FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Najdziwniejsze rzeczy, które pożarliśmy na gastrofazie

Wielu odkryło na gastro kulinarne majstersztyki, jednak częściej kończy się na zbrodni popełnionej na jedzeniu i własnym układnie pokarmowym. Obie strony medalu poznacie w historiach przytoczonych poniżej

Czemu zjarani ludzie tak często zamieniają się w wygłodzone zombiaki, gotowe zapchać się dosłownie czymkolwiek? Nauka ma na to całkiem proste wyjaśnienie: psychoaktywna substancja znajdująca się w marihuanie, THC, oszukuje twój mózg i sprawia, że odczuwasz głód. Powoduje też, że stajesz się bardziej wyczulony na smaki i zapachy. Więc jeśli jesteś na haju, a gdzieś obok leży cokolwiek do jedzenia – już po tobie. Wyczulone zmysły sprawią, że żarcie będzie smakowało i pachniało lepiej, a mózg będzie ci wmawiał, że umrzesz z głodu, jeśli tylko przestaniesz je wcinać. Raz uaktywnionemu gastro nie sposób się oprzeć.

Reklama

Ta zasada jest niezmienna, niezależnie od tego, czy masz na podorędziu cokolwiek zjadliwego. Poszukując szybkich rozwiązań, wielu odkryło kulinarne majstersztyki, jednak częściej kończy się na zbrodni popełnionej na jedzeniu i własnym układnie pokarmowym. Obie strony medalu poznacie w historiach przytoczonych poniżej. Czas odpowiedzieć na wiekopomne pytanie: jaką najdziwniejszą rzecz włożyłeś do ust, kiedy dopadło cię gastro?

Któregoś razu po buchu zjadłem cały przemysłowych rozmiarów słój orzeszków ziemnych w miodzie. Nie pamiętam dokładnej objętości, ale to była naprawdę ogromna ilość – wystarczająco duża, by moje następne gówno cuchnęło glutaminianem sodu (czy innymi chemikaliami, których tam używają). Rzecz w tym, że nie jestem szczególnym fanem orzeszków w miodzie, dokładnie jednak pamiętam, jaką frajdę miałem, jedząc je tamtego dnia. Wpychałem w siebie ile tylko mogłem na raz i, żując je powoli, już myślałem o kolejnej porcji – początkowo chrupiącej, pod naciskiem moich zębów zmieniającą się w wilgotną papkę o konsystencji piasku, powoli podróżującej moim przełykiem. Palce miałem usyfione miodem i solą. Czułem się, jakbym znów był dzieckiem.
– Abdullach, 32

Niekoniecznie można tu mówić o gastrofazie, ale kiedyś, w czasie gdy akurat paliłem dość sporo, poszedłem do sklepu z azjatycką żywnością. Nie takiej lameriady z sosem Tao Tao i ryżem do sushi, tylko maksymalnie true opcji z załogą sprzedawców, którzy po polsku znali kilkanaście słów, gdzie półki uginały się od produktów ze sfermentowanych ryb i duriana, najbardziej śmierdzącego owocu na świecie. Kiedy miałem już kosz wypchany całą tą pysznością (i papierowymi banknotami 100€, których używa się w ofiarach dla przodków), pani ekspedientka wcisnęła nam jeszcze paczkę mrożonego czegoś, krzycząc wesoło „water bees, water bees". Zjedzenie wodnych pszczół wydawało się wtedy doskonałym pomysłem, zresztą nie wierzę w tabu spożywcze i jestem w stanie pożreć wszystko (a robaki i tak wyglądają na przyszłość rolnictwa). Okazało się oczywiście, że to żadne wodne pszczoły, a larwy jakiegoś chrabąszcza z palmy kokosowej, ale podsmażone z solą i odrobiną tajskiego sosu rybnego były pyszne (nie tylko dlatego, że jedliśmy je po blancie, mam taką nadzieję).
– Maciek, 28 lat

Reklama

Piszemy nie tylko o używkach. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Jakiś czas temu upaliłam się ze współlokatorem i strasznie nas ścisnęło na pizzę, nie chciało nam się jednak wychodzić z mieszkania ani wydawać hajsu. Stworzyliśmy więc własną imitację. Użyliśmy wysuszonego i stwardniałego na brzegach spodu od ciasta, który został nam jeszcze ze Święta Dziękczynienia, czyli miał już jakiś miesiąc. Dodaliśmy przecieru pomidorowego z napoczętego przeze mnie słoiczka i kilka plasterków pozbawionego smaku sera szwajcarskiego, który mama podrzuciła mi kilka tygodni wcześniej. Gdy wyciągnęliśmy naszą pizzę z piekarnika, wyglądała całkiem obiecująco: brzegi ładnie się zarumieniły, a ser stopił. Pierwszy kęs okazał się wstrząsem – ciasto w środku było kompletnie surowe! Oboje uznaliśmy, że to wybitnie obleśne, mimo to sięgaliśmy po kolejne kawałki. W kilka minut Świąteczna Pizza przepadła na zawsze.
– Catherine, 22 lata

Dupę.
– Helen, 25 lat

Samo danie było całkiem zwykłe, ale towarzysząca mu historia już nie do końca… Miałem może z 15 lat i na festiwalu Juneteenth Blues [w Houston w Teksasie] spaliłem się z jakimiś młodymi hipisami. To był najmocniejszy skun, jakiego paliłem. Do domu doczłapałem się tuż przed świtem i na swojej własnej ulicy zobaczyłem jakiegoś kolesia włamującego się do samochodu. Wkręciłem sobie straszną paranoję, byłem przekonany, że wybuchły jakieś zamieszki. Zacząłem się czołgać i kiedy w końcu dotarłem do domu, wyjąłem z lodówki ciasto wiśniowe. Wyszedłem z nim przed budynek i gołymi rękoma zjadłem całość, kryjąc się w krzakach. Dopiero wtedy się uspokoiłem.
– John

Reklama

Mój tata stosował bardzo dziwaczną dietę, co chyba wyjaśnia, czemu ja sam kiepsko gotuję i marnie jadam. Przez bardzo długi czas nie jadł pszenicy, glutenu, soli, nabiału, ani niczego, co nie było surową zieloną fasolą i stekiem. Kiedyś wyjechał na weekend, a ja koszmarnie się nabombiłem – haj zamienił mnie w skretyniałego zombie o niezaspokojonym apetycie. Musiałem coś zjeść, ale wszystkim, co znalazłem w domu po gruntownym przeszukaniu wszystkich szafek, była paczka spaghetti i puszka fasoli. Ugotowałem wszystko razem w jednym garnku. Ojciec nie używał soli, więc po prostu dojebałem tam pieprzu i zjadłem ze smakiem.
– River, 25 lat

Keczup. I to nie użyty jako sos lub dodatek. Keczup wyciskany z butelki prosto do ust. Nie miałem nic innego do jedzenia, a nie wypada się spalić, a potem nie zjeść zupełnie nic.
– Eric, 27 lat

Kwasa.
– Tara, 42 lata

– Marty, 37 lat

Rozstałem się z dziewczyną i przeprowadziłem do ziomka z pracy. Niedługo później mój nowy współlokator zaczął umawiać się z moją byłą. Zrobiłem najgłupszą możliwą rzecz i mieszkałem tam dalej, często po pracy natykając się na nich w mieszkaniu. Niechętnie więc tam wracałem, często zahaczałem o bar, w którym wypijałem kilka piw. Któregoś dnia wpadłem tam na znajomego, który zaproponował mi podwózkę do domu. Po drodze spaliliśmy lufę. Gdy wróciłem do domu, znalazłem w szafce tuńczyka w puszce. Stwierdziłem, że zrobię sobie kanapkę bez chleba, w lodówce jednak nie znalazłem majonezu. Powinienem był zjeść tego tuńczyka prosto z puszki, jednak coś w głos w mojej głowie bardzo usilnie domagało się jakiegoś poślizgu. Na drzwiach lodówki znalazłem buteleczkę marynaty pieprzowo-cytrynowej. Zrobiłem sobie małą próbkę, która zdała test zapachu i smaku, przygotowałem więc całą porcję, którą zjadłem na miejscu. Współlokator i jego dziewczyna (moja była) mieszkali w pokoju przy kuchni i widzieli moje zmagania. Oboje wyglądali na mocno zdegustowanych. I w sumie to im się nie dziwię.
– Brian, 36 lat

Zjadłem hot doga przygotowanego identycznie jak w „Ultrakrótkich"… serio. Nawet nie wiem, czy byłem wtedy na haju.
– Michael, 33 lata

Któregoś dnia poszedłem do knajpy napizgany jak kapeć. To była jakaś super lansiarska miejscówka, jedna z tych, w której samo połapanie się w karcie dań jest wyzwaniem. Jakieś trzy czwarte menu było dla mnie zagadką, googlowałem więc kolejne słowa, żeby w ogóle ogarnąć, co jem. Na dłuższą metę strasznie mnie to wkurzało i zaburzało mi lot, zamówiłem więc coś, co nazywało się „Sweetbreads" (ang. słodkie chlebki), oczekując jakichś tostów francuskich czy czegoś podobnego. Dwadzieścia długich minut później podano mi talerz z jakąś dziwną mięsną papką. Spróbowałem i okazała się całkiem niezła, jakkolwiek w niczym nieprzypominająca skwierczących tostów, których się spodziewałem. Nie mogłem jednak zrozumieć, co słodkiego i chlebnego jest w wołowinie, szybko więc to sprawdziłem. Okazało się, że była to zmielona krowia grasica. Jeśli mam być szczery, poczułem się trochę jak na lekcji biologii. Nie spodobało mi się. I mimo wilczego apetytu, nie tknąłem już tego gówna na talerzu.
– Sameer, 33 lata

Śledź Briana McManusa na Twitterze