FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Próbuję być biseksualna, ale mi to nie wychodzi

Przyjęłam heteroseksualizm jak ewangelię i starałam się być dobrą, przyzwoitą i normalną dziewczynką

Zdjęcie ‒ Maggie Lee

Zawsze uważałam siebie raczej za osobę o orientacji homoseksualnej. Kiedy oglądałam kodowane kanały porno na pirackiej antenie satelitarnej moich rodziców, moje oczy stale zmierzały w kierunku apetycznych krągłości płci pięknej. Za każdym razem, gdy oglądałam stare filmy, wolałam wyobrażać sobie, że jestem boskim amantem, a nie blond naiwniaczką o wydętych ustach. I to tylko dlatego, że to amant całował blondynę. Przez całe dekady pożądałam swoich przyjaciółek, koleżanek czy basistek rokowych. Właśnie mija moja 31. wiosna, a ja nic z tym nie zrobiłam, bo zwyczajnie się boję.

Reklama

Zakochałam się, gdy byłam w liceum. Cóż, nawet osoba, której umysł nie jest w pełni rozwinięty, może przeżywać miłość. Miała na imię Melissa. Słuchała wyłącznie wczesnego Billy'ego Joela i miała łóżko wodne. Kładłyśmy się na tym przytłaczającym łożu, nad którym wisiał plakat z filmu Romeo i Julia, i spędzałyśmy godziny na rozmowach o tym, jak bardzo nienawidzimy swoich rówieśników. Miała wielkie okulary, jeszcze większy nos i była przepełniona apatią. A ja miałam obsesję na jej punkcie.

Włamałam się do sali plastycznej, żeby ukraść jej zdjęcia. Stałam i patrzyłam z bólem na jeden z jej kiepskich obrazów, który chciałam zachować w swoim archiwum. Sama też zrobiłam jej zdjęcie, powiększyłam je i oprawiłam w szklaną ramkę, którą następnie umieściłam w widocznym miejscu na parapecie w moim dziecinnym pokoju. Byłam pewna, że ona też jest lesbijką. Jej ciało i dusza wyraźnie dawały to do zrozumienia.

Pewnego dnia, nie mogąc już dłużej tłumić w sobie psychicznego bólu spowodowanego skrytymi uczuciami, napisałam epicką deklarację mojej młodzieńczej miłości i wysłałam ją na adres bliżej nieokreślonego rancza, które Melissa zamieszkiwała ze swoimi rodzicami. Była moją Alicją. Ja byłam jej Gertrudą. Wkrótce miałam się przekonać, jak wspaniała więź nas łączyła. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

Doskonale pamiętam to popołudnie, gdy dowiedziałam się, że otrzymała mój list. Na przerwach między lekcjami ignorowała mnie i unikała jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Jak tylko się do niej zbliżałam, odsuwała się, informując mnie w ten niemy sposób o najgorszym. Najwyraźniej źle odczytałam sygnały albo ona nie chciała przyznać sama przed sobą, co czuje. Resztę liceum spędziłam samotnie, zajadając M&M'sy w bibliotece w czasie każdej przerwy.

Reklama

W obliczu miażdżącej klęski jedyne, co mogłam zrobić, to zepchnąć swoje uczucia na dalszy plan, zignorować je i spędzić kolejne 10 lat życia, odbijając się od jednego faceta do drugiego (bo jak powszechnie wiadomo, są tylko trzy sposoby na rozwiązywanie problemów: modlitwa, przemoc i ignorancja).

Zdjęcie ‒ Jamie „Lee Curtis" Taete

Przyjęłam heteroseksualizm jak ewangelię i starałam się być dobrą, przyzwoitą i normalną dziewczynką. Alternatywą były kpiny i niesprawiedliwe traktowanie, czego już nigdy więcej nie chciałam doświadczyć. Duch odrzucenia Melissy czuwał nade mną i nie pozwalał nawet pomyśleć, żeby znów spróbować. I tak oto przez lata ignorowałam moje lesbijskie uczucia i pornografię z czasów dzieciństwa.

Aż do teraz. W końcu w wieku 31, kurwa, lat mogę zaakceptować, kim jestem, i zmierzyć się ze swoją prawdziwą seksualnością, bo jestem już za stara, żeby obsrywać się wiecznie ze strachu. Fakt, że jestem już tak dojrzała i niedoświadczona, stawia mnie na przegranej pozycji. I co teraz?

Mam mnóstwo koleżanek, które twierdzą, że są bi, ale nigdy w życiu nie widziałam ich z kobietą. Czyżby kłamały w celu przyciągnięcia męskich spojrzeń? A może się boją? Nie mam, kurwa, pojęcia. Wiem tylko, że czuję się niezręcznie, rozmawiając z nimi o naszym wspólnym zainteresowaniu cipką. Zaprosić którąś z nich na randkę? Nie ma mowy!

Nie tylko nie idzie mi bycie biseksem, ale nie umiem się w ogóle z tym utożsamić. Czuję się nieswojo, gdy mój przyjaciel Guy, zdeklarowany homoseksualista, namawia, bym przypięła sobie etykietkę „queer". Mniej więcej w podobny sposób nie czuję się komfortowo, identyfikując się jako alkoholiczka (wiecie, władze stanu nigdy nie odebrały mi dzieci za popijanie bud light lime-a-rita). Określanie siebie jako queer, gdy tak naprawdę w pełni nie jestem lesbijką (wcześniej można było odnieść wrażenie, że niechętnie umawiałam się z mężczyznami, ale zapewniam, że pałam prawdziwą miłością do kutasów), wydaje mi się nieszczere.

Według mnie „queer" to tytuł, na który można sobie zapracować, a nie otrzymać w darze. A ja? Ja jestem po prostu pierdolonym tchórzem. Nigdy nie byłam rąbniętą lesbijką. Moja rodzina nie wyrzekła się mnie z powodu mojej orientacji. Sama też nigdy z tym nie walczyłam. To nie uczucie do Melissy, ale gorycz jej odrzucenia sprawiła, że czułam się okropnie. Nigdy nie uważałam, że jestem winna, ani się nie wstydziłam z powodu mojej połowicznej homoorientacji. Co w połączeniu z faktem, że nic z tym nie zrobiłam, sprawia, że czuję się jak oszust.

Wiem, że to nie żadne zawody w tym, kto jest bardziej homoseksualistą. Ale byłoby miło być choć trochę kompetentną lesbijką. Pewnego wieczoru przyjaciółka zaprosiła mnie na kolację. Szybko wyszło na jaw, że jest mną zainteresowana. Pod wpływem tej informacji moje oczy wyszły z orbit niczym w kreskówce Tex Avery przedstawia. Poczułam nagłe wewnętrzne podniecenie, tak silne, że musiałam wypić całą butelkę wina.

W końcu spieprzyłam stamtąd, zanim do czegokolwiek doszło. Dlaczego, do cholery, to zrobiłam? Ta babka mnie pragnęła! Ja pragnęłam jej! Odrzucenie nie czaiło się już za rogiem. Nie było go nawet w budynku! A ja nadal czułam przerażenie. Może dlatego, że sama nie wiedziałam, co ‒ do cholery ‒ wyprawiam. Bo jestem 31-letnią amatorką? Boże! Gdyby bycie queer było tak samo proste jak odgrywanie roli queer.