryminacyjnym. Wspólnie wypracowaliśmy model, który najlepiej odpowie na ich potrzeby, w tym przede wszystkim potrzebę posiadania pracy, która przynosi godziwy dochód i poprzez to przywraca nam poczucie własnej wartości.

Niedawno mogliśmy przeczytać o problemach finansowych Kuchni. Jak teraz wygląda jej sytuacja?
Sytuacja do tej pory się nie zmieniła. Wciąż czekamy na ostateczną decyzję dzielnicy ws. obniżki czynszu przy Wilczej 60. Dla tych, którzy nie znają naszej sytuacji: jesteśmy przedsiębiorstwem społecznym współtworzonym przez uchodźców i uchodźczynie, w ramach którego prowadzimy bistro z kuchniami z regionów objętych konfliktem. Poza tym prowadzimy szeroką działalność pomocową dla cudzoziemców – zaczynając od wsparcia w wychodzeniu z bezdomności i szukaniu mieszkania, przez pomoc w zapisaniu się na lekcje języka polskiego, po wsparcie materialne i w sytuacjach przemocy domowej. Nasza praktyka, ale również doświadczenie wielu podobnych projektów na całym świecie pokazują, że utrzymanie takiego miejsca na zasadach czysto komercyjnych, bez dodatkowego wsparcia miasta czy jakiejś instytucji, graniczy z cudem. Jednak nie poddajemy się i działamy dalej. Liczę, że już niedługo nasza sytuacja się zmieni.

Pani Martyna uważa, że rzeczy trzeba robić z potrzeby serca i nie pytać o pieniądze. Czy twoim zdaniem jednak pieniądze są czymś potrzebnym, chociażby do prowadzenia restauracji?
W świecie, w którym żyjemy, pieniądze potrzebne są praktycznie do wszystkiego, nie tylko do prowadzenia restauracji. Oczywiście istnieją różne alternatywy dla systemu opartego na pieniądzu, jak np. foodsharing (jadłodzielnie), grupy bezgotówkowej wymiany dóbr i usług (np. wymiennik), ale większość ludzi nie ma do tych rozwiązań dostępu. Rozmowy z cudzoziemcami i nasze doświadczenie pokazują, że to właśnie możliwość podjęcia pracy, która przynosi nam godziwy dochód, dzięki czemu jesteśmy w stanie utrzymać swoją rodzinę, jest najważniejsza i bez tego bardzo trudno mówić o zaspokajaniu innych, kolejnych potrzeb.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Dla ludzi, z którymi pracuję, dyskryminacja jest naprawdę drugorzędnym problemem w sytuacji, kiedy martwią się oni czy starczy im na czynsz i podręczniki dla dzieciaków. Możliwość pracowania tylko i wyłącznie z potrzeby serca jest luksusem, na który większość osób nie może sobie pozwolić. Natomiast zdecydowałam się prowadzić Kuchnię Konfliktu właśnie z potrzeby serca, ale ta potrzeba jest wystawiona na bardzo dużą próbę z powodu naszych problemów finansowych. Oczywiście da się robić mnóstwo rzeczy pro bono, ale z czegoś trzeba się utrzymać.

Myślisz, że udałoby ci się dostać pracę u Martyny Wojciechowskiej?
Myślę, że tak, ale na ten moment mam sporo rzeczy do zrobienia i chyba nie byłabym zainteresowana.

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku