FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Pieniądze zabijają od środka

Z punktu widzenia ekonomistów nic nie jest święte. Nazwać coś świętym to powiedzieć, że jest bezcenne. A ekonomiczny sposób myślenia o wartościach zakłada, że wszystko ma swoją cenę – mówi Michael Sandel, jeden z najwybitniejszych współczesnych...

Michael Sandel (Fot. Stephanie Mitchell)

Pieniądze bywają podstępne. Bez większego szumu myślenie w kategoriach rynkowych weszło do sfer życia, w których nigdy wcześniej nie było i do których nigdy nie pasowało.

Chcesz zgubić kilka kilogramów? Możesz za to zapłacić. Chcesz, żeby ktoś stanął za ciebie w kolejce? Zainwestuj w profesjonalnego stacza. Chcesz podążyć za tym niemożliwym do opisania zastrzykiem adrenaliny, który odczuwa się, gdy niespodziewanie poznaje się kogoś, kto nam się podoba? Możesz to ogarnąć za kasę w internecie. Normy handlowe coraz bardziej zmieniają nas w konsumentów w naszym podejściu tak do siebie samych, jak i do otaczającego nas świata.

Reklama

Michael Sandel*, profesor filozofii politycznej na Harvardzie, podjął próbę podważenia niekwestionowanej wiary w rynek. Jego ostatnia książka, „Czego nie można kupić” („What Money Can’t Buy”) stawia pytanie, czy chcemy żyć w społeczeństwie, w którym wszystko jest na sprzedaż i czy są pewne dobra moralne i obywatelskie, których nie uznają rynki i których nie można kupić.

Rozmawiałem z Sandelem (John Gray nazwał go „niezastąpionym głosem rozsądku”) o wzrastającej komodyfikacji życia, utracie nienaruszalnych instytucji i niebezpieczeństwach utylitaryzmu i rozumowania rynkowego.

VICE: Co masz na myśli używając terminów „komercjalizacja” i „urynkowienie”? I czemu powinniśmy się tym martwić?

Michael Sandel: W ostatnich dekadach ślepo wierzyliśmy w gospodarkę rynkową, co znaczy, że rynki są głównym instrumentem w osiąganiu dobra publicznego. To założenie domiowało przez ostatnie 30 lat. W rezultacie odpłynęliśmy od tego, co definiowaliśmy kiedyś jako gospodarką rynkową, a staliśmy się społeczeństwem rynkowym.

Na czym polega różnica?

Gospodarka rynkowa to cenne i skuteczne narzędzie służące organizacji produktywności. Za to społeczeństwo rynkowe, to miejsce, w którym wszystko jest na sprzedaż. To taki styl życia, w którym pieniądze i wartość rynkowa zaczyna dominować każdy jego aspekt. Od życia rodzinnego i związków, po zdrowie, edukację, życie obywatelskie i politykę. W mojej książce, „Czego nie można kupić”, proponuję byśmy na chwilę się od tego odsunęli i zadali sobie kilka fundamentalnych pytań na temat roli, jaką pieniądze i rynki powinny pełnić w zdrowym społeczeństwie.

Reklama

Jak zmieni się percepcja przyszłych pokoleń, jeśli świat będzie stawał się coraz bardziej urynkowiony?

Jednym z poważnych niebezpieczeństw dorastania w społeczeństwie rynkowym jest to, że nasza tożsamość konsumencka przyćmiewa naszą tożsamość obywatelską. Jeśli myślimy o sobie tylko, albo głównie, jak o konsumentach, to coraz trudniej będzie nam domagać się znaczącego głosu w formowaniu naszego wspólnego losu. Społeczeństwo zdominowane przez wartości materialne sprawia, że wolność składa się z kupowania i sprzedawania dóbr. Zastępuje większy, bardziej wymagający koncept wolności ideą wyboru konsumenckiego.

Mógłbyś wytłumaczyć dlaczego krytykujesz utylitaryzm?

Utylitaryzm zakłada, że wszystkie dobre rzeczy w życiu da się przełożyć na jakąś jednolitą walutę albo miarę jakości, zazwyczaj są to pieniądze. Wielu ekonomistów dzisiaj wierzy, że ekonomia to nauka o neutralnych wartościach, którą można wytłumaczyć wiele zachowań ludzkich. Ta imperialistyczna ambicja gospodarki odzwierciedla utylitarną ideę, według której wszystkie wartości można zredukować do użyteczności czy pieniędzy. Niebezpieczeństwem takiego sposobu myślenia jest to, jak spłaszcza dyskurs moralny i jak wpływa na odbiór moralnych i obywatelskich dóbr, których po prostu nie można przełożyć na kategorie finansowe.

Mógłbyś podać jakiś przykład?

Przyjaźń. Większość zgadza się co do tego, że – jeśli ktoś w ogóle chce mieć więcej przyjaciół – nie da się ich kupić. A czemu nie? Bo wszyscy wiemy, że zatrudniony przyjaciel to nie to samo, co prawdziwy przyjaciel. Rozumiemy, że pieniądze, którymi kupilibyśmy sobie przyjaciela wpłynęłyby na i zasłoniły wszystko to, czego poszukujemy w prawdziwych przyjaciołach. Tę tendencję, pieniędzy wpływających i niszczących wiele dóbr z nimi niepowiązanych, możemy zaobserwować dziś w wielu sferach życia towarzyskiego. Przejmujemy się tym dlatego, że sięgając do tych sfer, w których dominują wartości nierynkowe, rynki podważają to, co czyni te relacje ważnymi i wartościowymi.

Reklama

Wykład Sandela o tym, czego nie można kupić

W podręczniku „Zasady ekonomii” podany jest przykład pianisty i poety, którzy mieszkają w tym samym budynku. Gdy pianista gra, poeta nie może się skoncentrować, więc płaci pianiście, by ten nie grał. Gdy pierwszy raz to przeczytałem pomyślałem, że otrzymywanie pieniędzy za to, że się nie gra nie daje tej samej przyjemności, co granie na fortepianie. Czemu ekonomiści twierdzą, że pieniądze mogą być substytutem czegoś, co lubimy?

To świetny przykład, który odnosi się do tego utylitarnego założenia, o którym właśnie mówiliśmy: jeśli wierzy się, że radość z gry i doskonalenia się i cały ten zbiór ludzkich doświadczeń zredukować można do pieniędzy czy pożytku, wtedy ten przykład zadziała. Ale to bardzo wąskie i jałowe spojrzenia na to, z czego składa się radość z tworzenia muzyki. Wydaje mi się, że ten przykład perfekcyjnie obrazuje  głupotę i niemożliwość utylitarnego podejścia.

Poglądy utylitarne prowadzą też do ignorowania nowych możliwości. Pomyśl o tym w ten sposób: gdyby pianista i poeta próbowali jakoś się dogadać, poeta mógłby zorientować się, że jego poezja mogła zyskać na kontakcie z muzyką pianisty, przynajmniej w pewnym stopniu. Ale to byłoby nierynkowe rozwiązanie konfliktu.

Jeden z autorów tamtej książki, Robert H. Frank, napisał też inną, „The Economic Naturalist”, w której próbuje pokazać, że ekonomia potrafi wyjaśnić praktycznie wszystko. Podobnie jak wielu innych ekonomistów wierzy, że rynek to naturalna siła, której nie można przeszkadzać, bo naruszy się w ten sposób jej wydajność. Jak doszło do wykształcenia się takich poglądów?

Reklama

Założenie, że rynki to naturalne siły, a nie instytucje społeczne stworzone, by spełniać konkretne cele, jest błędne. Ale to bardzo zrozumiały błąd. Rynki nie zamykają się same w sobie i nie są siłami natury. Są narzędziami. O czym w ostatnich latach jakoś zapomnieliśmy.

Ale czy urynkowienie wszystkiego nie jest wrodzoną cechą kapitalizmu?

Uważam, że nie powinniśmy uważać rynków i kapitalizmu za siły natury, nad którymi nie możemy zapanować. Możemy i powinniśmy opierać się skłonności rynków do infiltrowania każdego aspektu naszego życia. Jednym z celów, dla których pisałem „Czego nie można kupić” było przypomnienie, że rynki to nasze narzędzia. Dlatego sądzę, że ważne, abyśmy dyskutowali o tym, jak rynki służą wspólnemu dobru, a gdzie zwyczajnie nie ma dla nich miejsca.

W ostatnich latach mogliśmy zaobserwować rozwój pewnych konwencji językowych – np. „rynek miłosny” – które ujawniają, jak bardzo rynki przeniknęły nasze niegdyś święte sfery życia.

Jest pewne niebezpieczeństwo w postrzeganiu miłości i przyjaźni jako towarów, które można kupować i sprzedawać. To ważne, aby zachować zdrowy dystans między rynkowymi metaforami i mentalnością, a spojrzeniem na sprawy przyjaźni, randek czy miłości. Spójrzmy na dawanie sobie prezentów: niektórzy ekonomiści twierdzą, że prezenty są prawie zawsze irracjonalne. To dlatego, że jeśli spojrzymy na dawanie prezentów jako sposób zwiększenia pożytku, jaki możemy czerpać z przyjaciela czy partnera, to dawanie gotówki będzie zawsze wydajniejsze niż podarków. Niektórzy posunęli się nawet na tyle, by wyliczyć coś, co nazywają „świąteczną zbędną stratą społeczną”.

Reklama

Zrzut ekranu via.

Czasami gotówka jest lepsza niż kiepsko dobrany prezent.

To prawda, ale złóżmy, że twój najbliższy przyjaciel dał ci nie kiepski prezent, a jego równowartość w gotówce – pewnie odebrałbyś to jako przykre. Z punktu widzenia ekonomisty gotówka jest zawsze lepsza, bo wtedy można kupić to, co najbardziej podniesie twoje zadowolenie. Ale to zakłada utylitarne spojrzenie na przyjaźń, w którym jedynym celem dawania prezentów jest maksymalizacja zadowolenia odbiorcy. Nie bierze pod uwagę tego, co chce się wyrazić przez prezent, tego, co stanowi o bliskości w przyjaźni czy związku. Skupienie na wydajności ekonomicznej sprawia, że przeocza się to, co ważne w dawaniu prezentów i w przyjaźni.

Ekonomiści nie rozumieją chyba świętości tego rytuału.

To dlatego, że z punktu widzenia ekonomistów nic nie jest święte, mówiąc ściśle. Bo nazwać coś świętym to powiedzieć, że jest bezcenne. A ekonomiczny sposób myślenia o wartościach zakłada, że nie ma rzeczy bezcennych. Zakłada, że wszystko ma swoją cenę.

Utrzymujesz, że dyskurs publiczny powinien skupić się bardziej na treściach duchowych. Jak rynkowe myślenie wyparło te treści z życia społecznego?

Uważam, że musimy zacząć rozpoznając ograniczenia pieniędzy i rynków w odnajdywaniu znaczenia wszystkiego tego, co jest dla nas ważne. To pierwszy krok w kierunku tego moralnego, społecznego i duchowego zaangażowania, którego brakuje w myśleniu rynkowym. Część jego uroku polega na tym, że wdraża w nas potrzebę rozmowy o kontrowersyjnych kwestiach etycznych i duchowych. Relacje rynkowe są określone przez dobrowolne wymiany między osobami, i z założenia, tylko strony wymiany definiują wartości wymienianych rzeczy. Rynki dają nam sposób zastąpienia naszych sądów moralnych neutralnym mechanizmem. Moim zdaniem to błąd.

Reklama

Dlaczego?

Rynki nie są neutralne moralnie. Czasami kupno i sprzedaż pewnych dóbr może zmienić ich znaczenie. Na przykład w Izraelu co roku odbywa się dzień darowizny, podczas którego uczniowie chodzą od drzwi do drzwi, zbierając datki. W zeszłym roku ekonomiści zrobili eksperyment – podzielili uczniów na trzy grupy. Pierwszej wygłoszono wykład na temat tego, jak ważna jest pomoc charytatywna, po czym wysłano ją w drogę. Druga grupa usłyszała tę samą mowę, ale dodatkowo obiecano jej jednoprocentową prowizję z zebranych pieniędzy. Trzeciej zaoferowano dziesięć procent.

Okazało się, że pierwsza grupa, która pracowała bez żadnego wynagrodzenia, zebrała najwięcej pieniędzy. To pokazuje, że dodawanie ceny do czegoś, w czym powinny motywować altruizm i chęć czynienia dobra, zmienia to w pracę i sprawia, że zadanie staje się mniej atrakcyjne, niż prawdziwa, obywatelska aktywność społeczna. Powinniśmy zadać sobie pytanie: jakie nierynkowe wartości i normy mogą zmaleć lub ucierpieć przez wprowadzenie pieniędzy i myślenia rynkowego?

Jak można sprawić, by ludzie byli bardziej świadomi tego, gdzie nie ma miejsca dla rynków?

Sądzę, że powinniśmy na nowo napisać podręczniki do ekonomii. To na początek. W twoim przykładzie pianisty i poety podręcznik powinien zapewnić bardziej wnikliwą dyskusję na temat możliwych rozwiązań, zamiast od razu sugerować zapłacenie pianiście. Powinien wspomnieć o nierynkowych wartościach, które wchodzą w grę. Uważam, że to pomyłka, że ekonomia przedstawia się jako naukę ludzkich zachowań bazującą na wartościach neutralnych. Twórcy ekonomii klasycznej, jak Adam Smith, uznali ekonomię za gałąź filozofii moralnej i politycznej. Musimy wrócić do tej koncepcji ekonomii i dostrzec, że ekonomia, kwestie moralne i polityczne są nierozłączne.

*Michael Sandel – jeden z najwybitniejszych amerykańskich współczesnych filozofów, profesor na Uniwersytecie Harvard. Popularność zyskał m.in. dzięki genialnemu kursowi uniwersyteckiemu pt. „Justice” (Sprawiedliwość). Wszystkie wykłady Sandela z tej serii możecie obejrzeć i wysłuchać w sieci, albo ściągnąć za darmo na iTunes U.

TYLKO NA VICE: MISIA FF

NAJSZTUB ZROBIONY NA NIEBIESKO

GWAŁCĘ, TORTURUJĘ I JESTEM RASISTĄ