FYI.

This story is over 5 years old.

Film

Rozmawiamy z reżyserem filmu „Warcraft: Początek”

Reżyser najnowszej wysokobudżetowej ekranizacji gry ze stajni Blizzard opowiada o pracy na planie, przesłaniu filmu i swoich planach na przyszłość. A także dlaczego zielona farba jest dla frajerów z Marvela.

Hollywood do perfekcji opanował sztukę wyciskania ostatnich soków z superbohaterów. Fabryce snów nie chodzi już tylko o pieniądze stereotypowych fanów komiksów, którzy wydadzą ostatni grosz na kolejną żenująco słabą ekranizację. Zyski z kas nie kłamią: świat przekonał się do fantastycznych światów Marvela i DC. Rzecz ma się jednak inaczej w przypadku gier komputerowych. Dla przykładu: najbardziej zyskowna adaptacja gry „Lara Croft: Tomb Raider" w premierowy weekend zarobiła tylko nieco więcej (43,3 miliony euro, czyli ok. 200 milionów złotych) niż „Hannah Montana i Miley Cyrus: Koncert Best of Both Worlds (28 milionów euro, ok. 125 milionów złotych). Na stronie z recenzjami Metacritic.com Hannah Montana uzyskała 59 punktów i tym samym kompletnie zmiotła ekranizajcę Tomb Raider z jej 33 punktami.

Reklama

Czy gry komputerowe z zasady nie nadają się do przenoszenia na ekran? „Nie ma żadnego powodu, żeby tak uważać" - mówi Duncan Jones, reżyser „Warcraft: Początek", nowego filmu opartego na serii gier ze studia Blizzard. Dla Jonesa, prywatnie syna niedawno zmarłego Davida Bowiego, to trzecia poważna produkcja filmowa po niskobudżetowym offowym hicie „Moon" z 2009 roku oraz „Kodzie nieśmiertelności" z 2011 roku. „Jeśli masz do opowiedzenia ciekawą historię z intrygującymi postaciami, to powinno ci wyjść dobre kino". Dlaczego zatem filmowcom tak trudno poruszać się pomiędzy tymi dwoma środkami przekazu? Jednym z głównych powodów może być różnica pokoleń: większość dzisiejszych krytyków filmowych i uznanych reżyserów po prostu nie wychowała się na grach komputerowych — a na pewno nie w takim stopniu co Jones.

„Gram w kolejne odsłony Warcrafta od 20 lat" - mówi Jones - „od samego początku gier strategicznych w czasie rzeczywistym. Zacząłem od »Orcs and Humans« (pierwsza z gier Warcraft z 1994 roku), gdy Warcraft jeszcze walczył z „Command & Conquer" o fanów. Z biegiem lat do głosu będzie dochodzić coraz więcej reżyserów wychowanych na grach. Teraz jeszcze jest nas niewielu, ale to się zmieni".

Jak jednak Jones zamierza poprawić zastaną sytuację i jak dostał swoją szansę? Przecież by dostać zlecenie na pierwszą ekranizację takiego kolosa jak Warcraft, który wciąż jest wart miliardy dolarów (sama gra karciana Hearthstone przynosi co miesiąc 18 milionów dolarów zysku), trzeba czegoś więcej niż umieć doprowadzić swojego orka-szamana na setny poziom i rozróżniać Illidana od Sargerasa. Na pewno na własnej skórze odczuł to reżyser trzech „Spider-Manów" i „Martwego Zła" Sam Raimi, który był związany z projektem i pracował nad scenariuszem, dopóki Jones nie wszedł na jego miejsce.

Reklama

„Sam posiada odpowiednie wyczucie rozrywki i energii" - mówi Jones - „ale myślę, że jego wizja nie kleiła się z wyobrażeniami ludzi z Blizzard. Gdy dołączyłem do zespołu, powiedziałem »Jak dla mnie to powinno być 50/50 — obie strony powinny mieć swoich bohaterów«. To, że jestem fanem gry, sprawiło, że na wiele rzeczy miałem podobne poglądy, co Blizzard".

Duncan Jones, fot. dzięki Legendary Pictures

Blizzard ma za sobą „20 lat sukcesów w snuciu fascynujących opowieści i zrozumiały interes w ochronie swojego produktu przed rozwodnieniem i pogorszeniem jakości", więc ich podejście należy raczej do konserwatywnych. Pod przypominającą kreskówkę warstwą wizualną świat Warcrafta skrywa swoje brutalne oblicze — główni bohaterowie i rycerze w lśniących zbrojach padają jak muchy (albo kończą jeszcze gorzej), a krew niewinnych leje się strumieniami. Z drugiej strony grę przepełniają żywe kolory i magiczne zaklęcia, które mogą cię przemienić w puchatą owieczkę. Zrozumiałe zatem, że decyzje o tym, które elementy dwudziestoletniej, rozbudowanej historii interaktywnej gry mają się znaleźć w dwugodzinnym filmie, nie należą do łatwych. Tym bardziej, że nawet jeśli już opanujesz chodzenie pod tak cienkiej linie, musisz się pogodzić z oddechem producentów z Blizzard na twoim karku.

„Gdyby po prostu wziąć kilka gier i zrobić z nich film, cóż, wyszedłby serial" - przyznał Jones, rozbudzając w fanach na całym świecie nadzieje na WoW na Netfliksie. „Jednak jeśli z ogromnej fabuły uda się wykroić kilka mniejszych kawałków, od razu łatwiej to wszystko ogarnąć".

Reklama

(Uwaga, od tego miejsca zaczynają się umiarkowane spoilery)

Międzynarodowy zwiastun do filmu „Warcraft: Początek"

„W filmie orkowie przychodzą do nas przez portal, a my chcemy go zamknąć. Zamiast zmieniać całą nabudowaną legendę albo postacie, postanowiliśmy skupić się na tym jednym wybranym momencie. Gdy kręcisz film, musisz podjąć pewne kroki, żeby usprawnić fabułę. Dobrze mi się pracowało z Blizzardem. Czasem udało mi się ich do czegoś przekonać, a czasem nie, ale zawsze w końcu dochodziliśmy do porozumienia i wszystko ładnie grało".

I faktycznie, wszystko gra, przynajmniej moim zdaniem — choć wielu krytyków go nie podziela. Pewnie, wychowałem się na Warcrafcie, film ukazuje bardzo niewielki wycinek potężnej epopei, a niektórych szczegółów po prostu nie da się wiernie oddać w ciągu 120 minut. Jednakże Jonesowi udało się znaleźć czas i miejsce, by ukazać rozwój każdej z grupy bohaterów, zamiast tylko kazać im paradować po ekranie, tłumaczyć fabułę i brać udział w przyprawiających o zawrót głowy scenach akcji. Nie wiem, jak można by lepiej podejść do zagadnienia. Chodzi przecież o podstawowe postacie z WoW, które wszyscy dobrze znamy, a nie długofalowe wpływy schizmy Draenei na kolejne odsłony dyplomacji pomiędzy ludźmi a orkami.


Polub nasz NOWY FANPAGE VICE Polska. Dla ludzi, orków, trolli i całej reszty.


Moja dziewczyna, która nie interesuje się grami komputerowymi, ale jest wielką fanką fantasy, myślała, że oglądamy fabularną wersję Warhammera. Oboje świetnie się bawiliśmy. Myślę, że warto to podkreślić — nie musisz być weteranem WoW, żeby dać się porwać rozwijającej się na ekranie przygodzie. Wiadomo jednak, że bardzo trudno jest pogodzić dwie przeciwstawne tendencje — z jednej strony chcesz zadowolić zagorzałych fanów, a z drugiej potrzebujesz przyciągnąć również nową publiczność. Czy podczas produkcji dochodziło do napięć na tym tle?

Reklama

„W postaciach jest mnóstwo człowieczeństwa" - mówi Jones. „Jeśli stworzymy postaci, z którymi widz może się utożsamić oraz logiczną fabułę, powinno nam się udać wciągnąć do naszego świata osoby, które w życiu nawet nie słyszały o grze".
Niektórzy aktorzy z obsady „Warcraft: Początek" potrzebowali odrobiny korepetycji, by zrozumieć znaczenie granych przez siebie postaci w szerszym kontekście rozbudowanych legend i podań świata WoW. „Mieliśmy wszelkie możliwe przypadki" - wspomina Jones. „Rob Kazinsky (gra Orgrima Doomhammera) jest długoletnim fanem, ale z pozostałych kilkoro nie wiedziało nic. Mówiłem im: »Zróbmy to przede wszystkim tak, żeby się broniło jako pojedynczy film«. Żona Daniela Wu (gra Gul'dana) mocno siedzi w grach komputerowych, więc wiele rzeczy wiedział od niej. Paula Patton (gra pół-orka Garonę) nie wiedziała nic, ale bardzo chciała się uczyć. Musiałem jej przypominać, żeby zbyt głęboko w to nie wsiąkła, bo od nadmiaru informacji można dostać bzika".

„Z kolei Travis (Fimmel, gra głównego bohatera Anduina Lothara) w ogóle nie był zainteresowany dodatkowymi zajęciami z WoW. No i dobrze, nie ma co się zmuszać! Ben (Foster, ludzki mag Medivh) chciał czarować. I to nie na niby w filmie — naprawdę chciał się nauczyć, jak rzucać prawdziwe zaklęcia. To się nazywa zaangażowanie!".

Co nie oznacza, że ekranowe czary to bułka z masłem. Przygotowanie i ładowanie zaklęć ciągnie się w nieskończoność, a wszystko sprawia bardzo namacalne wrażenie. Trzeba rysować runy, a gdy już jakiś czar zostanie rzucony, widać jego niszczącą moc. „Nasz specjalista od ruchu wymyślił cały cielesny język magii, oprócz samych werbalnych zaklęć" - opowiada Jones. „Razem z Benem dopracowali najmniejsze szczegóły magicznego systemu. Ben włożył w to tyle wysiłku i pracy, że na planie faktycznie sprawiał wrażenie kogoś, kto naucza magii i jest na wyższym poziomie niż Khadgar (ludzki student magii grany przez Bena Schnetzera). Przełożyło się to na ich relację na ekranie, która jest dzięki temu bardzo prawdziwa".

Reklama

Choć wiele uwagi poświęcono efektom specjalnym filmu, a hordy skórzastych orków prezentują się znakomicie, to warto spróbować pokopać nieco głębiej. Ja tak zrobiłem i doszukałem się kilku bardzo życiowych motywów. Bardzo mocno podkreślane są pojęcia rodziny i ojcostwa, które pojawiają się przy okazji każdej z głównych postaci. Za każdym jednak razem reżyser nie posuwa się za daleko i nie popada w mentorski ton albo melodramatyzm. „Jestem w takim momencie w moim życiu, że zaczynam się robić bardzo rodzicielski — w końcu za miesiąc będę tatą" - przyznaje Jones. Warto też pamiętać, że Jones stracił ojca podczas ostatnich etapów produkcji.

Nie czytałem wszystkich recenzji, przez które „Warcraft: Początek" dostał tak słabe oceny na Metacritic, więc mogę się mylić, niewykluczone jednak, że krytycy spoza prasy specjalizującej się w grach komputerowych po prostu przegapili przesłanie o rodzinnych więziach tak silnie zarysowane w filmie. Helen O'Hara z Telegraph pisze, że Jones ze wszystkich sił próbuje „dać jakieś emocjonalne zaplecze swojej armii postaci, które nie są w stanie jednak wyrwać się z okowów stereotypów: przywódca, bohater, wojowniczka, kapłan". Moim zdaniem to dość dziwna perspektywa — przecież każdy z tych tropów zostaje podważony zarówno w grach, jak i w ekranizacji Jonesa.

Przywódcy orków mają liczne wady, rozdarci pomiędzy obowiązkiem a swoimi prywatnymi zmaganiami, bez wahania złamią wszelkie przysięgi, jeśli uznają, że leży to w interesie ich klanu. „Kapłan" zapewne oznacza przerażającego i zdeprawowanego Gul'dana, który może urwie ci rękę, a może wyszepcze kilka wieszczych rad. Nie mam natomiast pojęcia, co recenzentce z Telegraph nie pasuje w postaci silnej „wojowniczki", skoro w większości przypadków Hollywood wciąż nie potrafi dać swoim bohaterkom normalnych ubrań, albo choćby jednego dialogu z inną kobietą, którego tematem nie byliby mężczyźni.

Reklama

Fakt, nawet u Jonesa w kilku scenach Garona jest ukazana w niepotrzebnie rozerotyzowany sposób, a jak na pół-orka mocno przypomina pomalowanego na zielono człowieka, z miniaturowymi kłami i kilkoma bliznami. „Blizzard ma bardzo sprecyzowany pogląd na estetykę, w jakiej utrzymane mają być bohaterowie, który nie tak łatwo przenieść do fabularnego filmu" - przyznaje Jones. „W przypadku postaci granej przez Paulę chciałem jak najszybciej i najsprawniej ubrać ją w zbroję. Na początku poznajemy ją jako niewolnicę Gul'dana, zostaje porwana przez ludzi, zakłada zbroję i tak już zostaje do końca filmu".

Co więcej, jak pewnie łatwo się domyślić, nikt tu nie używał farby. „Przyjrzeliśmy się temu, co »Strażnicy Galaktyki« zrobili z Gamorą — po prostu pociągnęli ją na zielono. Więc, zamiast malować Paulę, postanowiliśmy zastosować pełną technikę rotoskopową i cyfrowo przesunęliśmy kolor jej skóry o dwa odcienie w stronę zieleni. Z kłami też nie było łatwo! No ale jak jesteś orkiem, to bez kłów się nie obejdzie".

Niezależnie od finansowego sukcesu „Warcraft: Początek", Jones nie zamierza przechodzić na filmową emeryturę, choć kino to nie jedyna jego pasja: jest też bardzo zainteresowany przemysłem gier komputerowych, z którym jak mówi miał już kiedyś do czynienia po ukończeniu filmówki. „Przez półtora roku pracowałem z Demisem Hassabisem, twórcą sztucznej inteligencji, która pobiła mistrza świata w Go. Fascynujące przeżycie, które chciałbym kiedyś powtórzyć. Uwielbiam gry komputerowe i chcę spróbować kiedyś swoich sił, choćby raz".

Jones już teraz ma na koncie sporo osiągnięć, byłoby więc wspaniale, gdyby artysta płynnie posługujący się zarówno językiem filmu, jak i gier komputerowych stworzył coś, w co i my będziemy mogli zagrać. Następny projekt na jego liście to najprawdopodobniej „Mute", połączenie science fiction i kryminału noir, o którym marzy już od 12 lat. W filmie mają pojawić się Alexander Skarsgard, Sam Rockwell i Paul Rudd, a fabuła ma być osadzona w tym samym fikcyjnym wszechświecie co „Moon". Pierwsze szkice do bardzo przypominają sceny z gry wideo — czyżby zatem równolegle do „Mute" miała ukazać się również interaktywna wersja filmu? Byłaby to prawdziwa uczta: gra i film, ramie w ramię, w pełnej harmonii. Może właśnie w taki sposób grom komputerowym w końcu uda się przejść z małego ekranu na srebrny?