Dread Pirate Rogers był kapitanem statku na pozór niezatapialnego. Ale gdy 1 października 2013 roku FBI zamknęło Silk Road (internetowy sklep z narkotykami i dopalaczami) i aresztowało 29-letniego Rossa Ulbrichta, wtedy internetowe imperium narkotykowe zaczęło nabierać wody. Tysiące byłych klientów wyskoczyło za burtę i rozpierzchło się po innych witrynach w ukrytej sieci (zwanej dark net albo deep web). Co najmniej siedmiu sprzedawców z Silk Road zostało zidentyfikowanych i aresztowanych.
Doniesienia wkrótce trafiły do mediów – sensacyjne nagłówki informowały, że Dread Pirate Rogers (DPR) został nawet oskarżony o wynajęcie płatnych zabójców.
Videos by VICE
Akurat wtedy członkowie jednego z większych syndykatów narkotykowych na Silk Road siedzieli w kryjówce w Europie z tonami opium i zastanawiali się, co dalej. Wycofać się, by zmniejszyć straty i zniknąć, póki mają szansę – czy nadal prowadzić dochodowy biznes i sprzedawać narkotyki przez internet, mimo medialnego szumu?
The Scurvy Crew (TSC) – bo tak nazywał się ten syndykat – postanowił kontynuować działalność: nadal prać brudne bitcoiny, pakować próżniowo narkotyki i przerzucać przez marokańską granicę torby pełne czystego towaru. Silk Road został niespodziewanie zamknięty przez władze, ale TSC był jednym z większych sprzedawców, więc potraktowali to wydarzenie jako okazję do skoku w rozwoju.
Po sześciu miesiącach negocjacji przez szyfrowane e-maile i telefony z jednorazowych kart SIM, boss TSC zgodził się na spotkanie ze mną. Powiedział, że wyjaśni mi działanie swojego biznesu: od skromnych początków po milionowe dochody, które podobno teraz przynosi. Ten nowoczesny diler przedstawił mi się jako Ace.
„Nie robię tego tylko dla pieniędzy”, napisał w jednym z maili. „Chcę świadczyć usługi najwyższej jakości”.
Ace postanowił się ze mną spotkać, żeby udowodnić, że nie pracuje w półświatku pełnym szemranych spraw, o których tak chętnie donoszą media (z płatnymi zabójcami i oszustami na czele). Jego zdaniem w dark necie odbywa się złożony handel ekskluzywnym towarem.
Patrzymy z bliska. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Chciałem się dowiedzieć, jak Ace stał się wziętym biznesmenem, który wciąż pozostaje nieuchwytny. Przy okazji usłyszałem też, że jest prawdopodobnie ostatnią osobą, która kontaktowała się z Rossem Ulbrichtem, tuż przed jego aresztowaniem w bibliotece w San Francisco w październiku 2013 roku.
Zanim jednak poleciałem do Europy, ekipa TSC musiała mnie sprawdzić. Ace poprosił o moje dane (imię, nazwisko, datę urodzenia, numer paszportu) oraz numer lotu, godzinę przylotu i adres hotelu. Spytał nawet, jakim środkiem transportu dojadę z lotniska do hotelu. Podałem mu wszystkie informacje, a jego pracownicy zajęli się resztą.
Po kilku dniach ciszy w końcu znów dostałem wiadomość: „Nie ruszaj się z lotniska, dopóki nie dostaniesz instrukcji”. Brzmiało to trochę niepokojąco, ale postanowiłem wsiąść w samolot i zobaczyć, co się wydarzy.
Czekałem na lotnisku na telefon od szefa TSC; gangu, który na początku działalności Silk Road odpowiadał podobno za 30 proc. przepływu gotówki na tej stronie. Po 20 minutach mój telefon zadzwonił.
– Udaj się na najbliższy dworzec kolejowy – powiedział Ace. – Moi ludzie są w pobliżu.
Opuściłem lotnisko i skierowałem się na stację. Gdy już wsiadłem do pociągu, Ace znów zadzwonił, by powiedzieć, że jego pracownicy mnie obserwują i wszystko idzie gładko.
– Jeden z moich ludzi jedzie z tobą pociągiem.
Pięć minut później znów zadzwonił: kazał mi wysiąść na następnej stacji i iść na pobliski rynek. Siedziałem tam przez kilka minut i obserwowałem setki ludzi – próbowałem zgadnąć, kto mógł być moim ogonem z TSC.
Wtedy znów zadzwonił Ace.
– Okej, widzę cię – powiedział. – Gdy podejdę, po prostu się przywitaj i idź za mną.
Jakąś minutę później podszedł do mnie wysoki, ale zupełnie zwyczajny biały koleś. Na oko był po trzydziestce.
– Ace? – zapytałem.
Uśmiechnął się i uścisnął mi dłoń. Byłem zaskoczony – wyglądał jak skacowany księgowy, a nie stereotypowy boss kartelu narkotykowego.
Szedłem za nim jakieś 15 minut do bardziej odosobnionego miejsca. Weszliśmy do małego, trochę obskurnego baru – na piętrze stało kilka stolików i krzeseł. Ace kazał mi wyjąć wszystko z torby, więc ją rozpiąłem i wywaliłem rzeczy na blat. Przeszukał moje pogniecione koszulki i notesy, sprawdził poszewkę torby, a potem poprosił o paszport i telefon, z którego od razu wyjął baterię. Potem przejrzał mój dokument tożsamości – pewnie sprawdzał zgodność danych.
Po kilkuminutowej kontroli Ace był usatysfakcjonowany – jak widać, nie kłamałem.
– Nie bierz tego do siebie – powiedział. – Po prostu w tej branży trzeba dbać o bezpieczeństwo.
Zastanawiałem się, czy to prawdziwy Ace, czy tylko jeden z jego pachołków.
Aby udowodnić swoją tożsamość, wyjął małego laptopa i użył tego samego klucza PGP, dzięki któremu komunikowaliśmy się od miesięcy. Zalogował się też na konto The Scurvy Crew na nowej stronie Silk Road 2.0, replice poprzedniej witryny, która pojawiła się w sieci w listopadzie 2013 roku. Podobno prowadzi ją część pracowników z oryginalnej ekipy. Silk Road 2.0 spełnia swoje zadanie, ale jest pełna błędów, oszukańczych odnośników oraz prób włamań.
Jednak nadal pozostaje najpopularniejszą stroną do sprzedaży narkotyków. Zrozumiałem to, gdy Ace pokazał mi niekończącą się listę zamówień z tego dnia: hiszpańskie opium, marokański hasz, LSD w postaci kryształków itd.
Chciałem się dowiedzieć, jak stał się szefem kwitnącego biznesu, szmuglerem narkotyków obejmującym dostawami cały świat. Ace podwinął rękawy, rozejrzał się nerwowo po barze i usiadł naprzeciwko mnie. Gdy tylko zaczął opowiadać mi swoją historię, jego postawa od razu się zmieniła – widać, że był profesjonalistą w swoim żywiole, zupełnie jak bogaty hazardzista wyjaśniający swoje misterne metody.
Okazuje się, że Ace zaczął karierę w narkotykowym świecie w bardzo staroświecki sposób: sprzedawał drobny towar na ulicy.
– Razem z małą ekipą opylałem narkotyki w jednym z europejskich miast, to było jakieś cztery lata temu – powiedział. – Sprzedawaliśmy wszystko, na co był popyt: kokę, trawę, piguły itd. Organizowałem pracę czterech dilerów i uzupełniałem towar. W końcu jeden z nich został aresztowany. Po kolejnym aresztowaniu stwierdziliśmy, że ten model biznesowy jest zbyt ryzykowny. Dlatego daliśmy sobie spokój i każdy poszedł w swoją stronę. Próbowaliśmy zarobić w bardziej uczciwy sposób.
Jednak legalna praca go znudziła. Udał się więc w długą podróż za zyski z dilerki. W 2011 roku usłyszał o Silk Road od australijskich turystek, które poznał w Hiszpanii. Wtedy się złamał i postanowił wrócić do branży.
– W Australii ciężko zdobyć przyzwoite narkotyki w dobrej cenie, więc te dziewczyny często kupowały na Silk Road – powiedział. – Zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać. Przez jakieś cztery miesiące zbierałem informacje. Kupiłem kilka rzeczy z Silk Road na próbę i zobaczyłem, że to nie ściema. Zacząłem się zastanawiać, co mogłem sprzedawać. Wtedy byłem w Hiszpanii – podobno Bayer uprawia tam mak na opium na ściśle kontrolowanych, prywatnych polach chronionych przez strażników.
Ace ma tu na myśli niemieckie przedsiębiorstwo chemiczno-farmaceutyczne Bayer. Jak na ironię, to właśnie chemicy z tej firmy pierwsi stworzyli heroinę i zaczęli nią handlować pod koniec ostatniej dekady XIX wieku. Ace twierdzi, że według wiarygodnych źródeł w Hiszpanii nadal wytwarzane jest opium wysokiej jakości, ponieważ jest składnikiem kilku produktów Bayera. Gdy próbowałem potwierdzić te rewelacje w innych źródłach, jeden z badaczy powiedział mi, że istnieje taka możliwość. Koncerny farmaceutyczne podobno skupują makówki przez pośredników z całego świata, aby pozyskać z nich opium wykorzystywane przy badaniach oraz w medycynie. Z kolei rzecznik brytyjskiego oddziału firmy Bayer, Julien Little, powiedział mi, że firma nie zajmuje się uprawą maku, ale „możliwe, że Bayer korzysta z usług ściśle nadzorowanych farm”.
Ace mógł więc zabłądzić i zupełnie przypadkiem natknąć się na pole i zbiory, z których potem powstaje narkotyk. Jak mówi, tamtejsze opium jest bardzo dobrej jakości, a dookoła farmy krążą uzbrojeni strażnicy. Jest więc pewien, że to profesjonalni dostawcy firm farmaceutycznych, nawet jeśli nie da się tego potwierdzić na sto procent.
– Żeby znaleźć takie pola, trzeba śledzić artykuły na ich temat i przekupywać reporterów. Tak można zdobyć dokładną lokalizację. Druga opcja to wtyki wśród rolników – powiedział. – Gdy już z grubsza wiesz, gdzie szukać, wybierasz się na przejażdżkę i wypatrujesz kwitnących kwiatów. Wracasz, gdy płatki opadną, jakieś dwa miesiące później. Wtedy widać już makówki.
Ace, wyposażony w nowe informacje (oraz maczetę i worek), postanowił pewnej nocy zaryzykować i zakraść się na jedną z takich upraw. Po nocy grzebania w ziemi wrócił do domu ze sporą ilością opium do wyekstrahowania i sprzedania na Silk Road. Tak zyskał skromne, ale stałe źródło dochodu. Aby utrzymać swoją nową fuchę w tajemnicy, założył małą firmę, w której prał brudne bitcoiny. Po miesiącu był już pewien, że to właśnie dzięki Silk Road będzie walczyć przeciw polityce wojny z narkotykami.
Aby nadążyć za rosnącym popytem, zatrudnił do pomocy kilku znajomych. Chociaż klienci siedzieli sobie bezpiecznie w domach i zamawiali opium w wirtualnym świecie, to zagrożenie współpracowników Ace’a było jak najbardziej realne. Pewnej nocy, gdy zakradł się na pole wraz z kolegami, by zebrać dojrzałe makówki, nagle ktoś zaczął strzelać, a kule przelatywały koło nich ze świstem.
– Pomyślałem: „Nie mogą tak do nas strzelać!” – powiedział Ace, ze strachem w oczach wspominając tę noc. – Zaczęliśmy się czołgać. Nagle jeden z moich pracowników zawył z bólu. Dostał w nogę.
Kolega Ace’a zwijał się na ziemi z raną postrzałową w udzie. Reszta ekipy wywlekła go poza pole. – Modliliśmy się, żeby te pojeby nas nie zobaczyły – wyszeptał Ace.
Strach i adrenalina zrobiły swoje: chłopakom udało się dotrzeć do samochodu.
– Położyliśmy go na tylnym siedzeniu. Żeby się wymknąć, jechaliśmy ze zgaszonymi światłami przez gaje oliwne. Mój kumpel wciąż krwawił, więc zawieźliśmy go do zaprzyjaźnionego weterynarza, żeby go pozszywał. Pechowy kolega przeżył.
Ace się zamyślił i dodał: – Wydaje mi się, że strażnicy nie zauważyli nawet, że ktoś jest na polu… Po prostu się nudzili i chcieli sobie postrzelać dla zabawy.
Mało brakowało. Ace zrozumiał, że aby zdobyć najlepsze narkotyki, trzeba podejmować ryzyko. Dlatego się nie wycofał. Wykoncypował, że potrzebuje zaufanej i ciężko pracującej ekipy, aby ulepszyć biznes i stworzyć firmę, o której marzył.
– The Scurvy Crew zaczęło działalność od przemycania haszu z Maroka do Hiszpanii – powiedział. – Zatrudniłem kilku znajomych, którzy chcieli sami się przekonać, o co tyle szumu, bo wtedy wszyscy szmuglowali marokański haszysz, żeby sobie trochę dorobić. Wcześniej handlowałem głównie koksem i MDMA, więc nie znałem klientów, którym mógłbym sprzedawać haszysz, hurtowo lub detalicznie. Ale teraz miałem konto na Silk Road i postanowiłem sprzedawać towar z Maroka.
Przeczytaj o podziemnym pałacu LSD
Ace był prawdziwym szefem The Scurvy Crew. Rządził żelazną pięścią i starał się demonstrować, jak powinny wyglądać uczciwe usługi najwyższej jakości, które jego zdaniem mogły zaistnieć w świecie narkotyków tylko dzięki Silk Road. TSC faktycznie stał się solidnym i cieszącym się zaufaniem sprzedawcą. Wystarczy spojrzeć na oceny kupujących – ich „Bayer opium” było najlepsze na rynku i jedyne w swoim rodzaju. Nic dziwnego – jak powiedział sam Ace:
– Niewielu ludzi miało tyle odwagi, by kraść opium z pól chronionych przez uzbrojonych strażników.
Zyski rosły, a TSC się rozwijało. Ace zainwestował w dilerów i ludzi pakujących przesyłki. W ciągu pół roku konto jednego gościa, czołgającego się na polu, przekształciło się w rozwinięty sklep z wieloma oddanymi pracownikami pomagającymi opchnąć towar. Opium i haszysz sprzedawały się błyskawicznie. Ace sam już nie dawał rady z ogromną ilością zamówień, więc załatwił dwie kryjówki, w których przetwarzano towar. Wkrótce jego biznes chodził jak w zegarku.
– Jedna ekipa idzie na pole i zbiera makówki. Potem je suszą – to zajmuje im jakieś dziesięć dni. Trzeba je ciągle ugniatać, jak ciasto, żeby uszło z nich powietrze. Potem należy pozbyć się wilgoci – im bardziej suche opium, tym lepsza jego jakość – wyjaśnił Ace.
– Następnie opium trafia do kryjówek, gdzie jest podgrzewane i wałkowane w cienką warstwę w maszynce do makaronu. Gotowy towar kroimy na bryłki – mogą ważyć gram, pięć lub dziesięć i mają grubość tekturki. Gdy rano przychodzą zamówienia z Silk Road, drukujemy adresy. Potem pakujemy towar w dwie warstwy: pierwsza to opakowanie próżniowe, druga to opakowanie MBB chroniące przed wilgocią. Całość wsadzamy do koperty i wysyłamy na drugi koniec świata. To cała linia produkcyjna. Jeżeli założymy, że wysyłamy tysiąc gramów tygodniowo, to podczas kontroli celnej tracimy może 10–20 gramów. Bez wątpienia nam się to opłaca.
TSC zarabia na gramie około 10 euro – na samym opium koszą teraz około 10 tys. euro tygodniowo.
Pod koniec 2012 roku, mniej więcej po roku w branży, Ace zarabiał już zbyt wiele, by jego mała firma mogła wyprać wszystkie pieniądze. Nie miał też znajomości w branży przestępczej, dzięki którym znalazłby szemranego księgowego. Ale dzięki kontaktom z Silk Road od pomocy dzieliło go tylko kilka kliknięć myszki.
– Znalazłem bardzo dobrego fałszerza, który zawsze pomagał TSC wypłacać pieniądze – powiedział. – Założył nam konta w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii itd. Korzysta z trzech głównych kantorów bitcoin, żeby je wymienić na kasę, która wpływa na nasze fałszywe rachunki.
Pieniędzy szybko przybywa, więc ekipie TSC się powodzi. Kupują nieruchomości, często podróżują i dobrze jedzą. Dzięki podejściu Ace’a jego dostawcy podobno też się wzbogacili.
– W ciągu tych kilku lat nawiązaliśmy bliskie stosunki z rolnikami z Maroka, którzy uprawiają haszysz – powiedział. – Zauważyłem, że wiele tamtejszych farm było w bardzo kiepskim stanie, nie mieli nawet toalet. Po prostu srali do dziury w ziemi.
Podczas górskich wycieczek do Ketamy i Azili, w których TSC kupowało haszysz rosnący na wzgórzach, Ace postanowił odwdzięczyć się farmerom, którzy pomogli mu zarobić jego skromny majątek. – Kupowaliśmy od nich hurtowo, więc postanowiłem, że nawiążemy współpracę na wyłączność. Na początek dostali kasę z góry, żeby mogli zacząć żyć w godnych warunkach.
Jedna z historii szczególnie zapadła mu w pamięć.
– Żona pewnego rolnika była bardzo chora, a rodzina nie miała pieniędzy na leczenie – opowiadał Ace. – Dlatego zawarliśmy nietypową umowę: zapłaciliśmy za świadczenia medyczne i mały remont ich mieszkania – zimą robi się tam niesamowicie zimno. Zainwestowaliśmy w ogrzewanie, toaletę, a nawet zamontowaliśmy system nawadniania na polu. W zamian za pomoc trzy miesiące później dostaliśmy pierwsze plony za darmo. Od dwóch lat współpraca układa nam się świetnie. Gdy tylko haszysz jest gotowy, jeden z moich ludzi jedzie, płaci rolnikowi z góry i przywozi towar do nas.
W TSC zawsze było pod dostatkiem opium i haszyszu, więc tysiące stałych klientów na Silk Road kupowało ich produkty i zostawiało pozytywne komentarze dotyczące zarówno samych narkotyków, jak i sprytnej, szybkiej dostawy. Biznes się kręcił, a na stronie pojawiały się same pozytywne recenzje, więc nawet sam Dread Pirate Roberts był zadowolony z rozwoju firmy Ace’a. Utrzymywali z sobą kontakt i często rozmawiali. Ace określił ich relacje mianem profesjonalnej współpracy.
Pierwszy raz wpadłem na ksywę Ace’a na Silk Road, gdy grzebałem w internecie, szukając informacji po aresztowaniu Rossa Ulbrichta. To forum już nie istnieje, ale z tego, co pamiętam, to Ace pierwszy podniósł alarm, zanim news o zatrzymaniu DPR pojawił się w mediach. 1 października 2013 roku napisał na forum post w stylu: „Chyba coś jest nie tak z DPR”. Zaledwie pół godziny później fora już zalewały doniesienia o aresztowaniu DRP.
Oczywiście Ace był ostrożny, gdy o to zapytałem.
– Czułem, że coś się święci – powiedział.
Ace akurat czatował z DPR i sądzi, że byli niemalże w połowie rozmowy, gdy Ross został aresztowany.
(Kliknij, aby wyświetlić powiększoną ilustrację)
– Wydaje mi się, że na moją pierwszą wiadomość DPR odpisał sam, a chwilę później, na następne pytanie, odpowiedział mi już agent FBI – wyjaśnił Ace. – To było przedziwne. Omawialiśmy właśnie pewne ulepszenia serwisu. Jestem pewien, że rozmawiałem z nim i wszystko było w porządku. A następna wiadomość była już napisana w zupełnie innym stylu.
Ace powiedział, że Dread Pirate Roberts nagle poprosił go o skan jego dowodu osobistego. To nie było aż tak dziwne, bo DPR podobno zbierał dane bliskich pracowników, ale to nagłe pytanie zaniepokoiło Ace’a.
– Po prostu zakończyłem rozmowę. Od razu wszedłem na forum i napisałem: „Hej, słuchajcie, chyba coś jest nie tak”. Najgorsze, że wiadomość była zaszyfrowana tym samym kluczem, co oznaczało, że program PGP był nadal otwarty. Zrozumiałem, że FBI ma dostęp do komputera DPR.
Wtedy też biznes Ace’a napotkał drobne przeszkody. Silk Road oraz bitcoiny w depozycie zostały przejęte przez FBI. Szacuje się, że władze przechwyciły około 28,5 mln dolarów łupu z Silk Road.
– Gdy upadł oryginalny Silk Road, The Scurvy Crew straciło ponad 400 tys. euro – powiedział Ace. Wyglądał, jakby nadal martwił się tą stratą. – Problemy z przejęciem Silk Road nie trwały jednak długo. Jakieś dwa tygodnie później działaliśmy już na dwóch innych rynkach.
Czyli na innych stronach dostępnych w tamtym czasie – Sheep Marketplace oraz Black Market Reloaded. Wszystkie powstały mniej więcej w tym samym czasie co Silk Road, ale działały w cieniu DPR i jego usług. Gdy jednak statek pirata zatonął, użytkownicy jego serwisu zwrócili się ku konkurencji. Nagły przypływ klientów był wręcz przytłaczający.
Backopy, założyciel Black Market Reloaded, musiał zawiesić na trzy dni możliwość rejestracji nowych kont, bo ruch na stronie się zwiększył i dziennie przybywało nawet pięć tysięcy nowych użytkowników. Na Sheep Marketplace w ciągu kilku dni liczba ofert wzrosła z 500 do 1500.
Oba serwisy są już jednak tylko wspomnieniem. Sheep Marketplace przepadł jak kamień w wodę, razem z tysiącami bitcoinów użytkowników, a Black Market Reloaded został zamknięty 23 grudnia 2013 roku. Backopy stwierdził, że jego strona nie da rady „przyjąć kolejnej fali uchodźców” po zniknięciu Sheep Marketplace. Na jednym z forów BMR napisał, że nie chce doprowadzić do przeciążenia sieci Tor. Ponad 30 tysięcy zarejestrowanych użytkowników dostało trochę czasu, by ocalić swoje bitcoiny.
The Sheep Marketplace, była konkurencja Silk Road.
The Scurvy Crew miało jednak asa w rękawie: świetne wyniki, brak wpadek, najczystsze opium i haszysz na rynku oraz zaufanie na Silk Road, dzięki któremu wspólnicy DPR nadal utrzymywali kontakt z Ace’em. Tak TSC udało się wyjść bez szwanku z każdego kataklizmu na darknetowym rynku sprzedaży narkotyków. Zespół działa teraz na Silk Road 2.0, odbudowując bazę klientów (wielu z nich wciąż zmienia serwisy, podążając za TSC jak lojalne groupies) i planuje rozszerzenie oferty o inne dragi.
Ace dzięki swojej pozycji już prawie nie musi sobie brudzić rąk i wciąż jest na wolności.
– Rano sprawdzam stertę internetowych wiadomości, które ciągle dostaję – powiedział żartobliwie. – Czytam je, a potem robię dwie listy rzeczy do zrobienia: jedną z opium, drugą z haszyszem, ponieważ są one przechowywane w innych magazynach. Gotowe listy wysyłam do odpowiednich kryjówek. To oznacza, że wszystkie paczki na ten dzień muszą zostać przygotowane. Oczekuję, że wszystkie zostaną wysłane jeszcze tego samego dnia, przed godziną 16. Potem proces się powtarza. Przez resztę dnia zajmuję się interesami i rozmawiam z zespołem.
Wtedy Ace znów mi udowodnił, że mówi serio, i pokazał mi szybko kilka dużych zamówień z Silk Road 2.0. Ale ja już nie miałem wątpliwości, że Ace nie jest oszustem. Wydawał się szczery i skory, by mi to udowodnić. Widać, że jest dumny ze stworzonego imperium oraz zarobków, zarówno swoich, jak i współpracowników.
– Wiesz, jak to jest, gdy rano możesz sobie wstać i postanowić, że dziś zjesz obiad w Paryżu? – zapytał. – Albo kupić nowy samochód, bo poprzedni wóz już ci się znudził? Albo mieć domy w wielu różnych miejscach? Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że będę prowadził takie życie.
Nie powiedział tego, by się przechwalać. W jego głosie słychać było prawdziwe zdumienie i podziw. Czułem, że szczera rozmowa o interesach była dla niego oczyszczającym przeżyciem. Żyje na bogato, ale widać, że jest pracoholikiem – podkrążone oczy zdradzają zmęczenie i pokazują, jakie piętno odciska na człowieku podwójne życie.
Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera
– Minusem tej branży są kłamstwa – powiedział. – Czasem chyba wolałbym normalnie pracować po osiem godzin, zamiast być czujnym 24 godziny na dobę, martwić się tym, kto puka do drzwi, gdzie mogę iść, a gdzie nie, albo czy ktoś mnie śledzi. Nie wiem, jakimi informacjami dysponuje FBI. Wiem tylko, że muszę iść naprzód i dobrze się bawić, póki mogę. Inaczej to bez sensu.
Zakończył nasz wywiad, zastrzegając, że od dożywocia bardziej boi się, że przegra walkę z władzami. To nie był mój pierwszy wywiad z przestępcą, więc słyszałem tę gadkę setki razy. Ale Ace chyba jako pierwszy mówił poważnie. Nie przechwalał się i nie oszukiwał samego siebie – był po prostu szczery i naprawdę wierzył w słuszność swoich działań.
Po 2-godzinnej rozmowie przyszedł na mnie czas. Zebrałem swoje rzeczy i podziękowałem Ace’owi. Pozwolił, żebym wyszedł z baru bez eskorty, chociaż i tak pewnie ktoś mnie obserwował.
Po drodze na peron spojrzałem w górę i zobaczyłem ogromne obracające się logo Bayeru.
Autor nie sugeruje, jakoby Bayer kupował opium w nielegalnych celach lub handlował zakazanymi środkami.
Autor nie sugeruje także, że firma Bayer ma świadomość, iż ktoś strzelał do Ace’a i jego kolegów, ani że firma akceptowałaby takie praktyki.