Pocztówki z najdalszej północy

FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Pocztówki z najdalszej północy

​„Od dłuższego czasu celowo i z rozmysłem wracam do jednego z najzimniejszych miejsc na Ziemi, żeby opowiedzieć o nim historię" – zobacz niesamowite zdjęcia Dominiki Gęsickiej

Od dłuższego czasu celowo i z rozmysłem wracam do jednego z najzimniejszych miejsc na Ziemi, żeby opowiedzieć o nim historię. Mam na imię Dominika.

Wszystko zaczyna się z przypadku. W mojej historii zaczyna się od książki Ilony Wiśniewskiej o Spitsbergenie. Trafiłam na nią, kiedy akurat planowałam zrobić sobie przerwę od pracy zawodowej — i w sumie dosyć spontanicznie kupiłam bilet. Właściwie, poza książką, mój jedyny research opierał się na sprawdzeniu „Longyearbyen" i „Svalbard" w Google'u, więc z nadrukowaną na bilecie nazwą tego pierwszego — stolicy Spitsbergenu — ruszyłam w ciemno.

Reklama

Zawsze trochę jeździłam, ale to był pierwszy raz, kiedy jechałam zupełnie sama. Nie znałam na miejscu nikogo i jeżeli coś miałoby z tego wyjść, musiałam szybko tę sytuację zmienić. W sumie, kiedy mieszkasz, w mieście którego 1/3 populacji wymienia się co roku, jesteś naturalnie trochę bardziej przyzwyczajony do poznawania nowych ludzi, i okazało się, że znalezienie ludzi, z którymi można umówić się na kawę albo na piwo nie jest takie trudne. Wiedziałam, że jadę tam robić zdjęcia. Poza ludźmi poznanymi na ulicy albo w sklepie zaczęłam też szukać bohaterów przez internet. Jedną z bohaterek znalazłam na Instagramie, innych ludzi przez lokalne grupy na fejsie. Inną, Panią Freię — Niemkę mieszkającą na Spitsbergenie już prawie 50 lat, odkryłam przez jej biogram w lokalnym muzeum. Wszystkie próby znalezienia kontaktu spaliły na panewce i w sumie już odpuściłam, kiedy zorientowałam się, że stoję za nią w kolejce w sklepie. Umówienie się na następne spotkanie też sprawiło lekki problem, bo pani Freia nie ma telefonu i również ciężko ją zastać w domu. Udało się ustalić termin spotkania na następne opady śniegu, bo wtedy raczej nie się wychodzi. Na drzwiach ma na wszelki wypadek notes, żeby można było jej zostawić wiadomość.

To dosyć mała, ale żywa społeczność, wśród 2000 osób większość jest z przedziału 25-44, a populacja składa się z ponad 40 narodowości. Większość ludzi zostaje w mieście na 2-5 lat i potem wyjeżdżają. Wabi ich praca, dużo wyższe zarobki, ale też chęć przeżycia czegoś, ucieczki przed tym, co na lądzie — przed „normalnym życiem". Kiedy dookoła jest tak strasznie zimno, przez pół roku na zmianę ciemno i jasno, i jesteś tak blisko niesamowitej natury, wszystko wydaje się — przynajmniej na pierwszy rzut oka — dużo prostsze. Scena kulturalna i rozrywkowa nie jest może największa, ale to nie znaczy, że jej nie ma. Jest kilka restauracji na bardzo wysokim poziomie, jest kilka barów, gdzie od czasu do czasu można potańczyć do muzyki na żywo. W jednym z nich możesz dostać wszystkie, dosłownie, wszystkie alkohole świata.

Reklama

Jest też dom kultury, funkcjonujący również jako kino, gdzie można obejrzeć wszystkie hollywoodzkie premiery. Jest galeria sztuki, w której można załapać się na rezydencję artystyczną. Pod koniec października odbywa się festiwal bluesowy Dark Season Blues Festival, w lutym odbywa się festiwal jazzowy Polarjazz. Oczywiście wszystkie te imprezy mają w nazwie „najdalej wysunięte na północ", bo wszystko jest tam najdalej wysunięte na północ. Mają tam też Octoberfest, kiedy wszyscy zakładają lederhosen i upijają się piwem na śniegu. A 8 marca, kiedy po nocy polarnej wraca słońce do miasteczka, odbywa się Festiwal Słońca. Przy okazji, są to również moje urodziny — w tym roku udało mi się je spędzić w Longyearbyen, łapiąc z mieszkańcami pierwsze promienie słońca.

Mimo tego, że w Longyearbyen mieszka mało ludzi i jest całkiem spora szansa, że wszyscy się znają, to obecność kogoś fotografującego lub pracującego nad filmem nikogo już chyba nie dziwi. Podczas mojego ostatniego pobytu spotkałam dwie ekipy filmowe, w tym brytyjską telewizję kręcącą kilkuodcinkowy serial o mieszkańcach miasta. Mimo wszystko ludzie cenią swoją prywatność, a łatwość interakcji to bardzo indywidualna kwestia. Kiedy proszę jakąś osobę o to, czy mogłabym ją sportretować, zawsze tłumaczę, co robię i o czym chce opowiedzieć, pokazuje wcześniej zrobione zdjęcia. Na ogół jest to bardzo dobrze przyjmowane, podoba im się to, co robię i chcą być częścią mojego projektu. Bywa też bardzo zabawne jak pokazuje im moje zdjęcia, bo oni nie widzą tam egzotyki, tylko swoich sąsiadów, samochód Larsa z pracy, czy po prostu kanapę w muzeum.

Reklama

Chciałabym opowiedzieć historię o miejscu bardzo daleko od centrum świata. Na pewno będzie to książka, już powoli zaczynam pracę nad nią, są też wystawy w planach. W tej chwili jestem na rezydencji artystycznej w Amsterdamie, gdzie wraz z różnymi ekspertami, kuratorami, edytorami zastanawiamy się w jaki inny sposób dotrzeć do szerszej publiczności. Wiadomo, że książki fotograficzne kupują głównie inni fotografowie, więc jest to trochę taki zamknięty krąg. Staramy się zdefiniować potencjalnych odbiorców mojego projektu, i to w jaki sposób go pokazać.

Mam jeszcze trochę do sprawdzenia — byłam na Spistbergenie, kiedy panował dzień polarny, byłam, gdy zachodziło słońce na kolejne 4 miesiące, byłam, kiedy słońce wróciło. Moja kolejna podróż jest zaplanowana właśnie na noc polarną. Bardzo chcę tego doświadczyć na własnej skórze. Zostanę wtedy na parę tygodni. Na pewno byłoby to ciekawe doświadczenie zostać tam dłużej, ale w tej chwili dobrze mi w Warszawie i nie chcę się wyprowadzać, wręcz przeciwnie, marzę o tym, żeby posiedzieć w Warszawie chwile dłużej. Ale nie narzekam, podróże są super, w końcu o to chodziło, żeby coś się działo, żeby gdzieś się ruszyć. I tak wylądowałam w Longyearbyen, trochę z przypadku, trochę z ciekawości, z plecakiem pełnym ciepłych ciuchów, chińskich zupek i filmów do aparatu. Nie chodzi do końca o to, żeby pokazać, jak wygląda życie na Spitsbergenie, że to jest pan X i pracuje w kopalni i że jak wychodzisz poza miasteczko, to musisz mieć ze sobą strzelbę na wypadek spotkania niedźwiedzia. Zamiast tego wolę, żeby odbiorca poczuł ten strach przed spotkaniem z misiem. Chcę pokazać atmosferę tego miejsca i dlaczego to właściwie jest miejsce, do którego się ucieka.

Reklama

Wysłuchał Paweł Starzec


Jesteśmy też na Facebooku. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska