„W Polsce nie ma faszyzmu!” – słyszałem te słowa wielokrotnie. Chociaż są w tym kraju ludzie, którzy nie mają problemu z paleniem kukły Żyda podczas ulicznych demonstracji lub wysyłają w komentarzach uchodźców do obozu zagłady; a powiedzenie „5 piw” już chyba zawsze będzie się nam kojarzyć z konkretnym pozdrowieniem. To jak, jest ten faszyzm, czy tylko głupota? Postanowiłem porozmawiać z Rupertem, antyfaszystą, który już w latach 90. lał się z nazi-skinami na polskich ulicach oraz pomagał zorganizować pierwszą antyfaszystowską demonstrację w Polsce po transformacji.
VICE: Sprawdzałeś, czy jesteś na Red Watchu [strona w sieci, gdzie radykalna prawica i nacjonaliści wrzucają zdjęcia „wrogów narodu” – red.]?
Rupert: Tak, sprawdzałem. Jestem jednym z nielicznych z lat 90., który tam nie trafił. Na szczęście mam tak pospolitą twarz, że nie rzuca się ona w oczy. Natomiast można tam znaleźć sporą grupę moich znajomych.
Videos by VICE
Myślisz, że kwalifikujesz się do miana „wroga narodu”?
Wielokrotnie uznawano mnie za kogoś takiego. Jest to konsekwencja tego, że w pewnym momencie zdecydowałem się aktywnie działać w grupach antyfaszystowskich i wolnościowych w Warszawie, w ruchu socjalistycznym i lewicowym – robiąc takie rzeczy, wystawiasz się na pole widzenia.
Opowiedz mi o początkach, kiedy w latach 90. walczyłeś z faszystami na polskich ulicach.
Sprawa była dość prosta – mieliśmy na ulicach terror nazi-skinów. To się zaczęło jeszcze w latach 80., z subkulturą łysych facetów, którzy bili i kroili innych. Im bliżej lat 90. skini przestali ukrywać swoją fascynację faszyzmem, a ich agresja rosła. Dziś mało kto pamięta, ale takie imprezy jak Róbrege czy poprzedzające Wielką Orkiestrę – Kręcioła, organizowane przez Jurka Owsiaka, zostały praktycznie rozbite przez grupy nazioli. Przychodziła spora grupa, biła ludzi, policja nie interweniowała, więc miałeś wybór – uciekaj, albo się broń.
To był ten zapalnik?
Po kolejnym już ataku doszliśmy do wniosku, że mamy dosyć nadstawiania ryja. Incydentem, który spowodował, że ludzie się przemogli, by coś z tym zrobić, był też naziolski najazd na nieistniejący już klub studencki Karuzela na terenie osiedla „Przyjaźń”, na Jelonkach. Pobito wtedy członków zespołu Fugazi, którzy grali tam koncert, oraz wielu udających się na imprezę. Ja też dostałem wtedy konkretne bęcki – tylko dlatego, że zdążyłem się uchylić, dostałem bejsbolem po plecach, a nie w głowę. W środowisku, w całej Polsce zaczęły powstawać grupy antyfaszystowskie, które podejmowały czynne działania.
Jedna z najgorszych rzeczy, jakiej doświadczył zespół ze skinheadami, miała miejsce w Warszawie. O mój Boże. Jedliśmy właśnie kolacje, w miejscu przypominającym akademik i nagle 50 czy 100 skinheadów zaatakowało cały budynek, wybijając szyby. To było szalone.
Ian MacKaye, frontman Fugazi w wywiadzie przeprowadzonym przez Aarona Margosisa.
Kim byli ludzie tworzący grupy antyfaszystowskie?
To byli ludzie, którzy już wcześniej działali w grupach anarchistycznych, ekologicznych lub w Polskiej Partii Socjalistycznej. Wielu z nas wywodziło się ze środowiska punkowego. Wiosną 93. roku ogłoszono powstanie RAAF – Radykalnej Akcji Antyfaszystowskiej, jakoś w tym samym czasie założono grupę Młodzież Przeciwko Rasizmowi w Europie. W Warszawie działało kilka grup, które używały tych nazw, ale były one nieformalne. Wspólnie dzieliliśmy się pracą, czy to przy robieniu manifestacji, czy w sytuacji kryzysowej – gdzie trzeba było kogoś ochraniać lub iść na patrol. Nikt nie patrzył, czy jesteś anarchistą, socjalistą, anarchosyndykalistą czy ekologiem – po prostu szliśmy na ulicę, by zmierzyć się z naziolstwem.
Na pojęcie faszyzmu w Polsce, prawie zawsze pojawia się czyiś komentarz, że faszyzm był, ale co najwyżej we Włoszech, a nie u nas – ty natomiast mówisz o walce z nim w czasach po transformacji, gdy Polska właśnie odzyskała wolność.
Faszyzm nie pojawił się znikąd, on już tu z nami był. Wystarczy wspomnieć o Stowarzyszeniu PAX [świecka organizacja katolicka utworzona w 1947 roku], które założyli przedwojenni faszyści z Falangi i ONR-u. Retoryka Polski dla Polaków była szczególnie widoczna, chociażby w marcu 1968 roku [antysemicka nagonka rządu na mniejszości narodowe – red.]. Nie zapominajmy też o późniejszym istnieniu Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” [istniało w latach 1981-1995], o którym można powiedzieć wprost, że to byli faszyści. Tak więc po transformacji, o której wspominasz, w Polsce nie brakowało chuliganów bez żadnej konkretnej ideologii prócz kultu siły, którzy spotkali się z już funkcjonującymi radykalnymi nurtami – jak chociażby Polska Wspólnota Narodowa lub kilka innych, pomniejszych grup.
Wcześniej nazwałeś tych chuliganów nazi-skinami, tyle że jak to powiedział dla VICE Paweł Czekała z The Analogs – „Tradycyjni skinheadzi pukają się w głowę, kiedy słyszą o skinheadach-faszystach”…
Ależ oczywiście, ruch skinhead, który powstał w Wielkiej Brytanii latach 60., był ruchem wielokulturowym, skupiającym białych i czarnych – głównie młodzież robotniczą z angielskich przedmieść. Ich muzyką było Ska, a hasłem „Black and White Unite”. Dopiero w latach 70. część ruchu skinhead się zdegenerowała, nawiązując współpracę ze skrajną prawicą. W Polsce latach 80. się przyjęło, że ci ogoleni na łyso, którzy biją ludzi to są skini.
Niezłym zamieszaniem było, gdy w latach 90. pojawili się tu też tradycyjni skinheadzi, odżegnujący się od faszyzmu, deklarujący apolityczność. Zaraz za nimi był też SHARP (Skinheads Against Racial Prejudice) oraz bardzo radykalni i lewicowi RASH (Red and Anarchist Skinheads). Łysych faszystów nazywano boneheadami lub po prostu nazi-skinami, którzy nie mają nic wspólnego z tradycyjnymi wartościami ruchu skinhead.
Opowiedz mi o patrolach, w których brałeś udział.
W pierwszej połowie lat 90. były w Warszawie miejsca, gdzie można było oberwać od nazi-skinów, jeżeli uznali cię za swojego przeciwnika. W tamtym okresie nie było w Polsce wiele osób z innym kolorem skóry, stąd główna agresja szła w punków lub osoby związane z ruchem anarchistycznym – tych łatwo było rozpoznać po strojach, jakie nosili.
Co to były za miejsca?
Plac Konstytucji, Trakt Królewski, Nowy Świat, okolice Uniwersytetu – tam bardzo często kręciły się grupy nazi-skinheadów i zdarzały się napady. Konsekwencją tego było stworzenie przez nas patroli, w których też brałem udział.
Jak to wyglądało?
Jak się miało czas, szło się na spacer po Krakowskim Przedmieściu, po Śródmieściu, tam gdzie mogliśmy spotkać nazioli. Nie myśl jednak, że szliśmy jak herosi, by czyścić ulice; pierwsze patrole antyfaszystowskie polegały na tym, że chodziliśmy po mieście w dwie, trzy osoby i jeśli to my mieliśmy przewagę, atakowaliśmy, kiedy ich było więcej, trzeba było uciekać.
Biłeś się?
Tak, bardzo często dochodziło do konfrontacji.
Brzmi to trochę jak Dziki Zachód. A co z policją?
Nie można było na nich polegać. Zresztą już pod koniec lat 80. zaobserwowaliśmy, że wśród nazi-skinheadów jest dużo ludzi, którzy mają w rodzinie kogoś z wojska lub milicji. Mieliśmy wiele problemów z milicją, gdzie zatrzymywano nas pod byle zarzutami, przesłuchiwano bez podstaw. Pamiętam dobrze, jak pod Róbreggae z jednej strony walczyliśmy z naziolami, a z drugiej lali nas milicjanci. Do 94-95. roku to rzeczywiście był Dziki Zachód. Stopniowo jednak zaczynaliśmy odnosić sukcesy, grup antyfaszystowskich zaczęło przybywać – aż w pewnym momencie to naziole bali się wychodzić z domów.
Opowiedz mi o pierwszej antyfaszystowskiej demonstracji w Polsce w 1993 roku.
To był pomysł młodych kolegów, licealistów, którzy założyli Młodzież Przeciwko Rasizmowi w Europie; postanowiliśmy pokazać, że jesteśmy, że nie żyjemy pod ziemią. Pojawiło się ok. 300 osób, przeszliśmy spod Kolumny Zygmunta na Plac na Rozdrożu. Oczywiście doszło do szarpaniny z policją, która chciała udowodnić, kto tu rządzi, ale naziole się nie pojawili.
Jak w tamtym okresie reagowała na was opinia publiczna i media?
To do ludzi nie docierało – „nie no, jaki faszyzm? To są walki subkultur”. Pamiętam wypowiedź jednego z posłów którejś z partii chłopskiej, który stwierdził, że „na każdym weselu trzeba się pobić, bo inaczej wesele jest nieudane”. Cały czas mieliśmy problem z przedarciem się z informacją – tym, na czym najbardziej nam zależało – do społecznej świadomości. Pierwszy większy sukces na tym polu odnieśliśmy dopiero w 1995 roku…
Jak tego dokonaliście?
Stworzyliśmy pierwszy raport na temat działalności skrajnej prawicy w Polsce. Tworząc go, umieściliśmy wszystkie udokumentowane w mass mediach zdarzenia (pobicia, napaści, ofiary śmiertelne) z lat 89-95. Ten spis istnieje do dzisiaj, żyje swoim własnym życiem pod nazwą Brunatna Księga, wydawana przez Stowarzyszenie Nigdy Więcej.
Jednak jej początki to było tych kilka kartek, które wręczyliśmy dziennikarzom, mówiąc im, że jeżeli coś ze spisu nie pokryje się z prawdą – wszystko odszczekamy. Po jakimś czasie dziennikarze wrócili do nas z pytaniem, jak mogą pomóc. Ostatecznie raport trafił też do posłów, senatorów i wielu instytucji działających na rzecz praw obywatelskich. Efektem tego i wielu innych działań, pod koniec lat 90. zagrożenie ze strony faszystów na ulicach zostało zmniejszone.
Czyli sukces?
Nie do końca.
Dlaczego?
Pewien publicysta kiedyś trafnie powiedział: „W Polsce będzie problem, gdy faszyści zdejmą fleki, a założą garnitury i pójdą do dużej polityki”. No i zobacz, co teraz się dzieje – jak w mediach promuje się polityków otwarcie wypowiadających słowa, które kiedyś byłoby po prostu wstyd powiedzieć. Zwróć uwagę, że w szkole od lat kreuje się jeden system wartości – konserwatywny, nacjonalistyczny. Zamiast mówić o Armii Krajowej, celebruje się Żołnierzy Wyklętych, gdzie do jednego worka wrzuca się generała Fieldorfa, pseudonim „Nil”, który jest niewątpliwym bohaterem – z takim bandytami, jak „Łupaszka” [major Zygmunt Szendzielarz – red.], który mordował kobiety i dzieci na Litwie, czy Józef Kuraś, pseudonim „Ogień”.
Dlatego część młodych ludzi w Polsce jara się skrajną prawicą?
Młodzi ludzie są wkurzeni – mają problemy z edukacją i problemy z pracą, ale nie mają w tym kraju perspektyw. Część ludzi wyjeżdża za granicę, a ci którzy nie mogą, zostają ze swoją frustracją – wtedy łatwiej się szuka wroga, którego można obwinić za swoje problemy. W Polsce mamy antysemityzm bez Żydów, mamy też ruch antyimigrancki, ale bez imigrantów – paranoja.
Paranoja, za którą odpowiedzialny jest też obecnie rządzący PiS, który żeby dokopać PO wsparł Marsz Niepodległości. Głęboko wierzę, że ogromna część ludzi, którzy uczestniczą w tych marszach, to czystej wody patrioci. W Polsce doszło jednak do takiego paradoksu, że dla wielu nacjonalizm zastąpił patriotyzm.
Jesteśmy też na Facebooku, polub nasz nowy fanpage VICE Polska
Jak skomentujesz powiewające flagi z krzyżem celtyckim na obchodach rocznicy Powstania Warszawskiego?
Jednym słowem – oburzenie. Z reguły 1 sierpnia jestem na Powązkach, na kwaterze „Żywiciela” żołnierzy AK. Spotykam tam kombatantów – kiedyś, kiedy byli w lepszym zdrowiu uczestniczyli w naszych demonstracjach antyfaszystowskich. W 2010 roku część z nich przyszła w opaskach AK, by razem z nami blokować marsz nacjonalistów. Dzisiaj ci ludzie umierają, a historie pisze się na nowo.
Masz dwóch nastoletnich synów, chcesz, żeby poszli w twoje ślady?
Razem z żoną jesteśmy otwarci, u nas w domu nie ma agresji, homofobii czy rasizmu – rozmawiamy z naszymi synami, tłumaczymy im różne rzeczy. Nigdy nie powiem mojemu dziecku, że ma być antyfaszystą, ale nie wyobrażam sobie, by mogło zostać nacjonalistą.
Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku