Seks, praca, feminizm – Escort Girl opowiada, jak łączy ze sobą te rzeczy

„Artykuł, który ma pokazać ludzi, którzy się prostytuują jako normalnych ludzi, którzy wykonują tylko swój zawód, śmiechu warte” [oryginalna pisownia] – grzmiał komentarz z największą ilość lajków pod tekstem o pierwszym w Polsce Sex Work Feście, na którym sex workerki i sex workerzy mogli się nie tylko poznać, ale też wymienić doświadczeniami, opowiedzieć o swojej pracy. Oczywiście nie zabrakło też takich, gdzie podważano „sex working” jako zawód – bo przecież to po prostu „kurwienie się”. Komentatorami byli praktycznie sami mężczyźni – obyczajowi puryści w kraju, gdzie z samej prostytucji w 2013 rok do budżetu państwa wpłynęło wtedy 657 mln złotych, a w 2015 roku portal WP donosił, że w Polsce ok. 200 tys. osób utrzymuje się z prostytucji.

„Trudno jest w Polsce ocenić skalę zarobków osób świadczących usługi seksualne. Polskie prawo udaje, że takiej działalności nie ma i traktuje ją tzw. abolicjonistycznie. Prostytutki z jednej strony nie muszą rozliczać się z fiskusem, ale też nie mogą zarejestrować swojej działalności i podpisywać umów z klientami” – pisał Newsweek w październiku, analizując dochody Polaków zarabiających w ten sposób.

Videos by VICE

Kiedy jednak postanowiłem dowiedzieć się, jak wyglądają różne gałęzie sex-workingu w Polsce i za granicą, rozmawiając z kobietami, które łączą swoją pracę z feministycznymi wartościami – zaskoczyła mnie skala negatywnych reakcji w grupach, które powstały głównie po to, by walczyć o równe prawa wszystkich kobiet.

Komentarze niektórych pań nie różniły się bardzo o tych, które przytoczyłem na początku tekstu. Ktoś nawet zarzucił mi zachęcanie do prostytucji – tylko dlatego, że pracowniczki seksualne mogły opowiedzieć o swojej pracy oraz o tym, jak ich decyzje wpłynęły na życie i postrzeganie kobiecości. Oczywiście przy okazji słusznie też zwrócono uwagę na szereg niebezpieczeństw czyhających na kobiety, które decydują się na pracę w „szarej strefie”. Może gdyby jednak polskie prawo przestało „udawać, że takiej działalności nie ma” to poprawiłoby sytuacje wszystkich – sex workerek, sex workerów i ludzi, którzy korzystają z ich usług?

Poniżej ostatnia część wywiadów na temat pracy seksualnej w Polsce. Bohaterka woli pozostać anonimowa. Pozwala jedynie na użycie swojego pseudonimu: Święta Ladacznica.

VICE: Jak wygląda twój typowy dzień w pracy?
Święta Ladacznica: Wczesnym popołudniem przyjeżdżam do mieszkania, w którym spotykam się z klientami. Szykuję się tam do spotkań (codzienna higiena + ubiór i makijaż) i zaczynam umawiać spotkania (chyba że mam już coś zaplanowanego). W tym celu odpisuję na nadchodzące maile i odbieram telefony.

W ciągu dnia mam jedno, czasem dwa lub rekordowo trzy spotkania (więcej nie dałabym rady, spotkania są bardzo intensywnym doświadczeniem). Wolny czas spędzam na nauce, pracy lub rozmowach z bliskimi. Wyskakuję gdzieś na obiad lub gotuję sama. Do domu wracam późnym wieczorem lub w nocy, czasami nie mam siły i wtedy nocuję na miejscu. Bywa, że wieczorem mam spotkanie na mieście, które najczęściej wygląda jak typowa randka.

Jak często spotykasz się z klientami i w jaki sposób się z tobą umawiają?
Mam ogłoszenia w internecie, które zawierają mój numer telefonu i możliwość kontaktu poprzez stronę. Klienci dzwonią i piszą z pytaniami o szczegóły, których nie znaleźli w ogłoszeniu (często w ogóle ich nie czytają lub chcą się upewnić, że to ja je napisałam). Spotkań mam około 20 w miesiącu – czasem więcej, czasem mniej. Są dni, kiedy nie mam żadnych i takie, kiedy mam trzy.

Kto ustala zasady spotkania? Na co mogą sobie pozwolić osoby, z którymi się spotykasz? Czy to jest forma kompromisu potrzeb?
Zawsze ja ustalam zasady. Nie zgadzam się na nic, czego nie zrobiłabym dla przyjemności, za darmo. Nawet jeśli spotkanie odbywa się w klimacie BDSM i to ja jestem osobą uległą, klient zna granice – ustalamy je przeważnie jeszcze przez telefon, czasem przed rozpoczęciem akcji.


Lepiej wiedzieć więcej. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku, by być z nami na bieżąco


Przeważnie wygląda to tak, że ja podaję w ogłoszeniu ogólny zakres usług, a klient dopytuje o szczegóły: „ile zbliżeń jest możliwych w godzinie?”, „czy podczas sesji fetyszowej oferujesz pissing?”, „gdzie mogę skończyć?”, „czy masz cienkie czarne rajstopy?”. Pozwalam na wiele, ale mam również sporo rzeczy, których nie robię. W całej mojej karierze zaledwie kilka razy zdarzyło się, że klient próbował wymusić coś spoza mojego repertuaru – przeważnie wszyscy pytają przed spotkaniem o rzeczy, co do których mogą podejrzewać, że mogę się na nie nie zgodzić. Szczególnie amatorzy seksu bez zabezpieczenia zaczynają rozmowę od pytania, czy taki oferuję.

Kiedy i dlaczego postanowiłaś zostać sex workerką?
To był długi proces dojrzewania do tej decyzji. Praca seksualna zawsze mnie ciekawiła i pociągała, ale miałam wiele oporów i obaw. Zadecydował głód. To było pięć lat temu. Spotkałam się kilka razy w ciągu roku i zrezygnowałam. Potem kręciły mnie kamerki, ale okazały się pomyłką – nie czuję się dobrze w roli wideomodelki i nie mam pomysłu na transmisje. Natomiast kiedy znowu znalazłam się w sytuacji podbramkowej, przypomniałam sobie o spotkaniach sponsorowanych i trafiłam do agencji. Później wróciłam do pracy na własną rękę.

Czym dla ciebie jest feminizm i jak można go łączyć z twoją profesją?
Feminizm jest dla mnie dążeniem do równości i prawem każdego do samostanowienia o sobie – oczywiście w granicach rozsądku i prawa. Choć z tym prawem to różnie bywa, bo wiele przepisów jest krzywdzących, na przykład brak równości małżeńskiej dla osób nieheteronormatywnych i kryminalizacja trzecich stron w pracy seksualnej. Szczególnie boli mnie zakaz tak zwanego kuplerstwa, bo uniemożliwia nam profesjonalną samopomoc – prawo zakazuje każdemu, także seksworkerom i seksworkerkom, odpłatnego ułatwiania świadczenia usług seksualnych, więc nie możemy się zrzeszać i pomagać sobie wzajemnie. Niefeministyczne jest także postrzeganie nas, seksworkerek, jako kobiet upadłych, wymagających ratunku ze strony innych i patologizowanie nas. Miewamy swoje problemy, ale dążymy – w ramach feminizmu – do odzyskania prawa do decydowania o własnym losie, w tym o możliwości wyboru pracy seksualnej. „Nic o nas bez nas”.

Jak postrzegasz ruch feministyczny w Polsce?
Nie czuję się dobrą osobą do diagnozowania całego ruchu. Postrzegam siebie samą jako feministkę „prywatną”, stawiającą pierwsze kroki w aktywizmie seksworkerskim, a nie jako „działaczkę feministyczną”. Nie czytam klasycznych dzieł feministycznych, nie obracam się w kręgach znanych ludzi, nie śledzę polemik na tematy, które nie interesują mnie osobiście. Po prostu popieram równość i większość feministycznych postulatów, więc identyfikuję się jako feministka.

Mogę jednak powiedzieć, że w moim otoczeniu zauważam sporo sprzeczności i brak intersekcjonalizmu. To dobrze, że jesteśmy różne, ale to, że we własnym gronie musimy wciąż pracować u podstaw i uczyć siebie nawzajem, jest trudne i myślę, że trochę nas osłabia. Po Manifie usłyszałam, że jakaś bardziej znana feministka marudziła na „brak normalnych kobiet”, kiedy na platformie występowały pracownice seksualne, osoby LGBTQ i inne mniejszości. Ale moją nadzieję budzi to, że ten proces się dzieje, że wielu ludziom chce się rozmawiać i uczyć od siebie wzajemnie.

Śledź autora na jego profilu na Facebooku

Przeczytaj też inne historie: