Legenda muzycznego zrób-to-sam ukryta w puszczy z dala od zgiełku miasta

Fot. Filip Klimaszewski

Gdy opowiadałam znajomym i rodzinie, że jadę do liczącej 800 mieszkańców miejscowości między lasami i zalewem, by pisać o muzyce, patrzyli na mnie z lekkim niedowierzaniem. Ci bardziej zorientowani na hasło „Białobrzegi” najczęściej reagowali słowami: „A, słyszałam o tym, ale nigdy nie udało mi się dojechać”. Jednak kilku tych, którzy mieli okazję tam być, nie mogli przestać opowiadać mi różnych anegdot – choćby o urokach chodzenia do obskurnego baru Przystanek Alaska w przerwach między koncertami.

„To było dobre kilka lat temu i o ile dobrze pamiętam, dla mnie ten koncert zaczął się już w momencie wyjścia z domu. Podróż za miasto samochodem, słuchanie kaset i zbieranie kolejnych osób po drodze, a już na miejscu – bumelowanie do wieczora nad jeziorem i w okolicznych lasach. Za to też zostaliśmy spisani przez policję, ale nie wiem czy ktoś miał piwo czy po prostu wyglądaliśmy podejrzanie” – opowiada mi o swoim występie w Białobrzegach Piotr Kurek. „Z większością ludzi, którzy przyszli na ten koncert do dzisiaj utrzymuje przyjacielskie kontakty”.

Videos by VICE

Plakat: Michał Dąbrowski

Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych „Trzecia Fala” założyły w 2009 roku dwie dziewczyny z Białobrzegów – Kamila Górecka i Dorota Jankojć – oraz mieszkający w Warszawie Łukasz Strzelczyk. To Łukasz oprowadza mnie po terenie, gdzie przez pięć lat działała ich Pracownia Fala, która przerodziła się stowarzyszenie wydające płyty i organizujące dziś wydarzenia w stołecznych klubach.

Z wydarzeń, które były organizowane, nie dało się tak po prostu wyjść, tak jak to się robi przychodząc do klubu w mieście

Potrzebowałam prawie półtorej godziny, by dojechać tam ze śródmieścia Warszawy, co i tak jest niezłym wynikiem – kiedyś trzeba było tułać się metrem i dwoma autobusami, ja miałam tylko jedną przesiadkę. Łukasz zwraca mi uwagę na to, że właśnie długi czas poświęcony na przejazd jest kluczowy dla konceptu Trzeciej Fali – z wydarzeń, które były organizowane, nie dało się tak po prostu wyjść, tak jak to się robi przychodząc do klubu w mieście.

Fot. Filip Klimaszewski

Zmuszało to do większego otwarcia głowy, ponieważ odbiorcy musieli poświęcić jeden dzień swojego życia na przyjazd. „Zniewolenie” przez tyle godzin w Białobrzegach, gdzie autobus jeździ co godzinę, przyczyniało się również do zmniejszenia dystansu między artystami i odbiorcami. Darek Pietraszewski, prowadzący Trzecią Falę (siostrzany portal o muzyce promujący zarówno działania stowarzyszenia, jak i polskich muzyków eksperymentalnych), nie rozumie tego, że widzi się muzyków na scenie po raz trzeci i tak trudno się z nimi zapoznać, że istnieje jakaś niepisana umowa, według której nie wypada zagadać.

Idee Trzeciej Fali były tak nośne, że muzycy sami chcieli grać w Białobrzegach, mimo że nikomu się to finansowo nie opłacało

Zespoły, które tu grały interesowało robienie awangardy poza akademią, w duchu zrób-to-sam. Chodziło o kreatywne działanie w lokalnej społeczności, z dala od wielkomiejskiej spiny i pędu (istnieją w Polsce inicjatywy, które postawiły przed sobą podobne cele: Ośrodek „Pogranicza” w Sejnach czy Dom Pracy Twórczej w Wigrach). Idee Trzeciej Fali były tak nośne, że muzycy sami chcieli grać w Białobrzegach, mimo że nikomu się to finansowo nie opłacało.

Plakat: Michał Dąbrowski

„Był to chyba najmniej widowiskowy jak i najtrudniejszy mój występ” – wspomina Milczarek, twórca projektu Souvenir De Tanger. „Od rana czułem się bardzo źle, a podróż autobusem była na tyle ciężka, że zwymiotowałem na przystanek tuż przed Białobrzegami. Z gorączką dotarłem jakoś na próbę dźwięku, na którym okazało się, że zapomniałem kabli – cały czas mogłem jednak stworzyć minimum value product, używając samego laptopa. Problem polegał na tym, że było bardzo gorąco, a gładzik w moim ówczesnym komputerze nie reagował na spocone palce. Po 30 minutach koncertu nie byłem już wstanie zrobić nic, więc skończyłem go starą noisową metodą: wyłączając wszystko. Do dziś słyszę opinie, że był to świetny występ. A na koniec Łukasz dał mi pieniądze zawinięte we wlepkę Antify”.


Jesteśmy tam, gdzie dzieje się życie. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Łukasz wspomina, że choć czasem dostawał granty, to opłacenie sali i funkcjonowania stowarzyszenia sprawiało, że zwykle był na minusie i mógł pozwolić sobie jedynie na to, by oddać muzykom za benzynę. Jednak mało kogo to zniechęcało. Strzelczyk wspomina, że nie mógł wyjść z podziwu po tym, jak zobaczył, że na profilu MySpace (tak, to były jeszcze te czasy…) znanego na całym świecie Jacaszka pośród koncertów w Tokio czy Nowym Jorku znajduje się jedna data w Białobrzegach pod Warszawą.

Fot. Martyna Górecka

Wokół stodoły w środku puszczy, gdzie występowali muzycy, wciąż widać resztki instalacji z podłużnych atrap lizaków, powieszonych na końcach drutów kolczastych. Gdy wychodzimy z lasu, idziemy polną drogą wzdłuż amerykańskiej bazy wojskowej (według relacji Strzelczyka rozrasta się w oczach – ponoć są w niej Marines), mijamy strzelnicę z wiatą, gdzie grał m.in. KIRk i trafiamy na cmentarz. Jak się dowiaduję, jest to zupełnie zapomniane miejsce, gdzie pochowano 10 tys. jeńców sowieckich zamordowanych przez hitlerowców. Łukasz tłumaczy mi, że trudno mu zrozumieć dlaczego nie dba się o pamięć o zmarłych, w jakiejkolwiek sprawie by nie zginęli – dlatego Stowarzyszenie starało się zaopiekować również tym cmentarzem. Swego czasu odbył się tam też performance, podczas którego odmalowywano zbladłe czerwone gwiazdy na grobach.

Na imprezie zamykającej bawiły się całe Białobrzegi przy eksperymentalnym discopolowym secie Jacka Szczepanka

Jak coś takiego mogło współistnieć ze społecznością lokalną? W otwarciu „Fali” uczestniczył wójt Białobrzegów i cała miejscowość – zachwyceni, że w dawnym podmiejskim kurorcie dzieje się coś tak egzotycznego. W początkowej fazie działalności Stowarzyszenie starało się organizować różnego typu warsztaty dla miejscowych, jednak Łukasz przyznaje, że szybko znudziło im się bycie jednym z takich NGO-sów. Wtedy stosunki z samorządem trochę się ochłodziły, ale wciąż udało im się przetrwać w tym miejscu pięć lat. Pożegnanie Pracowni przebiegło w miłej atmosferze – oprócz licznych mieszczuchów, którzy przybyli na koncerty, na imprezie zamykającej bawiły się całe Białobrzegi przy eksperymentalnym discopolowym secie Jacka Szczepanka.

Plakat: Michał Dąbrowski

Kiedy Łukasz oprowadza mnie po lesie, gdzie zostały jeszcze fragmenty zrobionych przez nich projektów landartowych czy przestrzeni po koncertach, miałam wrażenie, że jest trochę jak Fitzcarraldo, próbujący zbudować operę w środku peruwiańskiej dżungli. Na szczęście w przeciwieństwie do bohatera filmu Herzoga, członkom Trzeciej Fali udało się spełnić swoje szalone marzenie.

Pytam Darka, czy żałuje, że nie ma już Trzeciej Fali w Białobrzegach. Bez zastanowienia stwierdza, że powinni byli zrobić jeszcze z dziesięć koncertów, „by ucementować scenę”. Sama odnoszę wrażenie, że przez Białobrzegi przewinęło się mnóstwo różnych środowisk, które nie mają za często okazji, by się ze sobą skonfrontować (reprezentanci Lado ABC, scena jazzowa i improwizowana, producenci, którzy teraz regularnie grywają na Brutażach czy na festiwalach muzyki elektronicznej). Jednak Darek dodaje rozbawiony, że to trochę jakbyśmy żałowali, że Kurt Cobain nie nagrał jeszcze jednej płyty – można się zastanawiać, jak by brzmiała, ale nie da się już z tym nic zrobić.