Ortoreksja: wyniszczająca obsesja zdrowego odżywiania

FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Ortoreksja: wyniszczająca obsesja zdrowego odżywiania

Zaburzenia odżywiania to dziś najbardziej śmiercionośne choroby psychiczne

Ilustracje: Małgorzata Gralińska

Wyobraź sobie, że w powietrzu unosi się delikatny aromat; tymianek, bazylia, czosnek, świeżo starty parmezan. Na twój stolik wjeżdżają włoskie przystawki: pięknie podane wędliny, warzywa i pieczywo. Nie widzisz jednak prosciutto, marynowanych karczochów ani sera provolone. Widzisz azotan potasu, gluten, kazeinę, właściwości prozdrowotne, antyzdrowotne i trujące serwowanych dań. Migoczą liczby, obrazujące wartości odżywcze, a w głowie wybuchają głosy apostołów zdrowego jedzenia. W przełyku przeskakują niewidzialne zapadki, a żołądek zamienia się w jeża, skulonego kolcami do środka.

Reklama

Był szczyt sezonu grillowego, kiedy Marta poczuła, że jej system zaczyna szwankować. Zgaga, ból brzucha, biegunka. Początkowo złożyła to na karb paru imprez spod znaku czerwonego mięsa i zmrożonego napitku. Gdy po kilku dniach dolegliwości nie ustąpiły, poszła do lekarza. Dostała coś na nadkwasotę, na regulację pracy jelit i probiotyk. Minęły dwa tygodnie. Jako że stan zdrowia nie ulegał poprawie, udała się do specjalisty gastroenterologa.

Pani doktor, uznana w środowisku lekarka i naukowczyni, zbagatelizowała sprawę. Zadała parę pytań, pomacała, pouciskała i jak automat wypisała receptę na potężną dawkę omeprazolu. Niestety lek nie pomógł, a samopoczucie się pogarszało. Zdesperowana pacjentka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Kompleksowe badania krwi, moczu, kału, USG jamy brzucha, gastroskopia, kolonoskopia- wszystko w normie. Seria wizyt u endykronologa, neurologa i gastrologa również nie przyniosły rozwiązania.

Dolegliwości przybierały na sile, powoli pełzła depresja. I wtedy pojawiła się nadzieja

Po kilku konsultacjach z doktorem Google dowiedziała się, że może mieć: chorobę refluksową przełyku, zakażenie Helicobacter pylorii, kandydozę, zespół jelita drażliwego, wrzody żołądka, zapalenie trzustki albo raka paru różnych narządów. Dolegliwości przybierały na sile, powoli pełzła depresja. I wtedy pojawiła się nadzieja. Bliska krewna, stara hipiska, zwolenniczka wszystkiego co alternatywne i naturalne, poleciła Marcie odwiedziny u specjalisty w zakresie tradycyjnej medycyny chińskiej. Specjalista okazał się nie znachorem, a wykształconym lekarzem z kilkunastoletnim doświadczeniem w orientalnych metodach leczenia.

Reklama

Wizyta trwała prawie dwie godziny; najpierw był szczegółowy wywiad dotyczący stanu zdrowia, sytuacji rodzinnej i zawodowej, problemów emocjonalnych- słowem historii życia. Później rozpoznanie na podstawie badania pulsu i oględzin języka. Doktor postawił wstępną diagnozę- gorąca wilgoć w pęcherzyku żółciowym, wątrobie i żołądku oraz przygotował recepturę składającą się z chińskich ziół. Jednak najważniejszym elementem terapii miała być zmiana stylu życia. Wskazania obejmowały; ćwiczenia fizyczne, regularny sen i wypoczynek w ciągu dnia, a także zmianę diety i nawyków żywieniowych. W tym punkcie były dosyć szczegółowe. Mięso, ryby, nabiał, jaja, produkty z mąki, surowe owoce, miód, cukier, kawa, herbata, zimne napoje, alkohol zostały wykluczone. 50% menu miały stanowić pełne zboża, 40% warzywa, sporadycznie można było włączać rośliny strączkowe, orzechy i pestki.

Trzy posiłki dziennie, z najobfitszym śniadaniem i skromną kolacją, bez przekąsek, należało spożywać na ciepło- gotowane lub przyrządzane na parze, ostatni posiłek miał wypadać przed godziną 17. Każdy kęs, nawet zupy, przeżuwać 50 razy, jedzenia nie popijać, nigdy nie jeść do syta. Wytyczne były surowe, ale rozpaczliwa chęć pozbycia się problemów i wiara w oparty na starożytnej tradycji system zdopingowały dziewczynę do wejścia na nową drogę życia.

Korzenie tradycyjnej medycyny chińskiej sięgają do roku 1000 p.n.e. System opiera się na wierze w energię Qi krążącą w każdej żywej istocie, w kanałach zwanych meridianami. Wszystkie choroby ciała i umysłu są wynikiem zastoju bądź niewłaściwego kierunku obiegu tej energii. Metody leczenia obejmują szereg różnorodnych technik; od akupunktury, termopresury, przez ziołolecznictwo, na kuracji dietą kończąc. Współczesna nauka tylko częściowo potwierdza skuteczność tych praktyk, często sytuując ją na granicy efektu placebo, przypisując właściwości raczej profilaktyczne, aniżeli terapeutyczne.

Reklama

Ponadto krytycy systemu, jak np. Alan Leninovitz w swoim tekście Chairman Mao Invented Traditional Chinese Medicine („Chińską medycynę wymyślił towarzysz Mao") zwracają uwagę, że karierę zawdzięcza propagandzie uprawianej w maoistycznych Chinach.

Mimo to chińska medycyna znajduje wielu zwolenników wśród ludzi wątpiących w bezpieczeństwo i etyczność europejskiego szkiełka i oka. W przeciwieństwie do zachodniego rozumowania, medycyna chińska postrzega człowieka całościowo, organizm traktowany jest jako system naczyń połączonych, w którym aspekt psychologiczny współgra z aspektami fizjologicznymi. Dzięki swemu prastaremu rodowodowi nie stosuje syntetycznych leków, tylko sprawdzone w długoletniej praktyce receptury ziołowe. Natomiast rozwinięta wiedza Chińczyków na temat właściwości pożywienia, pozwala ułożyć dietę pod spersonalizowane wymagania pacjenta. Niestety, jak każde lekarstwo, medycyna Państwa Środka może wywoływać również skutki uboczne.

Przeczytaj, z jakich pobudek miliony ludzi na świecie wciąż jedzą koty

Wdrożenie się w nowy styl życia przyszło Marcie, urodzonej perfekcjonistce, bardzo łatwo. Z dnia na dzień zastąpiła pieczywo brązowym ryżem, twarożek brokułami i jarmużem, a mięso orzechami włoskimi i pestkami dyni. Po kilku tygodniach stosowania się do zaleceń lekarza odnotowała znacząca poprawę stanu zdrowia. Problemy trawienne wyciszyły się, miała więcej energii, a gotowanie według orientalnego porządku pięciu przemian przypominało alchemię. Zafascynowana skutecznością wschodniego podejścia do spraw zdrowia zaczęła pogłębiać swoją wiedzę. Blogi, strony internetowe i specjalistyczne lektury – po pewnym czasie stała się ekspertem.

Reklama

Według orientalnego postrzegania każdemu składnikowi potraw można przypisać szereg cech. W uproszczeniu; jedne są ciepłe inne chłodne, niektóre wysuszają, inne wywołują wilgoć, dodatkowo, poszczególne elementy wykazują działanie na konkretne narządy. Zgodnie z tą kwalifikacją, zakupy i przyrządzanie posiłków nabrały nowego wymiaru. Dziewczyna zaczęła kompilować swoje menu w taki sposób, aby uniknąć zdiagnozowanych gorąca i wilgoci oraz wzmocnić zagrożone części organizmu. Takie nastawienie wiązało się ze stopniowym redukowaniem liczby konsumowanych produktów.

Pojawiły się utrudnienia związane z przestrzeganiem reguł tyczących godzin spożywania posiłków. Co prawda praca w szkole językowej była regularna i pozwalała na ułożenie stałego planu dnia, ale wystarczało, że zajęcia wypadały w okolicach 12 lub 16:30, czyli żelaznych pór na jedzenie, żeby zaburzyć cały żywieniowy reżym. Gdy obiad przesuwał się o dwie godziny, Marta na kolację jadła jedną gotowaną marchewkę, a gdyby kolacja miała wypaść po 17, to wypadała w ogóle. W praktyce ostatni posiłek spożywała często o 15, poszcząc do godziny 7 dnia następnego.

Zbywała uwagi rodziny i przyjaciół o tym, że przesadza – twierdząc, iż głód jest dobry, a zachodnie społeczeństwa zapomniały, co to znaczy być głodnym i dlatego nie potrafią docenić pożywienia. Poza tym widziała wiele korzyści płynących z tak rygorystycznych nawyków. Zgubiła kilka kilogramów, cera wygładziła się i nabrała blasku, czuła się lekka, a uporczywe łaknienie nauczyła się tłumić, płucząc usta mocnym miętowy płynem. Jednak organizmu nie sposób oszukać. O tym, jak sprytne potrafi być ludzkie ciało przymuszone do walki o przetrwanie, dziewczyna przekonała się podczas przedświątecznych przygotowań.

Reklama

W trakcie kuchennej krzątaniny odkroiła kawałek surowej szynki, po czym w niemal bezwarunkowym odruchu włożyła do ust i zjadła. To był szok, pierwszy poważny sygnał, że równowaga została zachwiana i organizm desperacko potrzebuje paliwa. Niestety, będąc już zadeklarowaną bojowniczką o czystą dietę, zlekceważyła ten apel. Boże Narodzenie i Sylwester minęły pod znakiem kurtuazyjnego grzebania widelcem w wystawnych potrawach i moczenia ust w kieliszku z szampanem. Spotkania w gronie najbliższych były również świetną okazją do szerzenia ewangelii zdrowego odżywiania, jednak większość znajomych nie przyjmowała do wiadomości argumentów o wyższości pieczonego buraka nad pieczoną karkówką.

Marta poczuła, że jest sama, ale czuła też, że jest co najmniej o jeden stopień w ewolucji wyżej od żywieniowych ignorantów.

W połowie stycznia Marta poczuła się źle. Układ trawienny wariował, kilkudniowe zaparcia przechodziły w uporczywą biegunkę, skóra przybrała żółtawego koloru, zmęczenie i przejmujące wrażenie zimna paraliżowało jakąkolwiek aktywność, a waga względem standardowych 55 spadła o 12 kilogramów. Badania krwi wykazały anemię. Lekarz medycyny chińskiej stwierdził, że nie ma czym się przejmować, polecił dziewczynie zwiększenie kaloryczności dań poprzez dodanie suszonych daktyli i przygotował kolejną ziołową recepturę. Marta uzupełniła dietę spiruliną, korzeniem maca, pyłkiem pszczelim oraz szeregiem innych mniej lub bardziej egzotycznych suplementów. Natomiast listę typowych produktów żywnościowych ograniczyła do pięciu: marchwi, pietruszki, ryżu, majeranku i daktyli.

Reklama

Po paru tygodniach morfologia uległa poprawie, tymczasem pogorszeniu uległo samopoczucie psychiczne. Źródła wszelkich problemów i nadziei na ich rozwiązanie upatrywała w kontroli jadłospisu. Opierając się na dalekowschodniej klasyfikacji, dobierała elementy menu w taki sposób, by pomogły jej się wyciszyć, osiągnąć spokój ducha i powstrzymać żądze. Niestety frustracja, złość, napady lęku i depresja tylko postępowały. W końcu bańka pękła. Któregoś dnia zmęczona po pracy kobieta postanowiła udzielić sobie dyspensy i skusiła się na kawałek ciasta drożdżowego z owocami. Było pyszne. Z cukierniczej gabloty zachęcająco uśmiechał się również eklerek… Pączek z toffi, sernik, kokosanki, rurka z bitą śmietaną – nie sposób było odmówić. W drodze do domu dziewczyna zahaczyła też o bar z kanapkami i supermarket, wieńcząc ucztę dużą Milką. Gdy po powrocie do mieszkania zwaliła się na kanapę, usłyszała dobiegający z głębi sumienia wrzask. Od tej chwili poczucie winy miało zostać jej wiernym towarzyszem.

Czuła się jak narkomanka, nie mogła opanować wściekłego głodu i nie poddawać się przyjemności, jaką rodził każdy kolejny kęs zakazanych rarytasów

Przez następne trzy dni pościła o wodzie wzbogaconej o sproszkowane superfoods. Kiedy wreszcie zjadła w miarę normalny posiłek, wilczy apetyt znów dał o sobie znać. Sprint do osiedlowego spożywczaka, powrót z torbą łakoci wypchaną jak na Halloween: ładowanie tłuszczy i węglowodanów, płacz w kącie pokoju, tym razem pięciodniowy post. Czuła się jak narkomanka, nie mogła opanować wściekłego głodu i nie poddawać się przyjemności, jaką rodził każdy kolejny kęs zakazanych rarytasów. Wstyd nie pozwalał Marcie podzielić się swoim problemem z bliskimi, zawsze jadła w samotności, zawsze to miał być ten ostatni raz, ostatnia wieczerza, a po niej powrót do czystości. Taka postawa tylko napędzała błędne koło – zapychanie się śmieciowym jedzeniem często aż do wymiotów, rozpacz, asceza i mordercze ćwiczenia na siłowni w celu spalenia nadmiaru kalorii.

Reklama

Ekstremalna sytuacja spowodowała chwilowy przebłysk trzeźwości. Dziewczynę została zmuszona do zrewidowania wszystkich swoich poglądów na temat żywienia. Zrozumiała, że udręka związana z napadowym obżarstwem była wynikiem drakońskiej diety – tak działał syndrom zakazanego owocu, w wygłodzonym organizmie zwierzęca natura wzięła górę nad intelektem.

„Przez tydzień próbowałem żyć jak Gwyneth Paltrow" – przeczytaj relację z kilku dni wypełnionych zielonymi koktajlami i tostami bez glutenu

Badania opublikowane na łamach amerykańskiego periodyku JAMA Psychiatry podkreślają, że zaburzenia odżywiania są obecnie najbardziej śmiercionośnymi chorobami psychicznymi. W przypadku anoreksji wskaźnik śmiertelnośći wynosi 5,1 zgonów na 1000 chorujących osób, dla bulimii waha się w granicach 2 osób na 1000. Dla porównania uważana za najbardziej niebezpieczną schizofrenia przyczynia się do śmierci 3 z 1000 chorych. Anoreksja i bulimia to najbardziej znane, dobrze rozpoznane i opisane zjawiska, istnieje jednak wiele mniej popularnych, często ukrytych patologii. Jedną z nich jest ortoreksja ( z greckiego ortho – prawidłowy i orexis – apetyt).

W czasopiśmie naukowym Pychiatria Polska chorobę tę zdefiniowano jako patologiczną fiksację na spożywaniu właściwej i zdrowej żywności. Termin ten został ukuty przez Stevena Bratmana w 1997 r. Autor, który sam cierpiał na to schorzenie, przedstawił w swojej książce Health food junkie (w wolnym tłumaczeniu „Naćpany zdrowym jedzeniem" – red.) mechanizm powstawania zagrożenia, jakie może ze sobą nieść nadmierne przywiązywanie uwagi do poprawności odżywiania. Amerykański lekarz zwraca w swojej pracy szczególną uwagę na fakt, że o ile w przypadku anoreksji czy bulimii łatwo rozpoznać nieprawidłowości diety, a skutki zaniedbań widoczne są gołym okiem, tak w przypadku orthorexia nervosa balansujemy na granicy między niegroźnym zainteresowaniem kwestiami dotyczącymi zdrowej żywności a obsesją.

Reklama

Chęć osiągnięcia perfekcyjnego stanu zdrowia lub profilaktyka prozdrowotna są najczęstszymi przyczynami popadania w tę manię. Poświęcanie znacznej ilości czasu na rozmyślanie o jedzeniu, przedkładanie poprawności na przyjemnością w komponowaniu jadłospisu, wzrost poczucia własnej wartości związany z przestrzeganiem wytyczonych założeń dietetycznych, poczucie wyższości względem osób posiadających inne nawyki żywieniowe czy wyrzuty sumienia związane ze złamaniem narzuconego reżymu – wszystko to może świadczyć o występowaniu zaburzenia. Steven Bartman w grupie ryzyka umieszcza ludzi stosujących specjalistyczne diety – np. wegan, osoby wykazujące dużą wiedzę na temat odżywiania, dietetyków, lekarzy i miłośników medycyny.

W przypadku zaburzeń psychicznych, a w szczególności uzależnień, uświadomienie sobie własnego położenia jest dopiero pierwszym krokiem na drodze ku wyzdrowieniu

Terapia (głównie psychoterapia, czasem wspomagana leczeniem farmakologicznym) sprawia trudności: chorzy bardzo często nie dostrzegają swojego problemu, traktując sugestie rodziny i przyjaciół o występowaniu komplikacji jako atak personalny wynikający z zazdrości i zawiści. Poczucie winy czy alienacja społeczna to nie jedyne niebezpieczeństwa związane z ortoreksją. Źle skomponowane menu prowadzi do niedoborów składników odżywczych, niedożywienia, które zagrażają życiu.

Ortoreksja wydaje się przejawem współczesnej pogoni za perfekcją. Lęk przed utratą witalności, starością i śmiercią motywuje ludzi do podejmowania prób znalezienia uniwersalnego panaceum. W rzeczywistości jednak nawet najlepsze jedzenie nie zagwarantuje doskonałego zdrowia i odporności na schorzenia, nie uczyni nieśmiertelnym.

Reklama

W przypadku zaburzeń psychicznych, a w szczególności uzależnień, uświadomienie sobie własnego położenia jest dopiero pierwszym krokiem na drodze ku wyzdrowieniu. Marta zaczęła przekopywać sieć w poszukiwaniu informacji o dręczących ją przypadłościach. Czytała o mechanice powstawania nałogów; o układzie nagrody, o wydzielaniu serotoniny, poznawała historię ludzi dotkniętych podobnymi słabościami jak jej własne, zaznajamiała się także ze sposobami leczenia, tymi konwencjonalnymi, jak i nowatorskimi.

Niestety, praktyka bardzo opornie podążała za teorią. Dziewczynie w dalszym ciągu przydarzały się napady kompulsywnego obżarstwa, poza tymi momentami nadal postrzegała jedzenie przez chiński filtr oddziaływania na organizm. Bodźcem do radykalnej zmiany nawyków żywieniowych znów stało się zdrowie.

Męska anoreksja to wciąż temat tabu

Był wrzesień, niewiele ponad rok wcześniej Marta rozpoczęła swoją krucjatę przeciwko bólom brzucha i zgadze. Wąż zjadł swój ogon, czuła się fatalnie: wszystkie dolegliwości, z jakimi się dotychczas borykała, były niczym przy jej obecnej kondycji. Kompletnie rozregulowane trawienie, nerwica żołądka i jelit, przeszywające bóle w piersiach, problemy z oddychaniem, odbierająca siły depresja. Humoru nie poprawiał raptowny skok wagi i przyrost masy na twarzy, brzuchu i w biodrach – wynik suplementacji cukierniczymi specjałami. Przyszedł czas na podjęcie działań.

Zaczęła od swoistego coming outu, opowiedziała najbliższym o swoich problemach, poprosiła o wsparcie i wyrozumiałość. Wspólne posiłki, wyprawy po restauracjach i kawiarniach, pozwoliły na radość z jedzenia bez poczucia winy – i wbrew wciąż buczącemu między uszami ostrzeżeniu o szkodliwych konsekwencjach. Z nieoczekiwaną pomocą przyszły również programy kulinarne Rachel Ray i Anthonego Bourdaina. Pomimo powracającego dobrego samopoczucia i zluzowaniu rygorów dietetycznych, centrum wszechświata Marty wciąż był talerz. Niezbędna była pomoc specjalisty.

Przeczytaj rozmowę z Christiane F. – prawdziwą bohaterką „Dzieci z dworca ZOO"

Kilka wizyt u psychoterapeuty wyciągnęły na wierzch głęboko skrywaną obsesję na punkcie własnego ciała, którego zaburzenia odżywiania były tylko jednym z przejawów. Nauka relaksacji i skupiania się na wykonywanych czynnościach pomogły przekierować rozbiegane myśli w regiony wolne od chorobliwej fiksacji.

Dziewczyna dostała absolutny zakaz czytania o zdrowiu; alternatywnych metodach leczenia, dietach, cudownych właściwościach jedzenia. Słuchanie potrzeb własnego organizmu i komponowanie jadłospisu zgodnie z intuicją stało się jedyną zasadą dotyczącą odżywiania. Sukces w leczeniu wymagał konsekwentnej pracy i czasu.