George Maple: Nie ma nikogo, kto mógłby mi mówić co mam robić

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

George Maple: Nie ma nikogo, kto mógłby mi mówić co mam robić

"Dla mnie, dla mojego zdrowia psychicznego, to ważne, żeby być autentycznym w każdym aspekcie życia, biznesu, kariery".

Jess Higgs, bo tak naprawdę nazywa się George Maple, pochodzi z Australii, ale spokojnie można o niej napisać: obywatelka świata. Wydała świetnie przyjętą epkę "Vacant Space" w Future Classic, zagościła na krążku Flume'a, nagrała numer z Kilo Kush. Jest młoda, ambitna i nie boi się wyrażać siebie - nawet jeśli to oznacza zrzucenie paru ciuszków. Z wokalistką rozmawiałyśmy nie tylko o seksualności, ale o tym, co lubi robić w wolnym czasie i dlaczego tak mało kobiet produkuje własną muzykę.

Reklama

George Maple zapowiedziała niedawno premierę nowego albumu, który ukaże się jeszcze w tym roku. Przedsmak tego, co czeka nas na niezatytułowanym póki co krążku, możecie zobaczyć w poniższym klipie "Kryptonite".

Noisey: Mówiłaś w poprzednich wywiadach, że byłaś zbyt wstydliwa, by tworzyć pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, dlatego właśnie wymyśliłaś ksywkę George Maple. Czy nie myślałaś o tym, po zdobyciu doświadczenia - w końcu masz już na koncie kilka singli, epkę - zrezygnować z używania pseudonimu?
George Maple: To bardzo interesujące pytanie. Mój przyjaciel zapytał mnie któregoś dnia czy kiedykolwiek wrócę do prawdziwego imienia, Jess. Lubię jednak odseparować się od tego, to dla mnie najlepszy sposób, by tworzyć. Mogę być obiektywna i subiektywna, a nie przywiązać się do mojego własnego ja. Wymyśliłam George Maple, ponieważ to było dla mnie białe płótno do tworzenia bez strachu i zahamowań… To wzmocniony kawał mojej duszy. Być może pewnego dnia stworzę inną nazwę i projekt. Kocham tworzyć taki mały ekosystem dookoła dźwięku czy konceptu, to jest to, co do mnie przemawia przy pracy nad projektem. Jednakże teraz, George Maple jest priorytetem.

Wiem, że już nagrałaś coś pod inną ksywką. Czy ktoś zorientował się, że to ty?
Napisałam numer dawno temu z przyjacielem, a z wersji a capella powstało "Something About You" Haydena Jamesa. Mój głos jest jednak obniżony o cztery tony i nikt nie wiedział, że to ja, dopóki nie ujawniłam tego w radiu w Australii (śmiech). Naprawdę lubię pisać w ten sposób, to inspiruje mnie do eksperymentowania i tworzenia nowych "postaci" z moim głosem w różnych tonacjach. Skończyło się na tym, że zarówno tam, jak i w numerze "Trust" z BURNSem i What So Not, mój głos jest zbliżony do głosu mężczyzny.

Reklama

Pochodzisz z Australii, ale mieszkałaś już w Paryżu i Londynie. Wygląda na to, że cały czas jesteś w trasie. Twoja kariera stale się rozwija, czy w związku z tym i nieustannym podróżowaniem, czujesz, że sława zabrała ci coś z prywatnego życia?
Powtórzę to, ale to są naprawdę dobre pytania (śmiech). Myślę, że zawsze byłam koczownikiem. Podróżuję, podążam za muzyką i własnym instynktem. Od sześciu lat jestem w trasie, czego efektem jest to, że mam grupę niesamowitych przyjaciół w różnych miejscach. Jestem naprawdę szczęściarą czując, że mam rodzinę wszędzie, gdzie pojadę. Nie sądzę, by sława była dużym czynnikiem w mojej karierze teraz - może jest, ale tego nie widzę. Nie sądzę, żeby ludzi obchodziło moje prywatne życie, a nawet jeśli tak jest, nie mam żadnego problemu żeby się tym podzielić. Jestem otwartą księgą i szczerość jest dla mnie bardzo ważna. Przez ostatnie sześć lat przeszłam przez kilka wyzwań i myślę, że to były ważne lekcje, a jedyny co musisz to skoncentrować się na tym, co ważne, na sztuce, relacjach, momentach. Próbuję to robić i jestem dostępna dla swoich ludzi. Potrzeba dużo pracy, by upewnić się, że masz kontakt z tymi ludźmi, kiedy jesteś gdzieś poza.

Co lubisz robić w wolnym czasie, poza muzyką?
Kocham ćwiczyć, chodzić na siłownię, ale lubię też po prostu poleżeć (śmiech). Czasami chwila odpoczynku jest już wystarczająca. Kiedy jestem w domu to gotuję. Nie jestem jakimś szefem kuchni czy coś, ale lubię robić to sama. Lubię być normalna. Tak szczerze, to właśnie kiedy nie jestem w studio czy w trasie, to chcę by rzeczy były jak najbardziej normalne. Kocham tańczyć, wychodzić na miasto, pić wino i rozmawiać z przyjaciółmi.

Reklama

Wróćmy na moment do twojej pierwszej epki, "Vacant Space". Jak wspominasz współpracę z wytwórnią Future Label?
Ta epka była pisana przez kilka lat na kilku różnych kontynentach, a współtworzyło ją grono świetnych ludzi. Jestem z niej super dumna i to interesujące, by wrócić myślami do niej, spojrzeć z perspektywy. Teraz kiedy mam już prawie gotowy album, wyraźnie widać ewolucję z epki do płyty długogrającej. Muzyka jest znakiem swoich czasów, jest wypełniona wspomnieniami. Patrzenie wstecz i dostrzeżenie tej linearnej mapy jest naprawdę piękne.

Nie tylko śpiewasz, ale także produkujesz. Dlaczego twoim zdaniem tak niewiele kobiet zajmuje się także tym drugim?
Ostatnio odkryłam pewną, fascynującą rzecz, dotyczącą tego zagadnienia. Kiedy jestem w studio to ubieram zazwyczaj sportowy strój i czapkę, noszę zwyczajne ciuchy. Czuję, że podczas pracy nad szkicem nagrania, wcielam się w inną rolę niż jako wykonawca. Kiedy jestem właśnie w takim stroju i podróżuję po Londynie, łapię ubera albo przechadzam się po mieście, zaczynam rozmawiać ze sprzedawcami, kierowcami, kelnerami itp., i mówiąc im, że jestem muzykiem, odpowiadają: "jesteś DJ-em albo produkujesz?". Dla kontrastu, kiedy wyglądam tak jak dzisiaj [Jess wskazuje na swój outfit], kiedy wszystko jest idealne, ludzie mówią: "o, jesteś piosenkarką". To naprawdę interesujące, że nie mogę być jednocześnie czarująca i być mózgiem całej operacji, albo nie mogę ubrać się byle jak i być gwiazdą popu. Odkrywam coraz więcej kobiet, które podziwiam jako producentki, np. Missy Elliott i Janet Jackson. Nie jestem pewna dlaczego nie mówi się o tym w mediach; w każdym razie czuję, że ta przestrzeń się nieco zmienia, mniej chodzi o płeć, a bardziej o artyzm… Przynajmniej taką mam nadzieję.

Reklama

Ciągle można o tobie powiedzieć debiutująca artystka, chociaż twoje teledyski są bardzo odważne. Seksualność nie jest dla ciebie tematem tabu. Czy nie bałaś się, że ludzie oskarżą cię o to, że rozbierasz się w klipach, bo to twój jedyny sposób, by przyciągnąć uwagę?
Kiedy zaczynałam projekt George Maple prawie w ogóle nie pokazywałam twarzy. W tamtym czasie chciałam się skupić kompletnie na muzyce. Byłam krucha i zraniona poprzednim związkiem, bałam się być liderką. Z czasem jednak, moja artystyczna pozycja zaczęła się zmieniać, odrywałam nowe miejsca i koncepty. Częścią tego było właśnie odkrywanie mojej siły i reakcji na biznes, w którym się znalazłam. Spędziłam dużo czasu w klubach ze striptizem, miejscach nazywanych BDSM houses, klubach nocnych, kościołach, odkrywałam siebie na wielu różnych płaszczyznach tego świata. Kiedy wydałam klip "Sticks and Horses" kilka osób było zaskoczonych, że wyeksponowałam tam seksualność. Być może dlatego, że każdy oczekiwał, że będę stłumiona i emocjonalna przez cały czas. Ludzie oskarżyli mnie o bycie zbyt odważną, dyskredytowali mnie za rozbieranie się, mówili, że się sprzedałam, albo właśnie tym chcę przyciągnąć uwagę. Dla mnie seksualność i oswobodzenie to piękno wolności. Wszystkie decyzje podejmuję sama, tak komunikuję się jako artystka… Śpiewam o intymności, seksualności, pożądaniu. Jeśli chcę być naga czy pokazywać swoje ciało, zrobię to. Jeśli nie czuję takie potrzeby, nie zrobię tego. Nie ma nikogo, kto mógłby mi mówić co mam robić. Nie zrobię niczego z czym czułabym się niekomfortowo. Sposób w jaki moja sztuka i przekaz zostaną odebrane nie są zależne ode mnie, wcale się tym nie przejmuję, jednak to interesujące obserwować reakcję innych. Oglądałam dokument o Donnie Summer. Byłam zafascynowana faktem, że wizerunek seksbomby narzuciła jej wytwórnia, co sprawiło, że ona sama czuła się niekomfortowo, bo pochodziła z katolickiego środowiska. Ostatecznie powróciła do swoich korzeni, napisała kilka świetnych numerów, takich jak przykładowo "She Works Hard For The Money", krytykując przemysł za to jak ją potraktowali. Dla mnie, dla mojego zdrowia psychicznego, to ważne, żeby być autentycznym w każdym aspekcie życia, biznesu, kariery.

Reklama

Wyobrażam sobie jednak, że to trudne, gdy ludzie oskarżają cię o rzeczy, które nie były twoim założeniem.
Wcale (śmiech). Ludzie mówią rzeczy, które naprawdę nie mają znaczenia. Jeśli krytyka pochodziłaby z ust mojego przyjaciela, to jest inna historia, ale każdy ma prawo do własnego zdania. Możesz wybrać. Coraz częściej zdaję sobie sprawę z tego, jak ważne jest, by kultywować pozytywną energią i zapewniać sobie wsparcie osób, które są indywidualistami. Chodzi o społeczność, konstruktywizm, dobrą energię. Tak właśnie dojrzewamy.

Czy możesz powiedzieć mi coś więcej o ostatnim klipie "Kryptonite"?
Zarówno numer, jak i teledysk, to ciekawe doświadczenia. Napisałam ten utwór wracając z Portland. Nowym singlem miała być kooperacja, jednak pojawiły się pewne problemy, spanikowałam, bojąc się, że nie wydamy go. W samolocie zdecydowałam, że muszę sama coś napisać i wyprodukować, wtedy nikt nie popsuje mi premiery. I to właśnie było "Kryptonite", mantra do samej siebie, by odpuścić pewne sytuacje i dać się ponieść własnej sile. To bardzo ważna piosenka na drodze George Maple. Kiedy skończyłam pisać numer, zaczęłam myśleć o klipie. Imprezowałam sporo, spędzałam wiele czasu z nowymi ludźmi w nowych miejscach, byliśmy na nogach do czwartej nad ranem. Odkrywałam na nowo swoją seksualność po zerwaniu. To był intensywny czas. Chciałam, żeby teledysk był esencją tego okresu w moim życiu, żeby zwiastował wolność, prawdę i miłość. Cały proces przebiegł bardzo szybko, Lisa (reżyserka) rozmawiała ze mną przez telefon w styczniu, po tym jak skończyłam trasę w Australii i dyskutowałyśmy o pomysłach. Udało się, żeby Alex Lemarque był operatorem filmowym. Musiałam przylecieć do Kijowa w pięć dni. To było szalone. Zostaliśmy w hotelu, starym pałacu, pracowaliśmy ciężko dwa dni z rzędu. To było dopiero wyzwanie, boję się wysokości, straciłam krążenie w nodze przez pasek od aparatu, ale takiej energii na planie nie doświadczyłam nigdy w życiu. Jestem szczęściarą, że mam takich ludzi w swoim życiu. Nie sądzę, żeby to była nasza ostatnia kooperacja.

Kiedy możemy spodziewać się albumu?
No cóż… (śmiech). Użyję słowa soon-ish (śmiech). Mogę powiedzieć, że z pewnością będzie to ten rok. Planuję także wypuścić nowe single i klipy. Jestem podekscytowana.

Pracowałaś z wieloma wspaniałymi artystami, takimi jak Flume, DJ Snake i Kilo Kush. Czy są jeszcze jacyś muzycy z którymi chętnie byś coś nagrała?
Jest taka dziewczyna z Australii, Tash Sultana, to właśnie z nią chciałabym współpracować. Jestem także zainteresowana współpracą z rockowymi producentami i pisarzami, np. Jackiem Whitem. Lubię eksperymentować i odkrywać, pracować z ludźmi z innych gatunków, takich jak funk, rock, hip-hop itd. Dam ci znać, jak wymyślę, kto to ma być.

Czy znajdujesz jakieś podobieństwa między przemysłem muzycznym w Australii a resztą świata?
Z całą pewnością sceny w Wielkiej Brytanii i Australii są podobne. Mamy taką niezależną stację radiową, która nazywa się Triple J. Nie jest komercyjna, sponsoruje ją rząd i grają tam muzykę z każdego zakątka świata. Jest podobna do BBC, ale nieco bardziej niezależna. Triple J to coś więcej niż tylko radio w Australii, to platforma dla artystów i publiczności. Mają taki program Triple J Unearthed dla młodych. To jest świetne.

Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?
Mam nadzieję, że będę w domu, gdzieś na wzgórzu (śmiech). Myślę, że mogę być już gotowa, by się ustatkować… Mam teraz pokój w Londynie, to jest dopiero zmiana. Mam szafę, co oznacza, że mogę brać ze sobą tylko jedną walizkę, gdzie wcześniej to musiały być trzy mieszczące cały mój dorobek (śmiech). Ciągle będę pisać muzykę, to się nigdy nie zmieni, mam także nadzieję, że będę mogła pomagać młodym artystom. Zawsze chciałam zapewniać wsparcie dla młodych, więc wierzę, że w tym wieku, z tą mądrością, z tym doświadczeniem (i pieniędzmi), będę w stanie to robić.