10 najważniejszych płyt (plus jedna): Earl Jacob

FYI.

This story is over 5 years old.

10 najważniejszych płyt

10 najważniejszych płyt (plus jedna): Earl Jacob

Kibic warszawskiej Polonii, ceniony za solowe dokonania, ale i te w ramach Ludzików, wybrał płyty, które odcisnęły piętno na jego muzycznej edukacji. Są ciekawostki i niespodzianki!

Płocczanin osiadły w stolicy. Nic dziwnego, że kibicuje tamtejszej Wiśle. A także Polonii Warszawa. Nie przeszkadza mu to jednak kolegować się z Pablopavo (który wcześniej zdradził nam swoje inspiracje), wiernym fanem Legii.

Razem śpiewają w Ludzikach, które właśnie nagrały nową płytę (powinna ukazać się już w marcu). Swoje wokalne szlify Kuba Sadowski zdobywał jednak dużo wcześniej - w sound-systemie Tisztelet Sound i grającej ska kapeli The Bartenders, a jako Earl Jacob wydał dwa solowe krążki "Warto rozrabiać" (2013) i "Czuły Rambo" (2015).

Reklama

Chcecie wiedzieć, jakie płyty odcisnęły piętno na muzycznej edukacji tego wąsatego dryblasa? Oto jego autorska selekcja!

Guernica Y Luno "Prawdziwie wolny jestem jedynie wtedy, kiedy równie wolni są wszyscy ludzie, którzy mnie otaczają", 1994

Słuchałem tej płyty w trzech okresach swojego życia. Pierwszy raz jako nastolatek. Mniej więcej w 2000 roku (jestem z rocznika 1985), więc dobre kilka lat po wyjściu tego kultowego - w anarchopunkowym środowisku - materiału. I miałem wypieki na twarzy. Pamiętam, że słuchając tych tekstów byłem w szoku, nie mogłem uwierzyć w to, że można śpiewać tak dosłownie, o wszystkim. Ale kiedy 5 lat później wróciłem do tych piosenek to pomyślałem, że to bardzo naiwna płyta z przekazem, który trudno traktować poważnie. Niedawno ponownie sięgnąłem po "Prawdziwie wolnego…" i stwierdziłem z przerażeniem, że wiele rzeczy, o których śpiewała GYL znów jest bardzo na czasie. Kwestie dotyczące patriotyzmu, odpowiedzialności za siebie, za swoją ojczyznę stały się aktualne. Na przykład utwór "Wolny Tybet" - niby o odległym kraju, a przecież jego tekst można potraktować uniwersalnie, odnieść do obecnej sytuacji w Polsce. Dlatego "Prawdziwie wolny…" to płyta ponadczasowa. Co prawda muzycznie trochę się zestarzała, ale tekstowo - powtórzę to jeszcze raz - niestety nadal jest okrutnie aktualna.

Koli "Szemrany", 1999

Chciałem wybrać coś z mojego Płocka, więc sięgam po debiutancki, a zarazem jedyny materiał Koli. "Szemranego" miałem na początku na kasecie, a niedawno kupiłem na płycie. Nie ukrywam - żeby postawić ją na półce, bo dziś muzyki słucham przede wszystkim serwisów streamingowych, a nośnik ma charakter symboliczny. Z perspektywy czasu album pokrył się nieco kurzem i oczywiście rzeczy wówczas świeże, dzisiaj brzmią nieco archaicznie. Ale niektóre utwory stały się wręcz kultowymi i ponadczasowymi - by wymienić "Kukurydzę" czy "Himila i Maklaka pamięci żałobny rapsod". Wtedy to była płyta z tych najbardziej dla mnie rewolucyjnych, płyta typu "cios". Trafiła wtedy do wąskiego grona 20 albumów słuchanych w kółko (taki wtedy miałem repertuar, 20 mniej więcej płyt/kaset z których niektóre gościły w odtwarzaczach częściej i dłużej; "Szemrany" był pozycją obowiązkową). Pamiętam też, że koncert Koli to był mój pierwszy "dorosły" koncert, na jaki poszedłem. Supportowali Kaliber 44. Miałem wtedy chyba 14 albo 15 lat. Gdy Koli przestawał istnieć, a pojawił się zespół Lao Che, martwiłem się. Szybko jednak okazało się, że Lao Che będzie czymś naprawdę ważnym. No i jest!

Reklama

Trzyha "WuWuA", 1997

Miałem 12-13 lat, wychowywałem się na blokowisku w Płocku, a ta kaseta dotarła do mnie jako któraś kopia z kolejnej kopii - charcząca i trzeszcząca. W tej surowości była siła, zaś jej podziemny i niedostępny charakter dodatkowo działał na nastoletnią wyobraźnię. Dziś wracam do tego materiału bardzo często, głównie z sentymentu. Niektóre wersy przeszły poza tym do codziennego języka, zapytaj Pabla o "żaden z was mnie dziś nie przechytrzy" (śmiech), a znajomość tekstów na wyrywki ma charakter niemalże plemiennej identyfikacji. Znasz "Wuwua" albo nie znasz. "WuWuA" towarzyszy mi praktycznie przez całe życie, choć okres zachwytu polskim rapem przeżyłem jako "wczesny" nastolatek, a potem przytrafił mi się dłuuuuugi rozbrat z ta sceną - przez co zupełnie przegapiłem na przykład "Sport" Tedego czy produkcje Pezeta z Noonem (potem nadrobiłem oczywiście). Nie znałem też zbyt dobrze Grammatika, trochę wstyd się przyznać (śmiech). Gdzie wtedy byłem? W innej muzycznej galaktyce. Ale "WuWuA" było zawsze. I będzie. Jeszcze tak na marginesie: na Record Store Day 2015 w Warszawie kręcił się gość z kartką (na szyi), na której miał napisane, że ma oryginał na sprzedaż. Portfel zaswędział, ale nie kupiłem. Ciekawe czy ktoś się targnął.

Sublime "40 Oz. to Freedom", 1992

Pierwszy i zarazem przedostatni zagraniczny zespół w tym zestawie. Przypadek? Ale do rzeczy - oto płyta, która trafiła do mnie w czasie, kiedy zaczynałem swoją przygodę z muzyką jamajską. Oczywiście to, co grali Kalifornijczycy, to nie było stricte reggae, ale bardzo brawurowa mieszanka punku, hip-hopu, rocka i ska. Ciekawa jest historia tego albumu - nagranego własnym sumptem, na nielegalu. Panowie po prostu dogadali się ze stróżem na uniwersytecie, bodaj w Los Angeles i zrobili sesję nagraniową, za którą musieliby zapłać w komercyjnym studiu 30 tys. dolarów. A sama płyta rozeszła się do dziś w szalonym, jak na scenę niezależną, nakładzie około 2 milionów egzemplarzy. "40 Oz. to Freedom" pożyczyła mi koleżanka, która wróciła z wakacji w USA. Zostałem tą muzyką dosłownie przygnieciony do ziemi. Tak rozpoczął się mój romans z muzyką jamajską, który trwa do dziś.

Reklama

R.A.P. "RAP Generation", 1996

Legendarną kasetę R.A.P.'u. (Reggae Against Politics - przyp. red.) pożyczyłem w 2002 roku od tej samej koleżanki. Albo od jej taty, dziś już nie pamiętam. Dla mnie to wydawnictwo to najbardziej szokujący polski album reggae ever, ponieważ usłyszałem gości, którzy brzmieli jak klasyczne jamajskie trio wokalne. Albo jakby pochodzili z londyńskiego Brixton. Zespół był fenomenem, grał bodaj dwa lata - od 1985 do 1987 roku, a zmienił scenę na zawsze. Słuchałem tej kasety tak długo, aż kaseciak wciągnął mi taśmę i przeraziłem się, bo nie wiedziałem, jak ją odkupię?! Ale jakoś udało mi się ją skleić (śmiech). To właśnie dzięki R.A.P.'owi po raz pierwszy pomyślałem, że też mogę robić reggae. Że skoro chłopaki z Gliwic, niedługo po stanie wojennym potrafili nagrywać takie rzeczy, niemal w garażu, to dlaczego ja nie miałbym kiedyś spróbować? Spróbowałem kilka lat później… To jedna z najważniejszych płyt, jakie słyszałem w życiu.

The Smiths "The Smiths", 1984

Całą dyskografię tej kapeli dostałem w formie paczki plików od kolegi (Łukasz! Z tego miejsca pozdrawiam - przyp. EJ). "Sprawdź koniecznie i masz tu od razu wszystkie płyty" - powiedział. Posłuchałem go. I tej kolekcji. "Taka rokóweczka" - pomyślałem na początku. Ale zacząłem się wsłuchiwać w to, co śpiewa ten smutny pan i w to, co gra jego zespół to okazało się, że to wcale nie jest takie złe! Ba! Po kilku tygodniach słuchałem prawie wyłącznie tego. Nagle wiele rzeczy otworzyło mi się w głowie, głównie jeżeli chodzi o wrażliwość w muzyce. Ja wiem, że Morrissey pisał w bardzo pretensjonalny i infantylny sposób o uczuciach i akceptacji siebie. Ale był w tym szczery, nie bał się odkryć. To paradoks, że te teksty przepełnione są wsobną miłością, a z drugiej nienawiścią - w sensie: "nikt mnie nie jest w stanie pokochać, a zwłaszcza ja siebie sam". Normalnie narcyz i kokiet. Ale paradoksalnie właśnie za to go lubię. I wiem, że nie można go "trochę" lubić. W te albo wewte (śmiech). Wybrałem pierwszy album, bo któryś musiałem.

Reklama

Super Girl & Romantic Boys niewydany materiał, 2003 ("Miłość z tamtych lat", 2013)

Bez oficjalnego wydawnictwa, ale znała ich prawie cała "niezależna" publiczność przełomu wieków. Teledyski w telewizjach muzycznych plus krążące po sieci empetrójki haniebnej jakości budowały ich pozycję na scenie. Najbardziej uderzyła mnie punkowa energia połączona z elektronicznym brzmieniem. I taka lekkość w podejściu do tego, co się robi, choć przecież to wszystko było na poważnie. To bardzo dobra płyta pod względem muzycznym - również w sensie tego, co on robił polskiej scenie w tamtym czasie, na początku wieku. Myślę o Super Girl & Romantic Boys, jak o jednym z ostatnich kultowych zespołów w Polsce, co potęguje również fakt, że materiał oficjalnie "przezimował" na półce dekadę. Cieszę się że wrócili, chociaż chyba na mnie nie działają już tak jak wtedy. Ich koncerty nadal sprawiają fanom wiele frajdy, a nowe nagrania pozostają autentyczne i nie jest to kolejny bezsensowny powrót kapeli sprzed lat nastawiony na odcinanie kuponów. Niedawno kupiłem sobie "Miłość z tamtych lat" w zestawie z DVD. I cały czas do tego wracam.

Partia "Partia", 1998 / "Dziewczyny kontra chłopcy", 1999

Miałem duży problem, na którą płytę Partii się zdecydować, więc wybrałem dwie. Są na nich fantastyczne utwory - "Kieszonkowiec Darek", "Adam West", "Warszawa i ja". Słuchałem ich w okresie swojego życia, który nazywam nastolactwem sentymentalnym, bo taki byłem wrażliwy i delikatny (śmiech). A te piosenki przesuwały mi przed oczami widoki Warszawy w zachodzącym słońcu, trochę pięknej, a trochę niepokojącej i mrocznej, ale bardzo pociągającej. I z Lesławem, wokalistą i liderem Partii, gdzieś tam na horyzoncie z papierosem w ustach. Pod koniec lat 90. nie mieszkałem jeszcze w stolicy, a tylko przyjeżdżałem tu od czasu do czasu. A Lesław swoimi opowieściami osadzonymi mocno w tym mieście sprawiał, że chciałem poznać Warszawę. Jestem fanem Lesława, lubię sposób, w jaki pisze. Późniejsze jego wcielenie, czyli Komety działają na mnie już nieco słabiej, chociaż w dalszym ciągu to świetne numery. Ale to do Partii wracam i piosenki Partii znam na pamięć.

Reklama

Various "Ska… Ska… Skandal! No 4", 1996

W Płocku pod koniec lat 90. było tak, że istniały 3-4 sklepy muzyczne z kasetami i kompaktami. Były w nich głównie wydawnictwa oficjalne, głównie rockowe, popowe, dyskotekowe, czasem hip-hop. A oprócz nich sklep "Luz" na rogu ul. Bielskiej i pasażu Vuka Karadzicia. Tam można było kupić (oprócz wszelkiego rodzaju gadżetów typ naszywki, bojówki, fleki czy plecaki-kostki) różnego rodzaju wydawnictwa niezależne czy nawet podziemne. No i w tym sklepie wypatrzyłem kasetę, którą kupiłem za kieszonkowe. A było to składanka z niemieckim ska - drugie w gradacji tego gatunku, czyli za jamajskim, angielskim i francuskim, a tylko przed polskim (śmiech). I na tej kasecie było kilkanaście przaśnych, szybkich i lekko "kwadratowych" numerów zza zachodniej granicy. Strasznie mi się to oczywiście podobało. Natomiast wśród tych topornych dość utworów był jeden, bardziej swingujący - "Dance All Night" Dr. Ring-Ding and the Senior Allstars. Spodobał mi się. I to był punkt zaczepienia, kierunek który chciałbym zgłębiać. W Polsce ska grał wówczas Skankan i jeszcze kilka pojedynczych kapel (głównie druga i trzecia fala oraz ska punk). A dzięki Ring-Ringowi usłyszałem ska, które chciałbym poznawać (a za jakiś czas miało się okazać, że również śpiewać). Mógłbym pewnie znaleźć inne płyty czy składanki z ta muzyką z tego okresu, ale to właśnie ona była iskrą zapalną, która sprawiła, że pokochałem ska.

Kult "Tata Kazika", 1993

Jako gnojek słuchałem bardzo dużo Kultu, ale skoro muszę wybrać jedną płytę, to wyszło mi, że to musi być "Tata Kazika". Na przykład dwa miesiące temu jechaliśmy nagrywać z Ludzikami nową płytę w Bieszczady i w aucie, którym jechałem, był ten album. Nie słuchałem jej dwa lata, ale okazało się, że znam te piosenki na pamięć. Wczesne płyty Kultu, tak do "Ostatecznego krachu…" są dla mnie ważne, ale to właśnie "Tata…" wkleił się w moje życie najbardziej. Album pijacki, paryski, łotrzykowski. Mój ulubiony.

PS. Płyty, które tutaj wymieniłem, to albumy najważniejsze, chociaż pewnie słyszałem lepsze i bardziej istotne dla historii muzyki. Te jednak to jedne z najważniejszych - choć pewnie mógłbym wskazać drugie tyle wydawnictw, które kształtowały mnie i wychowywały.