„Spermowa mafia” i mężczyzna, który spłodził setki dzieci

FYI.

This story is over 5 years old.

zdrowie

„Spermowa mafia” i mężczyzna, który spłodził setki dzieci

Szef banku spermy jako misję postawił sobie „uczynić kobietę szczęśliwą”

Autystyczny Holender surinamskiego pochodzenia w czasie rozkwitu banków spermy, bez żadnej kontroli, spłodził kilkadziesiąt dzieci. Pomógł mu w tym szef jednej z klinik, dr Jan Karbaat, który stosował „innowacyjną" metodę poprawiającą skuteczność zapłodnień: mieszał nasienie różnych mężczyzn. Dokumenty fałszowano, a rodzice o niczym nie wiedzieli. Dopiero narodziny dziecka o ciemniejszej niż planowano skórze budziły podejrzenia.

Reklama

Do dzieci Louisa, bo tak miał na imię dawca, dotarł polski reportażysta Kamil Bałuk. Postanowiłem zapytać go o opisane przez niego historie dziś trzydziestokilkuletnich potomków kontrowersyjnego dawcy, ale też o to, jak pod rodziły się w Holandii wolność i tolerancja oraz jakie wnioski mogą z tej historii wysunąć Polacy.

VICE: Jak poznałeś historię o tym, co nazwano „spermową mafią"?
Kamil Bałuk: Od kilku lat interesowałem się Belgią i Holandią. W Antwerpii byłem na stażu w jednej z redakcji, do dzisiaj czytam ich gazety. We flamandzkim tygodniku wpadł mi w oko artykuł z Holandii. Był wielkości reportażu, ale w wymowie bardzo tabloidowy, miał tytuł Mafia spermowa. Doktor Jan Karbaat j jego przeciekające kontenery ze spermą.

Z którego dowiedziałeś się, że autystyczny Surinamczyk zapłodnił setki kobiet.
Kiedy widzisz taki tytuł, od razu masz przed oczami tego Surinamczyka, który mści się za czasy kolonialne i zapładnia teraz setki Holenderek. Sądziłem, że ten Surinamczyk siedzi w więzieniu, podobnie jak odpowiedzialny za aferę lekarz, doktor Jan Karbaat. Obawiałem się jeszcze, że jeśli nawet lekarz nie został skazany, to może już nie żyć, miałby 88 lat. Później okazało się, że żyje. Nie sądziłem też, że dotrę do bohaterów tekstu – dzieci poczętych w klinice.

Wtedy też nie wiedziałeś, że jest ich tak dużo.
Ani tego, że próbują się wzajemnie odnaleźć.

Szybko się okazało, że Holendrzy mówią o tej historii bardzo otwarcie

Reklama

Sprawa doktora Karbaata i prowadzonej przez niego kliniki, w której doszło do zapłodnienia setek kobiet przez jednego Surinamczyka jest powszechnie znana i omawiana.
Brak społecznego tabu był kolejnym zaskoczeniem. Masz tu wszystko: problemy rasowe, seksualność, kolonializm, bank spermy, autyzm… Przekonałem się, że żaden z tych tematów nie jest dla rozmówców trudny. Jeśli czytasz i oglądasz historię bohatera, który opowiada o swoim problemie, to znaczy, że ten człowiek chce o tym wszystkim opowiadać. Szybko się okazało, że Holendrzy mówią o tej historii bardzo otwarcie, ale w tych wszystkich opowieściach nie było tego, co mnie interesowało najbardziej.

Człowieka.
Tak. Wspomniany artykuł Mafia spermowa ilustrowała fotografia oszukanej przez bank spermy kobiety. W kilkudziesięciu białych holenderskich rodzinach urodziły się nagle śniade dzieci. Jedno z nich, dorosły już dziś Henrik, opowiadał w telewizji, że od jego ojciec miał być wysportowanym, białym mężczyzną, na co prowadząca program powiedziała „Fajny ojciec!". On pokręcił głową i na tym temat się skończył. A ciekawą postacią jest już sam Henrik, totalny przeciwnik zapłodnienia innego niż naturalne, małżeńskie. To bardzo wierzący człowiek. Jeśli mu powiesz, że gdyby nie inseminacja, to nie byłoby go na świecie, nie robi to na nim wrażenia. Mogłoby go nie być na świecie, bo metoda jest w niezgodzie z jego zasadami. Jego filozofia życiowa jest taka, że samego siebie uznaje za wybryk natury, który nie powinen przyjść na świat.

Reklama

Jeśli mu powiesz, że gdyby nie inseminacja, to nie byłoby go na świecie, nie robi to na nim wrażenia. Mogłoby go nie być na świecie, bo metoda jest w niezgodzie z jego zasadami.

Twoja książka w szerszym kontekście opowiada też, jak rodziła się w Holandii tolerancja. Pół wieku temu za cudzołóstwo można było tam trafić do więzienia, samotne matki były szykanowane, podobnie jak dzieci „z probówki".
Początki leczenia niepłodności, jak to nazywali, lekarze, były przedmiotem dyskusji na synodzie…

A Holandia była wtedy purytańskim krajem.
To, z czym teraz kojarzymy ten kraj, czyli narkotyki, prostytucja, eutanazja, to zmiany z lat 60. Trzy dekady wcześniej Holandia była, jak mówisz, krajem bardzo purytańskim. W dodatku była podzielona na kilka społecznych filarów, gdzie protestanci sobie, katolicy sobie, socjaliści sobie. Czytali tylko swoje gazety, słuchali swoich stacji radiowych, po nazwiskach mogłeś rozpoznać, kto jest katolikiem, znajomych miałeś z konkretnego kręgu, podobno nawet baseny były oddzielne dla tych osobnych grup.

Na zmiany w mentalności Holendrów wpłynęło wiele rzeczy, ale u ciebie to banki spermy były bombą, która „rozsadziła" ówczesne społeczeństwo.
Ale to nie wydarzyło się od razu, choć oczywiście masz tu mnóstwo rzeczy, które mogą być niezrozumiałe dla Polaków. Jedną z nich jest ogromna tolerancja dla dzieci, które zostały spłodzone w klinice. Moi bohaterowie jako nastolatkowie opowiadali w chrześcijańskich programach telewizyjnych rymowane wierszyki o dawcy nasienia, którego próbują znaleźć i nikomu to nie przeszkadzało.

Reklama

Tam się rozmawia o wszystkim, co wydaje im się ważne. Trzeźwość Holendrów stoi ponad religijnymi przekonaniami

Może tylko polskie dzieci mają „bruzdę na czole".
Tam się rozmawia o wszystkim, co wydaje im się ważne. Trzeźwość Holendrów stoi ponad religijnymi przekonaniami. A co do samej afery, to była ona jasnym dowodem na to, że prawo nie nadąża za rzeczywistością. Zmiany dokonywały się dzięki ruchom wolnościowym, głównie feministycznym w latach 60. Zaczęło się od ruchów pro choice, do holenderskich klinik aborcyjnych przyjeżdżały kobiety z całej Europy. Potem na olbrzymią skalę rozwinęły się banki spermy, ale to, że piszę o nadużyciach w jednej z nich, nie znaczy, że w Holandii bezrefleksyjnie zapładniano tysiące kobiet. Doktor Karbaat był wyjątkowym przypadkiem, szczególnie zapatrzonym w swoją idée fixe.

Człowiek z misją.
I tą misją, jak sam mówi, było uczynić kobietę szczęśliwą. Ja mu wierzę. Nie myślał o konsekwencjach. I też mu wierzę. Kiedy prześledziłem jego karierę zawodową, okazało się, że jest w tej historii postacią najciekawszą. Zawsze ciągnęło go do instytucji, którymi rządzą twarde reguły, czyli służby zdrowia i wojska. Ale reguł nienawidził, więc z radością je łamał. Zależało mu najbardziej na tym, żeby w tym, co robi, osiągać sukces. I go osiągał. Do dziś przechwala się, że dzięki niemu na świecie jest sześć tysięcy Holendrów.

Reklama

Był cenionym specjalistą i przymykano oko na to, co wyrabia. Oczywiście dziś lekarze się tłumaczą, że nikt pewności nie miał, co się dzieje w jego klinice

Jak go postrzegano?
Środowisko uważało go za czarną owcę. O tym, że miesza ze sobą nasienie różnych dawców i fałszuje dokumenty wiedzieli ponoć wszyscy koledzy po fachu. Mimo tego był cenionym specjalistą i przymykano oko na to, co wyrabia. Oczywiście dziś lekarze się tłumaczą, że nikt pewności nie miał, co się dzieje w jego klinice i gdyby wiedziano, nikt by nasienia od niego nie kupował. A robili to przecież wszyscy w Holandii. Każdy przyłożył do tego rękę, również państwo, które nie regulowało prawnie klinik. Czytałem holenderskie gazety z lat 80., Karbaat w nich brylował. Otwarcie mówił, że w klinikach panuje wolna amerykanka. Wtedy nikomu to nie przeszkadzało, bo głosu nie zabrały jeszcze poczęte w ten sposób dzieci.

To pokazuje do czego doprowadza udawanie, że sprawy nie ma. Podobnie jak obecnie w Polsce kwestia in vitro.
Po skończeniu książki dużo mi dała rozmowa z Anną Krawczak z fundacji Nasz Bocian, po której opadła mi szczęka. Okazuje się, że w kwestii prawa do poznania swojego pochodzenia genetycznego, anonimowości dawców, kontaktu lekarza z pacjentem i jego pozycji, całego niemal systemu opiekuńczo-zdrowotnego, mamy w Polsce sytuację wyjętą z Holandii lat 80. Wszyscy dawcy są anonimowi, nie masz szans odnaleźć swojego biologicznego ojca. Moja książka może być przestrogą. Holendrzy zmienili prawo – dziś w szesnaste urodziny osoba poczęta w ten sposób może poznać swojego dawcę. W Polsce też może być dzisiaj człowiek, który ma dwusetkę dzieci, tylko że o tym nie wiemy.

Reklama

Z jednej strony pokazujesz naród dumny ze swojej tolerancji, z drugiej są u ciebie bohaterowie, którzy tęsknią za więzami rodzinnymi.
To jest argument, który wysuwam, gdy ktoś mówi tylko o bezgranicznie otwartej, wolnej Holandii. Kiedy usłyszałem kilka historii o tym, jak trudno było bohaterom żyć bez ojca biologicznego, obudził się we mnie nieznany mi wcześniej konserwatyzm. Okazało się, że to nie taka prosta sprawa z tą absolutną wolnością wyboru, jeśli narusza ona prawa poczętej w takiej klinice osoby.

Bez ściemniania. Polub fanpage VICE Polska, żeby być na bieżąco

To kto dziś jest tym złym? Jan Karbaat?
Spośród dzieci, które nazywają siebie „Połówkami", sporo oskarża Louisa. Ale dziś wiemy że nie miał on pełnej świadomości konsekwencji spłodzenia dwusetki dzieci, bo cierpi na Aspergera i nie potrafił wyobrazić sobie, jak one będą się w tej sytuacji czuły. Rozmawiałem z nim kilka godzin. Nie jest łatwo się z nim komunikować, ale można, trzeba tylko wiedzieć jak. Tego nie chcą zrozumieć jego dzieci. Dla nich jest irytującym człowiekiem i kropka. Wiele osób, które spłodził Louis, nie ma potrzeby poznawania dawcy, bo mają swoje rodziny, ale chętnie chcą poznać inne jego dzieci, swoje półrodzeństwo. Prawie każdy z nich ma taki sam duży palec u nogi, loczki, lubi sushi. Dziś tytułowe dzieci Louisa tworzą małą społeczność.

Zacząłeś od kilku rozmówców, ile jest dziś?
Ponad czterdzieścioro. Połówki, z którymi rozmawiałem parę miesięcy temu, wiedzą mniej o swoim nowo odkrytym rodzeństwie niż ja. Hamowałem się, żeby im czegoś za bardzo nie zdradzić. Eva, jedna z ostatnich dzieci Louisa, jakie poznałem, mówi mi, że ona nie wie na kogo ma się wkurzać…

Louis nie wiedział, że robi źle, lekarz spełniał swój obowiązek..
Składanie reklamacji jest jak skarżenie się na własne dzieci. Byłem świadkiem kłótni matki z córką o to, czy winny jest Louis czy Karbaat. Kobieta była wściekła, bo została zrobiona w balona, miał być inny dawca, wszystko bez jej wiedzy i jeszcze za jej pieniądze….

Wiele osób, które spłodził Louis, nie ma potrzeby poznawania dawcy, bo mają swoje rodziny, ale chętnie chcą poznać inne jego dzieci, swoje półrodzeństwo

Finanse to jeszcze jeden aspekt tej historii.
Zdziwiły mnie sytuacje, kiedy ktoś zamiast wydać 200 euro na test DNA wolał iść do telewizji i tam dowiedzieć się, kto jest jego ojcem. Ale to jednak bardzo holenderskie. Holandia to wylęgarnia formatów reality show, a poza tym to oszczędny naród…

Czego nauczyłeś się dzięki pisaniu tej książki?
Mój wydawca, Mariusz Szczygieł, mówi, że wspólny mianownik reportaży w swoim „Gottlandzie" zobaczył dopiero po ich publikacji, tłumaczeniach, sztuce teatralnej. Widzę coś podobnego, po napisaniu debiutu zrozumiałem lepiej, co mnie interesuje w Holandii: to, do jakiego stopnia można modelować społeczeństwo. Jak bardzo jesteśmy jako ludzie cieczą, która wypełnia pewne naczynie, od czego zależy, czy na naczyniu pojawią się pęknięcia. Holendrzy to wdzięczne społeczeństwo do obserwacji – debatują na każdy temat, szukają kompromisu, eksperymentują, aby sprawdzić, co z tego wyniknie. W tym samym kraju masz dwie najstarsze na świecie bliźniaczki prostytutki, masz miasto eksperyment, które powstało na osuszonym z wody terenie, człowieka, który postanowił wybudować kopię Arki Noego w skali jeden do jednego. Ale myślą trzeźwo. Jest takie znane powiedzenie holenderskie: „Zachowuj się normalnie. To wystarczajaco szalone".

Książka Kamila Bałuka „Wszystkie dzieci Louisa" ukazała się nakładem wydawnictwa Dowody na istnienie.