W obliczu takich wydarzeń jak powrót ATCQ i przy obecnej nadpodaży doskonałej czarnej muzyki trudno się ekscytować na wieść o płycie drugoligowego rapera na bitach weterana, który najlepsze lata ma już za sobą. Niekiedy jednak brak hajpu bywa błogosławieństwem – i tu mamy dokładnie ten przypadek, gdy efekt przerasta oczekiwania.
Emce z Harlemu i producent z Bronksu poznali się już przed kilkunastoma laty, w okolicznościach, jakie można sobie wyobrazić jako scenę z serialu “The Get Down”. Oto młody aspirujący raper próbuje się wbić do modnego klubu, by komuś coś udowodnić, ale ochroniarze odprawiają go z kwitkiem. Chłopak ucieka się zatem do podstępu: chwyta za skrzynki z winylami należące do popularnego didżeja, który tego dnia gra w tym samym klubie i jako gość z jego ekipy dostaje się do środka.
Videos by VICE
Nie wiadomo ile prawdy jest w tej anegdocie, wiadomo za to, że trzydziestoparoletni dziś Smoke DZA od tamtej pory nie próżnuje za mikrofonem. Tylko w ubiegłym roku wypuścił aż cztery projekty – epki “Ringside” z producentem 183rd i “He Has Risen” z Harrym Fraudem, mixtape “Don’t Pass Trump the Blunt” oraz właśnie longplay z Pete’em Rockiem.
Legendarny Soul Brother, który w 2015 roku rozczarował bezpłciowym sequelem instrumentalnym “PeteStrumentals 2”, z raperem na pokładzie odzyskuje dawne skillsy. Przy czym dawne są tu określeniem kluczowym, bo Rock wciąż robi muzykę silnie zakorzenioną w klasycznym boom bapie lat dziewięćdziesiątych, wciąż jak od linijki kładzie jazzowe sample na brudnych werblach, i na żadne eksperymenty nie zamierza się porywać.
Surowe nowojorskie brzmienie zostaje jednak na “Don’t Smoke Rock” ocieplone żywym instrumentarium, jak perkusje, smyczki czy dęciaki, dzięki czemu album nie jest tak przewidywalny, jak należało się tego spodziewać. Nie jest też ani usilnie nowojorski, ani przesadnie vintage, w czym już zasługa głównie gości takich jak Mac Miller, BJ the Chicago Kid, Dave East, Dom Kennedy, a nade wszystko Big K.R.I.T. ze swym południowym luzem.
Z drugiej strony mamy dobrze dysponowane starsze pokolenie, jak Jadakiss, Cam’ron czy Royce da 5’9, świetnie odnajdujące się w ulicznych bangerach. Na nawijkę daje się skusić także sam Rock, przywołujący w “Ain’t Afraid” złote czasy duetu C.L. Smoothem. Jest nostalgicznie, ale bynajmniej nie geriatrycznie – wiarusy ciągle jeszcze potrafią pocisnąć.
A Smoke? Zwyczajowo daleki od wybitności, niemniej poprawny, solidny; energetyczne bity ziomka/mentora niosą go w górę, dodają splendoru. Czasem to wystarczy.




