FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Czy twoja praca ma sens?

Gdy jak co rano w drodze do biura gnieciesz się w miejskiej komunikacji, pojawia się pytanie: po co to wszystko?

Fot. David Marsh

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE UK

Jak wiele osób parałem się niejednym zawodem. Pracowałem jako majtek na promie, byłem śmieciarzem, barmanem, trybikiem w administracji, ochroniarzem, copywriterem, redaktorem, podawałem herbatę w L'Oreal i zarządzałem mediami społecznościowymi. Byłem freelancerem, robiłem na śmieciówkach i na etacie. Żadna z tych prac nie przyniosła mi większej satysfakcji. W kraju takim jak Wielka Brytania, gdzie przeciętny pracownik 36 dni w roku poświęca na pisanie e-maili, zaczynasz się zastanawiać, o co tak właściwie chodzi w całej tej pracy.

Reklama

Gdy jak co rano w drodze do biura gnieciesz się w miejskiej komunikacji, pojawia się pytanie: po co to wszystko?

Peter Fleming, który wykłada Biznes i Społeczeństwo na londyńskim City University, stara się odpowiedzieć na to pytanie w swojej książce The Mythology of Work (Mitologia pracy). Gdy spotkałem go w zdecydowanie zbyt drogiej kawiarni we Wschodnim Londynie, powiedział mi, że: „W ruchu odmowy pracy nie chodzi o lenistwo". Jego zdaniem „nie ma to nic wspólnego z nieróbstwem. Prawda jest taka, że jeśli chcesz zobaczyć, jak ktoś nie robi nic, poszukaj w dużej korporacji. Niektórzy z nas mają to szczęście, że całkowicie spełniają się w swoim zawodzie, ale stanowią zdecydowaną mniejszość".

Ogólna niechęć do pracy jest o tyle dziwna, że jeśli mieszkasz w dużym mieście, to jednym z pierwszych zapoznawczych pytań, jakie każdy ci zada, jest: „Czym się zajmujesz?". Zdaniem Fleminga to naturalne. „Ideologia pracy obróciła w perzynę wszystkie tradycyjne struktury związane z religią, sztuką, rodziną i innymi symbolami społecznego statusu. W rezultacie znaleźliśmy się w sytuacji, w której na każdym kroku słyszymy, że jedyne co się liczy to wykonywany zawód – dlatego całe nasze życie powinno się obracać wokół pracy, powinno być do niej dostosowane. Równocześnie postępuje indywidualizacja społeczeństwa, która rozrywa tradycyjne społeczności".

Globalne badanie przeprowadzone przez Instytut Gallupa w 2013 roku podzieliło pracowników na trzy kategorie: Zaangażowani (13 procent), Niezaangażowani (63 procent) i Aktywnie Niezaangażowani (23 procent). Pracownik zaangażowany to w zasadzie służbista: „Osoba, która zrobi wszystko, co w jej mocy, by zapewnić sukces organizacji, ponieważ postrzega swój dobrobyt jako nierozerwalnie sprzężony z powodzeniem firmy. Jeśli zauważy, że coś można zrobić lepiej, dzieli się tą informacją".

Reklama

Pracownik niezaangażowany to taki, który po prostu się poddał; wszystko mu jedno: „Przemieszcza się pomiędzy Piekłem nr 1 [dom] a Piekłem nr 2 [miejsce pracy], w tę i z powrotem. Cierpi na »prezenteizm«: pojawia się w biurze o 9 rano, w dwie-trzy godziny załatwia wszystko, co ma do zrobienia tego dnia i przez resztę czasu po prostu siedzi i nic nie robi".

Jeśli czytasz te słowa w pracy, możliwe, że znasz to z własnego doświadczenia.

Tymczasem ktoś aktywnie niezaangażowany para się umyślnym sabotażem. „Szkodzi organizacji. Dostrzega problem, zna rozwiązanie, ale decyduje się zachować je tylko dla siebie. Kradnie. Szkodzi i uprzykrza życie innym. Niedawno dość głośno było o pewnym urzędniku miejskim, który w pracy nasrał do dozownika z mydłem. Rozmieszał mydło z kupą, a jego nieświadomi koledzy z pracy później go używali. Taki ktoś krzywdzi również samego siebie poprzez autodestrukcyjne zachowania lub nawet samobójstwo".

Akcja z kupą w mydle jest dziwna i doprawdy karygodna, ale jeśli podkradasz wyposażenie biura albo zdarza ci się przyjść do pracy z koszmarnym, nieplanowanym kacem w środku tygodnia, gratulacje: należysz do tych 23 procent.

Peter Fleming

„Ciemnej ekonomii nie widać w oficjalnych deklaracjach polityków i ekonomistów, tylko wtedy, gdy bankier rzuca się z dachu. Nie bez powodu alkohol jest u nas opodatkowany na najniższym poziomie w całej Europie (przyp. red. Dostępne zestawienia zaprzeczają tej tezie: brytyjski podatek akcyzowy od alkoholu należy do najwyższych UE, zaraz za Finlandią. Co ciekawe, najniższą akcyzę w Unii płacą Hiszpanie i Polacy) – to powszechnie akceptowany sposób, by dać ujście frustracji wywołanej wyzyskiem. Nie można jednak akceptować ciemnej ekonomii – domowej przemocy, związanych z pracą samobójstw itd.".

Reklama

Instytut Gallupa szacuje, że w Wielkiej Brytanii aktywnie niezaangażowani pracownicy kosztują państwo 52-70 miliardów funtów rocznie.

W pracy spędzamy coraz więcej czasu, nawet jeśli stoi za tym tylko „prezenteizm". Na dodatek ostatnio wiele firm przychylnie patrzy na alkohol w miejscu pracy – tzw. Picie „al desko" (przy biurku, gra słów z al fresco, czy na świeżym powietrzu). Choć drinki w biurze w piątkowy wieczór mogą sprawiać wrażenie, że masz po prostu miłego szefa, Fleming jest bardziej cyniczny. Jego zdaniem zacieranie granic pomiędzy pracą a czasem wolnym i zabawą jest niebezpieczne. Współczesny kierownik „chce być twoim przyjacielem i zazwyczaj faktycznie jest miłą osobą. To najgorsza rzecz, jaka się może zdarzyć. Jeśli mój zwierzchnik uważa mnie za swojego przyjaciela i możemy sobie razem żartować, pomiędzy nami wytwarza się więź, od której nie ma ucieczki. Jeśli nie chcę wykonać jakiegoś polecenia, on uzna to za osobistą zniewagę, jakbym zdradzał naszą przyjaźń. Całkiem słusznie może powiedzieć: »stary, przyjaciela tak się nie traktuje«".

Relacje pomiędzy pracą i gorzałką były kiedyś diametralnie różne. W XVIII wieku pracownicy obchodzili Święty Poniedziałek – „Obyczaj, w ramach którego robotnicy porzucali swoje narzędzia, opuszczali fabrykę i szli pić na umór w poniedziałek rano, wraz z początkiem nowego tygodnia pracy" – wyjaśnia Fleming.

Kiedyś piliśmy, żeby wkurzyć szefa, dziś on sam zaprasza nas na drinka.

Reklama

O pracy bez ściemy. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


W swojej książce Peter używa terminu „bio-proletarianizm", by wytłumaczyć naszą obecną sytuację. „Bio-proletarianizm odnosi się do sposobu, w jaki samo życie jest zaprzężone do ekonomii. Umowy na zero godzin (brytyjski odpowiednik śmieciówek) stanowią świetny przykład. Gdy pracujesz na takiej umowie. Nigdy nie jesteś niedostępny. Powiedzmy, że pracujesz dla agencji, która zapewnia obsługę baru. Myślisz, że pracujesz za barem dziś wieczorem i się przygotowujesz – za własne pieniądze kupiłeś ubranie itd. Po czym odbierasz telefon od kierownika, który mówi: „jednak cię nie potrzebujemy", więc zostajesz w domu. Jednakże zawsze jesteś gotowy do pracy, nawet kiedy nie pracujesz. Życie zmienia się w nieustanny ciąg pracy i stałej gotowości do niej".

Co zatem mamy począć? Jak stawić opór pracy? Fleming opisuje przypadek, gdy złapał grypę i wykorzystał to, by przez tydzień odpocząć. Słyszymy, że „praca dobrze nam zrobi", ale prawda jest dokładnie odwrotna – siedzenie za biurkiem to nowe palenie papierosów.

„Opór jest wielce utrudniony" – mówi Peter – „przez ekonomizację siły roboczej. By zaoszczędzić, dąży się do indywidualizacji. Wszyscy dostają osobne umowy, są samozatrudnieni. Na przykład w 2013 roku pojawiły się doniesienia, że 70 procent pilotów Ryanaira jest samozatrudnionych – sami płacą za swoje mundury i hotele między lotami. Musimy zrekolektywizować pracę i na nowo odkryć siłę pracowników".

Fleming proponuje naprawdę wielkie, daleko idące rozwiązania: dochód podstawowy z nadwyżki budżetowej, upaństwowione przedsiębiorstwa, trzydniowy tydzień roboczy i koniec fetyszyzacji pracy.

Przede wszystkim jednak chce, żebyśmy zrozumieli, co jest nie w porządku i dlaczego pracujemy tak wiele, a także byśmy zaczęli rozmawiać z innymi osobami w takiej samej sytuacji. „Z historycznego punktu widzenia, społeczeństwa, które wymagały od ludzi więcej niż trzech dni pracy w tygodniu, zazwyczaj opierały się na niewolnictwie. Nie potrzebujemy pracować więcej niż 20 godzin tygodniowo".

Daje do myślenia.