FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Wszystkie typy pijanych ludzi

Naukowcy z USA wyróżnili cztery typy pijanych osób. Uznaliśmy, że to słaby wynik i zmontowaliśmy własną listę, na której pewnie się odnajdziesz

Kolejna porcja newsów z brytyjskiego brukowca „The Sun". „KAŻDY Z NAS inaczej znosi alkohol, ale wygląda na to, że po spożyciu nasza osobowość podpada pod jedną z kilku kategorii" – napisali. „Naukowcy z University of Missouri przyjrzeli się zachowaniu 187 studentów przed i po spożyciu".

Rozumiem. Każdy z nas jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Alkohol spożywamy na różne sposoby. Zmienia on nasz nastrój i to, w jaki sposób się zachowujemy. To ma sens.

Reklama

Ale to nie wszystko. „Specjaliści określili cztery najpopularniejsze typy osobowości ludzi pijanych". Nie. Nieprawda. Strzał kulą w płot. No cóż, wiadomości nie wolno podważać, oto więc przed wami: cztery jedyne typy pijanych osób:

  • Hemingway (po alkoholu nic się nie zmienia)
  • Mary Poppins (po alkoholu staje się słodka i ugodowa)
  • Szalony Profesor (po alkoholu ujawnia się jego „druga osobowość", zwykle jest to Eddie Murphy, który sam się nakręca i wrzeszczy na całe gardło, że niczego nie zawdzięcza Ewie Chodakowskiej)
  • Pan Hyde (po alkoholu staje się dupkiem)

Mamy zapomnieć o miłośniku kebabu, o narkoleptyku, o ziomku, który nie trafia do kibla i o tym, którego zawsze zgarnia policja?

Z całym szacunkiem, droga nauko, ale nie. Nie zgadzam się. Fajnie, że badacze z University of Missouri przyjrzeli się 187 studentom. I tak nie mają racji. Czy są chodzącą fabryką internetowego contentu, która potrafi stworzyć listę wszystkich typów pijanych osób, które spotkamy w naszym życiu? Nie, nie są. Ja nią jestem. A oto i lista:

Ktoś, kto znika, a potem wraca z żarciem

Jednym z najwspanialszych momentów mojej bejowskiej kariery było zniknięcie na godzinę z pubu, w którym oglądałem ze znajomymi finał pucharu w piłkę nożną. Wróciłem, dopiero gdy napchałem się smakołykami z Tesco, siedząc na krawężniku przed supermarketem. W każdej ekipie jest ktoś taki jak ja. Ktoś, kto w pewnym momencie wieczora schodzi ze sceny i nie wraca na nią, nim nie upaprze się cały sosem czosnkowym.

Ktoś, kto znika, a gdy pytasz, gdzie się podziewał, milknie i –

– mówiąc najogólniej, okazuje się, że zasnął na kibelku.

Ziomek, który naprawdę musi posłuchać tej jednej piosenki właśnie w tym momencie

Nie daje nic po sobie poznać do jakiejś 22.30. Kiedy odpowiednio się porobi, wstaje – a wygląda, jakby jego ciało kontrolowała jakaś niewidzialna siła, jakieś duchy, które podrywają go z krzesła za włosy na klacie – i po chwili już stoi przy barmance, bredząc coś w stylu: „Mogę podłączyć iPoda? Jeden numer, tylko jeden!". Albo zaczyna puszczać z jadącej na resztkach 4G komórki klip Arctic Monkeys. Najgorzej jest jednak na domówkach. Poruszając się jak szympans, podłazi do sprzętu, zaczyna go macać, po czym imprezę przerywa seria szumów i sprzężeń. Wszyscy zaczynają się rozglądać. A on stoi z zamkniętymi oczyma, machając paluchem i zaczyna „Ej teraz posłuchamy całego ośmiominutowego intra gitary". Po czym często dostaje zasłużoną bombę na ryj.

Laska, która po dwóch godzinach balangi znikąd wyciąga wianek, który zdobi jej głowę przez resztę wieczora – mimo że nie było go w domu, pubie, ogródku piwnym, ani nie miała ze sobą torebki, ani plecaka, więc skąd go do cholery wytrzasnęła

Jest czarodziejką. Magiczną wróżką. Byłaby jak Pan Ząbek, gdyby tylko Pan Ząbek potrzebował w łazience strategicznego wsparcia dwóch osób. No i potrafił czarować.

Reklama

Błogi zgon

Moim ulubionym gatunkiem imprezowiczów są ludzie, którzy w pewnym momencie zamieniają się w coś, co przypomina bardzo szczęśliwe zwłoki. Uśmiechnięty, świetny kompan do rozmowy, z zamkniętymi oczyma i ciałem nieodpowiadającym na żadne bodźce. Kres swoich możliwości osiągają już około 19:30, kiedy to taksówką kursują wokół swojego bloku, ponieważ z jakiegoś powodu uznali, że będzie strasznie śmiesznie, jeśli nie podzielą się z taksówkarzem swoim adresem. To świetni ludzie, prawdziwe chodzące czterolistne koniczynki, które pech omija z daleka. Nigdy nie dzieje się im żadna krzywda. Nikt ich nie okrada, nie zarzygują się, nie zasypiają w metrze, póki ktoś ich nie zgarnie do punktu rzeczy znalezionych. Około 21 lądują w swoich łóżeczkach, totalnie porobieni. Z błogim uśmiechem na twarzy.

Ziomek, który jest przekonany, że trafi do domu z buta – lub, co gorsza, rowerkiem – bez niczyjej pomocy. Lezie paręnaście kilometrów w złą stronę, obciera sobie stopy i dzwoni do mamusi

Na następnym melanżu tydzień później robi dokładnie to samo. Elton John miał rację, gdy śpiewał o kręgu życia i całej reszcie, ale słowem nie wspomniał o tym, że jedną z jego części jest awaryjne spanko gdzieś na trasie.

„Jeszcze jeden! Jeszcze jeden i jeszcze raz! Ja stawiam! Lej następnego! Na mój koszt!"

Na każdej imprezie, gdzieś pod koniec, nastaje chwila, w której wszyscy – cichaczem, bez żadnych konsultacji – uznają, że już dość, że to ostatni szot, kończymy zabawę, wracam w twoją stronę, więc jak masz ochotę zrzucić się na Ubera to spoko.


Piszemy, jak jest. Polub nasz fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco


Oprócz tego jednego typka, który lewą ręką trzyma cię za ramię, a prawą unosi, chcąc zwrócić uwagę barmana. Zamawia dwa szoty i dwa browary i szepcze z tak bliska, że czujesz, jak drobinki śliny skapują ci do ucha: „Jeszcze jeden, ziom… No, zostańmy jeszcze chwilę". Wtedy właśnie tracisz tę noc. Znika, niczym mydliny w odpływie, a ty pozostajesz nagi i zmarznięty. Zaczynacie się włóczyć, przecież gdzieś musi być jeszcze otwarte – tak przynajmniej twierdzi twój kompan. I tak łazicie po pustych ulicach, póki nie natraficie na jakiś klub ze striptizem. Jest zimno, nie wziąłeś swetra, a wjazd kosztuje kilkadziesiąt ziko. On stawia, włazisz więc do środka, zaczynasz już powoli trzeźwieć i zastanawiać się nad wszystkimi złymi decyzjami, które doprowadziły cię do tego punktu.

Reklama

Wreszcie wracasz do domu – wkurzony (albo i nie), zmęczony i rozbudzony jednocześnie. Straciłeś kilka stów, za dwie godziny musisz wstawać do pracy i nagle dostajesz wiadomość od tamtego typa, coś w stylu: „Serio świetna noc". Po chwili przeszywa cię dreszcz. Dostrzegasz, że „… pisze". „Pamiętasz, jak wspominałem o Bukareszcie? Właśnie zabukowałem nam lot".

Straciłeś kolejne hajsy i tydzień urlopu. Nie możesz przecież odmówić. Jesteście przecież kumplami. I jako jego najlepszy przyjaciel, zakończysz swój żywot wraz z nim gdzieś na bezdrożach Rumunii.

Ktoś, kto po prostu dużo się uśmiecha

W 2001 roku So Solid Crew zadało nam pytanie: „Ha, ha, ha. Z czego się śmiejesz?". Pod wieloma względami, było to pytanie skierowane w przyszłość. Pytali pijaczków: z czego się śmiejecie? Z drugiej strony, trzech członków tego składu wystąpiło w reality show, a czwarty poszedł siedzieć za zabójstwo, więc może jednak nie warto traktować wszystkich słów So Solid Crew poważnie.

Dziewczyna, która z półprzymkniętymi oczami gada w kółko o tym samym, a później jakimś cudem jednocześnie płacze i wali wódę

Nie tak dawno temu na własnej domówce spędziłem bite dwie godziny, słuchając znajomej, która opowiedziała mi tę samą anegdotkę 15, może 20 razy rzędu. A historyjka nie była ani fajna, ani zabawna nawet za pierwszym razem.

Ziomek, który przesadza z żartami, a potem łapie focha

18:30: Dobra ludzie, ja biorę Heinekena. Hehe. DAJESZ, DAJESZ, JESTEŚ ZWYCIĘZCĄ! PIJ TO! ZERUJ, ZERUJ, ZERUJ!

18:54: [głośne beknięcie] No, teraz twoja kolej!

Reklama

19:07: [spostrzega, że jakiś ziomek gada przez telefon ze swoją dziewczyną] JEST GEJEM! Haha, tylko żartuję. ZDRADZA CIĘ! EJ, SEBA, WEŹMIESZ SIĘ ZA NIĄ, CZY JA MAM TO ZROBIĆ? Ha ha ha!

19:59: [uderza cię bez wyraźnej przyczyny] Muka! Ha ha ha. Walimy muki jak w szkole! Nie, nie możesz mi oddać.

20:45: Znam karate.

21:03 [po koszmarnie słabym sucharze z serii „twoja stara"] Coś powiedział? Masz jakiś problem? Co? Cofnij to! Nie to, tamto. Sram na ciebie, zachowujesz się jak cipa. Zawsze taki byłeś, nie wiem czemu. [Załamuje mu się głos, jakby miał się popłakać, ale zbiera się w sobie]. Zawsze taki byłeś. Na tym polega twój problem. Nie, odwal się. Odwal się. Wszyscy jesteście do dupy. Bronicie go. Sram na was. Odwal się ode mnie!

Ziomek, który musi z tobą poważnie porozmawiać, lekko wbijając ci opuszki palców w mostek, ponieważ usłyszał, że osiem miesięcy wcześniej coś o nim mówiłeś

„Nie, ponieważ. Masz rację, nie, ponieważ. Chciałem tylko powiedzieć, że słyszałem, co o mnie mówiłeś – nie, spoko, rozumiem, że tak naprawdę wcale tego nie powiedziałeś – ale myślałem, że to zrobiłeś, więc chciałem to wyjaśnić. A ty podbijasz i twierdzisz, że nic takiego nie miało miejsca. Dobra z ciebie morda, masz jaja. Masz jaja, żeby to wyjaśnić. Doceniam to. Masz jaja. Zrozum jednak, że jakieś 30, może 40 sekund temu chciałem cię zajebać na śmierć".

Trzech nierozłącznych ziomków, istny Cerber w dresie, który w milczeniu podpiera ściany w klubie, wali szoty, wchłania w siebie frytki i spuszcza łomot Bogu ducha winnemu sprzedawcy kebabów. Możesz tylko podejrzewać, że ich nieczęste stosunki to nieme czworokąciki, przerywane tylko luźnymi komentarzami wyników Legiuni w tym sezonie

Czasem znajdujesz w życiu yin, pasujące do twojego yang. Może się też zdarzyć, że to yin-yang uzupełni jeszcze koleś o imieniu Adi. A niekiedy umysły całej trójki łączą się, tworząc prawdziwą jedność ciała, duszy i myśli. Zwłaszcza jeśli jesteście po piątym browarze, a na ekranie akurat zagości jakiś meczyk ligi włoskiej.

Ktoś, kto schlewa się tak, że, poczuwając się do roli anioła stróża, musisz zacząć zasuwać poniżej płacy minimalnej, żeby tylko móc jakoś go ogarnąć

Mam pewną teorię: są sytuacje, podczas których twój mózg pozostaje (przynajmniej w pewnym stopniu) trzeźwy, jednak ciało jest kompletnie pijane. Twój szkielet, kolana, szczęka, język – wszystko odmawia posłuszeństwa. Zamieniasz się w zwiotczałą mięsną masę, która może powiedzieć – „Nie, serio, wszystko gra!". Tymczasem ziomki muszą cię wlec do klopa, żebyś nieco przetrzeźwiał i przypadkiem się nie obszczał. Tacy ludzie – wiotczejący pijacy – mają podstawową przewagę taktyczną nad większością ludzi, z którymi imprezują. Nigdy nie zapłacą za swój powrót. Ktoś zawsze wezwie im taksę, podejdzie do złotówy, wręczy mu banknot i powie łagodnym głosem: „Proszę zawieść go do domu". Taka sytuacja ma jednak jedną zasadniczą wadę. Szansa na publiczne rozluźnienie zwieracza jest w ich przypadku dużo większa. Raz na wozie, raz pod wozem.

Ktoś, kto nie rozumie, że alkohol staje się problemem, nie tylko dla nich, ale i dla wszystkich wokół, w delikatny, niemal niezauważalny sposób niszcząc każdą relację, jaką tworzą, przypominając złamaną ośkę – wciąż można jeździć, ale wiesz, że jest złamana. Taka osoba, niczym obłąkany pająk pośrodku pajęczyny, przecina po kolei wszystkie niteczki, licząc, że jakimś cudem nie spadnie. To ktoś, kto nie może następnego dnia skupić się na pracy, ale nie wie, dlaczego, wiecznie jest przemęczony, zwalając to na lekką nadwagę, której nie mogą się pozbyć. Czujący dziwne pragnienie w porze lunchu, gdy mija pub i czuje dziwną mieszankę zapachu wnętrza lokalu i rozlanego piwska. Może by tak wstąpić na browar, jeden kufel jeszcze nikogo nie zabił. Albo lepiej, na cydr, przecież to niemal bezalkoholowa popita. To ktoś, kto wraca do domu w poniedziałek i myśli: „Dziś poniedziałek – czas na puszki, przecież nic mi nie będzie, prawda? Koleś w monopolu już mnie kojarzy, jeśli zabraknie mi paru groszy, pozwala mi podrzucić je następnym razem, co za człowiek, dobra morda z niego". Następnego dnia znów nie mogą się na niczym skupić, koło się zamyka. To ktoś, kto nawet już nie pamięta, że można się porządnie wyspać, kto nawet nie zauważył, jak bardzo się zestarzał. Kiedy to się stało? Cera stała się ziemista i szara, ale wszystko gra, prawda? To ktoś, kto ziomkowi z pracy skarżącemu się na kaca odpowiada, że on już ich nie miewa. Wszyscy wtedy milkną, bo wiedzą, że jego życie to permanentny kac, bolesny powrót do siebie po traumie, której sam sobie dostarcza i wszyscy poza nim doskonale do widzą

Ale przecież jeszcze jeden browarek nie zaszkodzi.