To dziwne uczucie, gdy w restauracji zamawiasz danie, które gotowali twoi rodzice i mówisz coś w stylu: „Nikt nie gotuje takiej lazanii jak moja mama”, a potem powoli zdajesz sobie sprawę, że to prawda: nikt nie gotuje takiej lazanii, jak twoja mama — bo gotują o wiele lepszą. Nagle nie jesteś już taki pewien, czy twój tata rzeczywiście jest mistrzem grilla. Po plecach przebiega ci zimny dreszcz.
Wiara, że twoi rodzice są najlepszymi kucharzami pod słońcem, jest całkowicie naturalna. Przez całe lata miałem niezachwianą pewność, że wszystkie posiłki mojego dzieciństwa zasługiwały na trzy gwiazdki Michelina. Taki światopogląd trochę przypomina sytuację, w której słyszysz, że „Jesteś najprzystojniejszym młodym kawalerem na całym świecie, o tak! Kto jest najprzystojniejszym kawalerem na całym świecie? Tak, właśnie ty!”. Żyłem w takim właśnie przeświadczeniu, aż poszedłem do liceum i zrozumiałem, że cóż, to nieprawda.
Videos by VICE
Wracając do jedzenia: była ogromna, zwisająca z talerza pizza; krwisto różowa pieczeń wołowa; kleisty popcorn z karmelem; lazania tak cudownie zwarta, że mogłaby zatrzymać kulę armatnią; i purée ziemniaczane, z którego chciałoby się ulepić najwygodniejsze posłanie. Za każdym razem, gdy przed restauracją widziałem znak z przechwałkami pokroju „Jedzenie lepsze niż u twojej mamy”, czułem nieprzepartą chęć, by wpaść do kuchni, złapać kucharza za fraki i wrzasnąć: „Odszczekaj to, sukinsynu!”.
Jednym z powodów, dla których patrzymy przez różowe okulary na jedzenie z dzieciństwa, jest fakt, że stanowiło dla nas pierwszy kontakt z każdą potrawą. Trochę jak z filmem, który wtedy oglądałeś po raz pierwszy, a teraz boisz się do niego wrócić, bo nie wiesz, czy wciąż ci się spodoba. Wszystkie restauracje przypominają hollywoodzkie remake’i domowej kuchni. „Nie mogę uwierzyć, że zrobili remake zapiekanki mojej mamy” — mówisz. „Przecież oryginał był taki dobry”.
Zatem gdy wkraczasz w wielki świat i w restauracji zamawiasz swoje ulubione danie z dzieciństwa, wystawiasz na szwank rodzicielski honor. Co jednak zrobić, gdy ta nowa wersja smakuje naprawdę wyśmienicie, a wyższe kucharskie umiejętności i lepsze składniki rozwiewają różowy opar nostalgii? Biegniesz do łazienki w napadzie egzystencjalnej grozy i zlany zimnym potem zaczynasz kwestionować wszystko: Czy jako dziecko zawsze dostawałem jedzenie drugiej kategorii? Czy moi rodzice w ogóle się kochali? Czy na pewno jestem najprzystojniejszym młodym kawalerem na całym świecie? Co jeszcze okaże się kłamstwem?
„Czy wszystko w porządku?” — pyta później kelner.
„Nie. To jakiś koszmar” — odpowiadasz. „Ale jedzenie pyszne. Dotąd byłem ślepcem w krainie widzących; teraz łuski spadły mi z oczu”.
Zanim jednak zmieszasz z błotem gotowanie mamy i taty, weź pod uwagę, co następuje: twoi rodzice mieli raczej skromny budżet na porządne składniki; na pewno nie dysponowali całą drużyną sous chefów i pomocy kuchennych; i musieli codziennie wymyślić jakiś posiłek, jednocześnie pracując na pełen etat, wychowując ciebie i wysłuchując twojego pitolenia w stylu: „No nie, znowu kurczak?”.
Podobnie jak niesprawiedliwie jest zestawiać drużyny sportowe z różnych epok, tak i porównywanie ulubionych potraw z dzieciństwa do twojej obecnej diety jest obarczone sporym ryzykiem. Czymże są dzieci, jeśli nie bandą rozkapryszonych darmozjadów, które nic nie wiedzą o sztuce kuchennej i potrafią tylko narzekać? Z pewnością żaden szef kuchni nie musiał nigdy prosić swoich klientów, by nie karmili psa przy stole.
A zatem jak można sprawdzić, czy klops twojej mamy był naprawdę dobry? Prawdziwy test nadchodzi, gdy odwiedzasz rodziców na święta, po tym, jak skosztowałeś już zakazanego owocu serwowanego w restauracjach, a twoje bogatsze doświadczeniem podniebienie ponownie próbuje ulubionych domowych potraw. W powietrzu czuje się zmianę. Twoi rodzice wiedzą, że widziałeś wielki świat i odkryłeś, że ludzie poza twoim domem też umieją gotować.
By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”. Jesteśmy też na Twitterze i Instagramie.
Gdy wgryzasz się w niegdyś ulubioną lazanię jako dorosły człowiek, nie możesz się powstrzymać i mówisz: „Byliście kiedyś w tej włoskiej knajpie niedaleko dworca? Mają tam świetną lazanię. Właściwie to sos jest nawet…”. Przerywasz, bo zdajesz sobie sprawę, co właśnie zrobiłeś. Może mama wygląda na rozczarowaną, może chwyta pełen talerz i rzuca nim o ścianę, wybiegając z pokoju. Tak czy inaczej, idylla domowej kuchni wali się w gruzy na twoich oczach, a ciepła otucha tysiąca obiadów z twojego dzieciństwa wyparowuje w nicość.
Jednak nie zawsze tak się dzieje. Czasem posiłek nie zda egzaminu, a czasem uświadomisz sobie, że jest z puszki. Czasem jednak uda mu się zachwiać całą tą rzemieślniczą, organiczną mową-trawą, którą się na co dzień zapychasz. Czasem znów poczujesz się jak brzdąc na zbyt dużym krześle, który głową ledwo wystaje ponad stół. Bo tak wiele knajp, ku mojej irytacji, skupia się na „swojej własnej wersji” tradycyjnych potraw, że często zapominają, jak dobrze przyrządzić zwykłe jedzenie. I właśnie tutaj do gry wkraczają rodzice.
Mięciutkie mięso duszone z warzywami, dekadenckie zapiekanki z makaronu i sera, przepysznie treściwe spaghetti po bolońsku, po którym musisz się przebrać — wiele z tych dań przetrwa próbę czasu i wytrzyma porównanie do twoich nowych doświadczeń. Czasem nawet rodzice zadzwonią do ciebie, żeby zapytać, co chciałbyś zjeść, gdy do nich przyjedziesz. No i to się nazywa obsługa. Który szef kuchni zdobyłby się na coś takiego?
Kuchnia twoich rodziców to pierwsza i najlepsza knajpa, w jakiej przyjdzie ci się stołować, ale nie tylko ze względu na jedzenie. Dla wielu z nas była ona troskliwie niezawodna, dzień po dniu, nawet jeśli wchodziliśmy pięć minut przed zamknięciem i nawet jeśli rodzice się rozeszli do dwóch osobnych kuchni. Bogu dzięki opiekę nade mną dostał właśnie ten z rodziców, który umiał gotować.
Koniec końców to dla mnie nieważne, czy gotowanie mojej mamy było lepsze, czy gorsze niż w jakiejkolwiek restauracji. Liczy się tylko fakt, że było o niebo lepsze do syfu, który serwowali w domach moich kolegów. To do ciebie, Pete.
Artykuł pierwotnie ukazał się na Munchies
Więcej na VICE: