Grałem w „Pokemon Go” bez telefonu

FYI.

This story is over 5 years old.

gry

Grałem w „Pokemon Go” bez telefonu

Mój telefon to szmelc. Poważnie. Kupa złomu. Czemu jednak brak aplikacji miałby mnie powstrzymać? Przecież „Pokemon Go" to coś więcej, niż tylko gra. To siła, która przebudziła nasze pokolenie! Musiałem zostać mistrzem!

Nie mogłem już dłużej zwlekać. Przestało mi zależeć na czymkolwiek innym. Chciałem tylko poczuć wiatr we włosach, ganiając po łące za Vulpixem, nakarmić cukierkami swoją Rattatę i zobaczyć, jak ewoluuje. Musiałem zostać bohaterem kolejnego artykułu o absurdalnym wypadku nieuważnego gracza. Musiałem ściągnąć „Pokemon Go".

Pojawił się jednak pewien problem: mój telefon to szmelc. Poważnie. Kupa złomu. Ma popękany ekran, czasem wyłącza się, zanim zdąży się porządnie włączyć, a pamięć mieści jakieś cztery zdjęcia. Nie to, żeby robiło to szczególną różnicę, aparat i tak nie działa. Nie mogę się nawet zalogować do AppStore'a. No to pograne…

Reklama

Wszystkie zdjęcia autorstwa Chrisa Bethella

Czemu jednak brak aplikacji miałby mnie powstrzymać? Przecież „Pokemon Go" to coś więcej, niż tylko gra. To siła, która przebudziła nasze pokolenie, dzięki której podnieśliśmy dupy z kanap i wreszcie wyszliśmy na dwór. Mam pozwolić, by ograniczył mnie brak odpowiedniej technologii? Czy raczej powinienem podążyć za głosem mojego pokolenia? Wybór był oczywisty, wyszedłem więc na ulice Londynu bez telefonu, ale i tak zamierzałem złapać je wszystkie. Potrzebowałem jednak kilku kluczowych przedmiotów.

PokeBalle? Są. PokeStrój? Jest. Byłem już niemal gotów. Jednak zanim wyruszyłem na moją wyprawę, musiałem przejść przez ten sam rytuał inicjacyjny, co 70 milionów innych graczy – odstąpić prawa do wszelkich danych osobowych. Wychodząc, zostawiłem na ganku paszport i dokumenty bankowe. Każdy przechodzień mógł zrobić z nimi, co tylko chciał, dla mnie nie miały już one żadnego znaczenia. Prawdziwy trener Pokemon ich nie potrzebuje. Byłem gotów. Niechaj rozpocznie się moje nowe życie!

Inni trenerzy grają już w „Pokemon Go" od przeszło tygodnia, musiałem więc szybko ich dogonić. Widziałem na Reddicie wiele zdjęć zabawnie nazwanych Rattat czy legendarnego Articuno. Nie jestem zbyt dowcipnym kolesiem, nie miałem też jeszcze żadnego Pokemona. Musiałem odszukać innych trenerów. Ruszyłem więc po ulicy, zaglądając za każdy płot i w każdą alejkę, dopóki nie znalazłem kilku kolesi, którzy wyglądali mi na trenerów.

Reklama

- Witam panów! Czy macie może pojęcie, gdzie w okolicy mogę złapać jakieś Pokemony?

- Co proszę? - odpowiedział mi jeden z nich, zrzucając z barków worek z piaskiem.

- Jestem trenerem Pokemon! Chciałbym złapać kilka ognistych, ale w sumie nie jestem wybredny.

- O czym ty gadasz, ziom? – spojrzał na swoich kolegów – Serio, mówisz chyba w obcym języku.

Nagle zapaliło mi się czerwone światełko, uciekłem stamtąd ile sił w nogach. Poznałem ich twarze i ich manierę mówienia – Jessie, James i Meowth! To Zespół R.! Nie ze mną te numery. Jeśli chcieli schwytać tak wyprawionego trenera, jak ja, powinni byli lepiej się zakamuflować. Nadal jednak potrzebowałem pomocy od kogoś, kto dobrze znał świat Pokemonów. Musiałem skontaktować się z Profesorem Willowem.

Zacząłem googlować. Poszukiwania okazały się owocne, profesor pracował na Northampton Univrsity. Na liście pracowników figurował jako „Dr Willow Berridge", udając kobietę i to w dodatku znawczynie historii Sudanu. Typowy Willow. Wysłałem do niego maila z palącymi mnie pytaniami.

Temat: Pokemon: potrzebuję wyjaśnień.

Treść maila:

Profesorze Willow!

Długo Pana szukałem i, na Jowisza, muszę zadać Panu kilka pytań.

1. Gdzie mogę złapać Pokemona?

2. Jak zostać prawdziwym mistrzem Pokemon?

3. Co dzieje się z tymi wszystkimi niewinnymi Pidgeyami, Profesorze? Wkładacie je do jakiegoś pieca, gdzie płoną przez całą wieczność?

Liczę na rychłą odpowiedź, gdyż siedzę ukryty w krzakach. Od Pana zależy mój dalszy los.

Reklama

Pozdrawiam

Oobah

Z jakiegoś powodu Profesor zignorował moją wiadomość. Rozumiem czemu – nie wszystko w życiu dostaniesz na złotej tacy. Czasem to tylko od ciebie zależy, czy pokonasz przeszkodę, która przed tobą wyrosła. Musiałem działać sam. Podziękowałem w duchu profesorowi za jego wielką mądrość.

Odciąłem się od całego świata i zaufałem swojemu instynktowi. Ruszyłem w trudną podróż, pełną wzlotów i upadków, przepraw przez rzekę i ślepych zaułków, w końcu jednak znalazłem idealne miejsce: park miejski. To jedno z miejsc, o których czytałem na Twitterze, pełne Magikarpów pływających tuż przy powierzchni wody i Nidoranów bawiących się w trawie. Chłonąłem niezwykłą PokeAtmosferę tego miejsca, gdy nagle spostrzegłem innego trenera. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom!

- Witaj, przyjacielu! Grasz?

- W „Pokemon Go"? - uśmiechnął się – Tak. Nazywam się Doug.

- Ja też! Jestem Oobah. Pogramy razem? - zapytałem.

- Jasne

- To gdzie są Pokemony?

- Wszędzie wokół nas.

- Ale gdzie konkretnie.

- Tuż przed nami jest Vulpix!

Musiałem mu zaufać, byliśmy w jednej drużynie. Rzuciłem PokeBallem w miejsce wskazane przez mojego kamrata.

- Eureka! - krzyknąłem, skacząc z radości – Złapałem swojego pierwszego Pokemona!

- Jaja sobie ze mnie robisz? – spytał Doug. Jednak już go nie słuchałem. Stał się moim rywalem, a okolica wprost roiła się od Pokemonów.

- Tam! – mój krzyk spłoszył wszystkie ptaki w okolicy – Nad rzeką chyba widziałem Gayardosa!

Reklama

Wrzuciłem PokeBall do rzeki. Godzinę później schwytałem już całkiem pokaźną ilość Pokemonów. Spełniłem swoje marzenie, ze zwykłego śmiertelnika przeistoczyłem się w wielkiego trenera. Pozostało mi tylko jedno: musiałem zdobyć gym. Trzeba było jednka najpierw poczynić niezbędne przygotowania. Uzupełnić zapasy i zdobyć cukierki dla moich Pokemonów. Pozostało znaleźć PokeStop. Na szczęście jeden z nich był całkiem niedaleko.

PokeStopy to dziwna sprawa. Przypominają znane nam sklepy, jednak nie panują tam żadne zasady. W sieci wyczytałem, że można przehandlować w nich niepotrzebne Pokemony na cukierki, ale gdy zapytałem o to sprzedawcą, pokręcił tylko głową. Znalazłem kilka jaj i próbowałem się od niego dowiedzieć, czy mam inkubować je przez 5, czy też 10 kilometrów. W odpowiedzi nabrał tylko głośno powietrza. Zapłaciłem za jajka i wyszedłem.

Byłem gotów walczyć o gym. Nadszedł wreszcie czas, bym udowodnił wszystkim, jak dobrym trenerem jestem. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka.

Ominąłem podopiecznych, przebywających na kortach do badmintona i od razu udałem się na siłownię, spodziewając się zastać tam lidera salo. To tu wszystko miało się rozstrzygnąć. Zacząłem wyzywać ludzi na pojedynek.

- Ktokolwiek z was chciałby spróbować pokonać moje Pokemony? – warknąłem – Ukończyłem trening i zamierzam przejąć ten gym!

Nie mieli nawet odwagi spojrzeć mi w oczy. Krążyłem wokół PokeSztang i żonglowałem PokeBallami, a oni przyglądali mi się w niemym zachwycie. W końcu jeden z nich poprosił, bym wyszedł. Było mi ich żal. Tchórze, spośród których żaden nie był w stanie mi się przeciwstawić. Wygrałem tę bitwę.

Reklama

Gym należał do mnie. Byłem na szczycie. Tworzyłem historię. Nie mogłem uwierzyć, że osiągnąłem to wszystko w jeden dzień. Chciałem..

Co się właśnie stało? Co się do cholery stało? Wszystko przepadło!

-Ty tak serio…? - zapytała jakaś kobieta.

Chciałem zadać światu to samo pytanie. Straciłem wszystkie swoje pokemony, dominację w gymie, wszystko, na co pracowałem tak ciężko! To nie fair! „Pokemon Go" ssie.

Musiałem chyba przejść 5 kilometrów, bo jajka popękały.

Wróciłem do punktu wyjścia. Byłem nikim. Co ja sobie myślałem? Kobieta na ulicy miała racje. To nie było na serio. Spójrzcie na mnie. Opuściły mnie moje własne Pokemony. Nie miałem już po co żyć. Chciałem tylko stać się głosem swojego pokolenia, zostać najlepszym trenerem w historii. Ale przez cały czas byłem tylko chłopaczkiem łażącym po mieście w odlotowej czapce. I wtedy… Wtedy podniosłem wzrok.

Patrzyłem na zoo dla dzieci! Szybko przebiegłem przez opuszczoną kasę i znalazłem się w raju. Nie mogłem w to uwierzyć. To był istny PokeRaj. Zacząłem spacerować pomiędzy klatkami, nucąc piosenkę z anime.

Psyduck!

Growlithe!

MEGAMUŁ!

Przez cały czas miałem rację! To właśnie tu mogłem złapać je wszystkie, byłem zresztą jedynym człowiekiem w okolicy. W kilka godzin stałem się największym trenerem w historii. Ach, zoo zaczęło pachnieć… zwycięstwem.

- Najlepszym być naprawdę chcę, jak nigdy dotąd nikt! - śpiewałem najgłośniej, jak potrafiłem i usiłując złapać MegaMuła – Zdać muszę ważny test, wyszkolić wszystkie z nich!

Reklama

Wtedy właśnie ujrzałem lokalnego trenera, wychodzącego z pobliskiego budynku. Zakładałem, że chce mi pogratulować lub poprosić, żebym przestał fałszować. Szedł jednak powoli w moją stronę, patrząc się badawczo w ekran telefonu. Gdy zbliżył się do mnie na kilka metrów, podniósł wzrok, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Wycelował we mnie obiektywem. To mogło znaczyć tylko jedno. Nie byłem trenerem Pokemon. Ja byłem Pokemonem.

- I co, Oobah? Chciałeś o tak sobie stąd wyjść? Jestem od ciebie lepszy. A prawda jest taka, że to nie ty posiadasz grę. Ty jesteś jej własnością.

- Proszę, nie…

- Taak, Oobah. Biegałeś po mieście i myślałeś, że jesteś PokeŁowcą. Jednak tak naprawdę jesteś niczym więcej, niż zwykłą PokeZwierzyną. A ja muszę złapać wszystkie.

- Nie! To miało być moje zadanie!

- Dziki Oobah. Niskie CP, ale i tak cię schwytam.

- Nie, nie, nieeeeee!!!