Taniec, wódka, kebab – byliśmy na najbardziej polskim weselu

mężczyzna wręcza młodej parze kebaby

Kebab ma się dobrze, a nawet coraz lepiej. To relatywnie szybkie w przyrządzeniu, ociekające tłuszczem i sosami danie z kategorii „dużo szamy poniżej dwóch dych” zaskarbiło sobie naszą przychylność. Garść mięsa z sałatką w picie lub bułce trafia do klienteli niezależnie od klasy społecznej i przekonań. Kebaba jedzą na obiad robotnicy, zamawiają go na lunch pracownicy korporacji. Zajadają się nim studenci, normiki, a nieraz wiecznie biali Polacy, którym głód ścisnął patriotyczne brzuszki. Nawet Colin Farrell, promując niedawno w programie Jimmy’ego Kimmela film Dumbo (gdzie gra jedną z głównych ról) zdradził, że ilekroć ma szansę odwiedzić swoją rodzinną Irlandię, stołuje się w swojej ulubionej miejscówce – restauracji z kebabem o nazwie Abrakebabra. Pochwalił się, że był ich pierwszym klientem, który otrzymał złotą kartę (teraz ma taką nawet Bono), dzięki której do końca życia będzie tam jadł kebaby za darmo.

W Grecji powstało Seminarium z Kebabu, którego uczestnicy mogli uczyć się sposobu krojenia i podania pysznego gyrosa. W Szwajcarii wymyślono Cheebab (po polsku można tłumaczyć jako Serbab): połączenie cheddara, halloumi i raclette. Natomiast w Lublinie pan Jerzy otworzył „prawdziwy kebab u prawdziwego Polaka”.

Videos by VICE

Zdaniem Krystiana Nowaka, autora książek „Wszyscy ludzie, których znam, są chorzy psychicznie” i „Ludzie Dobrej Woli” oraz prowadzącego na Facebooku „Tak trzeba żyć” i „Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty” – kebab to coś więcej, niż szybka, tłusta przekąska.

„Z zebranych danych, które już posiadam, kebab jest najczęściej zamawianym posiłkiem przez Polaków. Prześcignął nawet pizzę. Przecież to jest już danie narodowe. Jak to się stało?” – mówi mi Nowak. Dlatego pewnie teraz pisze książkę pt. Kebabistan.

Nikt jednak nie robi w naszym kraju więcej zamieszania na kebabowym placu boju, co RELAX KEBAB Radzymin. Rodzinny interes prowadzony przez braci, którzy przyjechali do Polski z Kataru w 2010 roku, a cztery lata później po skończonym gimnazjum w Sosnowcu i pracy „w kebabie” u innych, otworzyli swoją własną restaurację. Byliśmy u nich już w 2015 roku, by zjeść ważącego siedem kilo półtorametrowego kebaba – największego bydlaka w Polsce. Dwa lata później odwiedziliśmy ich znowu, by spróbować ich kulinarnej innowacji: ważący „zaledwie” 3 kilogramy kebab-tort. Bo tym właśnie zajmuje się ich RELAX – wymyślają nowe, szalone potrawy z kebaba, reinkarnują gyrosa w pierożkach, pączkach (na Tłusty czwartek), a nawet… w miniaturowym boisku do piłki nożnej (nie wierzysz? Kliknij i zobacz). Natomiast w 2018 roku pochwalili się stworzeniem największego kebaba na świecie: mierzącego 150 metrów i ważącego 540 kilogramów! Co będzie dalej, dom z kebaba? Całe osiedle z baraniny?

Mózgiem tych operacji jest jeden z braci o imieniu Ghanim, który prosi, by nazywać go Grzesiek albo Alibaba, ewentualnie Grzesiek Alibaba Król Kebaba. Żeby ludzie łatwiej mogli to zapamiętać. To on wymyśla nowe kombo-kebaby. Praca w restauracji zajmuje mu codziennie 10 godzin. Robi zakupy, pilnuje pracowników, zajmuje się reklamą – prowadzi jeszcze fanpage restauracji, gdzie wrzuca memy, prowadzi LIVE i prezentuje nowe posiłki i promki, co nieraz zabiera mu kolejnych kilka godzin. „Znajdujesz coś, dla ciebie jest to bardzo ciekawe, ale ludzi to nie interesuje, więc musisz szukać dalej. Znajduję jeszcze czas na życie prywatne, ale rzadko” – zdradza mi Grzesiek. Jednak to zaangażowanie ewidentnie przynosi korzyści – restauracja nie narzeka na brak klientów, a ich stronę na Facebooku śledzi obecnie blisko 75 tysięcy osób. W tym ja. I to właśnie stamtąd dowiaduję się o potencjalnie najbardziej polskiej imprezie, jaką potrafię sobie wyobrazić – WESELU Z KEBABEM w warszawskim Club Wesele!

Tort z kebabami
Kebabowy tort, sosy ostre i łagodne i gotowe kebaby, które zostaną rozdane gościom klubu.

Pozwólcie, że zdradzę na wstępie: nie jestem wielkim fanem wesel. Kojarzą mi się one raczej ze sztywną atmosferą przy stole i imprezką dla członków rodziny, podczas której para młoda musi odegrać wszystkie te niezręczne scenki, by każda ciocia i wujek byli zadowoleni. W pamięci mam tylko jedno wesele, które lubię sobie czasem przypomnieć. Jego DJ-e spalili lolki jeszcze przed rozpoczęciem zabawy, puszczali spoko muzyczkę, a my (kilku dumnych reprezentantów młodszej części gości), najebani jak szpadle tańczyliśmy na środku sali do kawałków Dillinger Escape Plan i Refused; oddając cześć jakiemuś myśliwskiemu trofeum (to było chyba kopyto dzika przymocowane do drewnianej deski) – przez co obsługa wesela zagroziła, że jeśli się nie wyniesiemy z ich lokalu, zadzwonią po policję. Dobre czasy.

Jednak moja prywatna niechęć do wesel nie ma znaczenia w obliczu oczywistego faktu, że były, są i będą nieodłączną i bardzo charakterystyczną częścią polskiej kultury. Tym bardziej ciekawiło mnie miejsce, jakim jest Club Wesele, z aspiracjami zaadaptowania na grunt stricte klubowy wszystkich cech i ładunku przaśności i świadomego kiczu, jaki kojarzymy z prawdziwymi weselami.

serce przy wejściu do klubu

Pierwszy Club Wesele otwarto w 2016 roku na ul. Żurawiej w Warszawie. Od 2018 działa klub na Placu Piłsudskiego oraz na ul. Świętego Mikołaja we Wrocławiu. Ekspansja trwa. Pomysłodawcą i managerem jest Piotr Suski, który zdradza, że ponad 20 lat pracuje w gastronomii. Zaczynał jako kelner w jeden z restauracji Magdy Gessler. Obecnie działa w kooperacji z osobami prowadzącymi Lolek Pub, Dekada, Sketch Nite na Mazowieckiej oraz Restauracja Sketch na ul. Foksal. Sam zresztą przez pewien czas zarządzał klubem Sketch Nite.

„Tutaj się bawimy w typowe wiejskie wesele. To bardzo demokratyczne miejsce. Zazwyczaj kluby mają to do siebie, że tworzą enklawy, do których ciężko jest wejść. Wymagany jest tam konkretny ubiór i uczestnicy zabawy chcą się bawić w swoim gronie. Szukaliśmy rozwiązania, by każdy mógł tu przyjść i się dobrze bawić – niezależnie od wieku, ubioru, czy przekonań. Wszyscy się tu ze sobą bawimy przy prostej, normalnej muzyce” – tłumaczy mi Piotr. Zwracam uwagę, że Sketch Nite chyba też zalicza się do takich enklaw, a z tego, co wiem, Piotr też był tam managerem. „Było mi trochę szkoda tych osób, które nie były wpuszczane do klubu, ale wiadomo, że te dzieciaki [klienci Sketch Nite, przyp. red.] chcą trzymać się razem i jako firma rozumiemy to” – tłumaczy Piotr, co rozumiem tak, że zagospodarował rynek, do którego powstania pośrednio sam się przyczynił. Zmyślne.

Impreza z kebabem ma odbyć się na Placu Piłsudskiego. Start o godz. 22. Na miejsce zabieram ze sobą Krystiana i jeszcze dwie osoby. Razem raźniej, a Krystian jest ciekaw imprezy nie mniej, niż ja sam. Piotr wita nas wódką, colą i słonymi paluszkami. Pierwsze lody przełamane. W sali jest jeszcze mało osób. Impreza ma podobno potrwać do rana. Obczajam wystrój. Od Piotra słyszę, że zazwyczaj widzi tylko dwie reakcje gości: albo się szeroko uśmiechają, albo komentują z lekkim niedowierzaniem „o kurwa” – to dokładnie moja reakcja.

mężczyzna w stroju strażaka stoi w okienku kasy
Club Wesele na Placu Piłsudskiego. Kasa.
Obraz do robienia zdjęć.

Pytam Piotra, jakie atrakcje czekają na klientów. „Zaczynamy od powitania gości naszym hymnem weselnym. Lubimy biesiadować. Myślę, że to łączy Polaków bardziej, niż piłka nożna. Polacy mają to do siebie, że jak trochę wypijemy, to nagle okazuje się, że znamy wszystkie teksty piosenek, do których znania nigdy byśmy się nie przyznali przed znajomymi. Grecy mają swojego Greka Zorbę, Francuzi kankana, my mamy swoje wesela, na których powinniśmy pokazywać swoją polskość”.

dywan na ścianie z napisem Grażyna i Janusz
Club Wesele na Placu Piłsudskiego.

To nie jest Insta-genne miejsce. Nikt tu raczej nie przychodzi, by robić sobie zdjęcia na tle powieszonych na ścianach dywanów – chyba, że ma do siebie dystans i poczucie humoru. Wszystko stara się być tutaj zachowane w klimacie lat 90. Oprócz dywanów znajdziecie też mnóstwo oprawionych w ramki zdjęć przytulających się ze sobą par: hetero, jak i nieheteronormatywnych. No i bardzo spoko.

Niektóre dziewczyny z pewnością może wkurzyć różnica wystrojów toalet: w męskiej ściany pokrywają rozkładówki i zdjęcia nagich kobiet z pism erotycznych. Natomiast w damskiej toalecie pod sufitem rozwieszono sznurki z praniem. Piotr się broni, że skoro całe miejsce stylizowane jest na lata 90., nie wolno zapominać, że seksizm miał się wtedy znacznie lepiej, niż teraz – stąd decyzja, by tak zaaranżować tę przestrzeń. Czas pokaże, czy taki żart z podziału ról ze względu na płeć przetrwa próbę czasu, chociaż, jak wspomina Piotr, do tej pory sporadyczne uwagi dotyczyły dwóch świętych obrazków, które także znalazły swoje miejsce na ścianach klubu.

święty obrazek na ścianie
Club Wesele na Placu Piłsudskiego.

Motto miejsca brzmi: bez kwiatów, bez krawatów, bez koperty. Wieczorną zabawę animują wynajęci na te okoliczności młodzi aktorzy. Przy wejściu na kasach wita nas strażak z remizy, do klubu wpuszcza chłopak w kostiumie księdza, a na środku sali jest specjalne miejsce do tańca, picia wódki i „pierwszego pocałunku młodej pary”. Nad całością czuwa wodzirej, animujący publiczność.

Pracownicy Club Wesele
Od lewej: Piotr, para młoda, wodzirej, ksiądz witający gości.

Do picia głównie piwko i wódeczka, do jedzenia: śledzik, tatar, nóżki, smalczyk, ogórki. Charakterystycznie, po polsku. Tak więc wódka płynie, na parkiecie przybywa osób, o dwunastej ma być wielki finał – występ Alibaby Króla Kebabów, prezentacja tortu oraz rozdanie kilkudziesięciu kebabów osobom stojącym najbliżej sceny. Piotr zdradził, że pomysł na połączenie sił był kompletnym spontanem. Pojechał do Radzymina poznać Grześka i od słowa do słowa stanęło na pożenieniu idei wesela z kebabem.

Patrzę na zegarek, jest chwila po północy, na zapleczu poruszenie. Obsługa klubu i bracia Grześka pomagają w wynoszeniu jedzenia i rekwizytów na scenę. Król Kebaba chwyta za mikrofon i rymuje do lecącej z głośników piosenki własnego autorstwa Król Alibaba – kebab moc energia. Zebrany pod sceną tłum powtarza słowa refrenu. Osoby, które stoją dalej i przyszły do klubu, nie wiedząc o wydarzeniu wieczoru, są nieco zdziwione. Darmowe kebaby schodzą na pniu i znikają w tłumie. Grzesiek obdarowuje parę młodą bukietem z kebabów. Chwilę później wodzirej zarządza tańce, ludzie zaczynają tańczyć pociąg, a cała sala zmienia się w jeden ludzki wąż, sunący się powoli do przodu. Nigdy nie widziałem czegoś takiego na żadnej imprezie, tylko… no właśnie, na prawdziwym weselu. Moja osoba towarzysząca mówi, że chce tu teraz przychodzić częściej.

zabawa w klubie Wesele
człowiek i kebab
Grzesiek Król Alibaba z restauracji RELAX w Radzyminie.

Jest już grubo po drugiej w nocy. Przed wyjściem z klubu pytam się Krystiana, jak ocenia wieczór z tematyczną imprezą pt. Kebab?

„Muszę przyznać, że nie jestem fanem polskich wesel, o ile nie są reżyserowane przez Wojtka Smarzowskiego, a ja nie oglądam ich z bezpiecznej perspektywy kanapy. To zjawisko dla mnie fascynujące, ale nie w roli uczestnika raczej. Gdyby nie kebab, nigdy bym się na tej imprezie nie pojawił. Było jednak znacznie lepiej, niż się spodziewałem. Mniej przaśności, którą starają się chyba reklamować właściciele. Ale nie wynikało to bynajmniej z obecności kebabu na imprezie. Raczej dobrze się wkomponowało. Zabrakło chyba realnych relacji rodzinnych, które tworzą atmosferę wiecznego zagrożenia na autentycznym weselu. Że matka przyłapie cię na szlugu. Że szwagier, z którym się nie lubisz, zbyt dużo wypije i będzie cię zaczepiać. Że nieświeża ciotka znowu będzie cię obcałowywać, jakbyś miał nadal 7 lat. Niemniej było to ciekawe doświadczenie. Tym bardziej z dodatkowym udziałem artystycznym panów z Relaxu”.

taniec w klubie
Pociąg na parkiecie Club Wesele.

Pytam Piotra, czy to wszystko było jednorazowym wydarzeniem, czy możemy spodziewać się „powrotu kebaba?”. Śmieje się, mówi, że to dobra nazwa i czas pokaże. To rzeczywiście dobra nazwa. Może tym razem byłaby też opcja wege. Poszedłbym na taką imprezę.

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku