Ostatnie chwile przed obchodami rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości i Marszu Niepodległości w Warszawie obfitowały w liczne zwroty akcji. Najpierw prezydent Andrzej Duda zapraszał na ten Marsz, by później oznajmić, że nie weźmie w nim udziału. Podobną decyzję podjął też premier Mateusz Morawiecki, obawiając się prowokatorów.
Następnie w środę kończąca swoją kadencję prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zakazała Marszu w stolicy, tłumacząc się m.in. względami bezpieczeństwa (w tamtej chwili wciąż trwał strajk służb mundurowych, których pracownicy masowo szli na zwolnienia lekarskie). Innym argumentem była historia Polski: „Warszawa dość już wycierpiała przez agresywny nacjonalizm” – zaznaczyła w swoim oświadczeniu. Narodowcy jednak odwołali się od tej decyzji, a sąd uchylił zakaz wydany przez Gronkiewicz-Waltz. W międzyczasie prezydent i premier ustalili, że 11 listopada odbędzie się marsz mający charakter państwowy.
Videos by VICE
Tak więc tego samego dnia miały mieć miejsce dwa marsze i to na tej samej trasie – obchody państwowe i obchody nacjonalistów. Ostatecznie narodowcy porozumieli się z prezydentem na temat jednego, wspólnego marszu. „Spotykamy się o godz. 14.00 na Rondzie Dmowskiego. O godz. 15.00 po przemówieniu @AndrzejDuda wymarsz w stronę Stadionu Narodowego” – napisał na swoim Twitterze Robert Bąkiewicz, prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości.
„Stronię od polityki, ale jest mi przykro, że tak to się potoczyło. Jest to jednak setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości i uważam, że to wszystko powinno być lepiej zorganizowane. Na następne 100 lat życzyłbym Polsce młodych ludzi, którzy będą kochali swoją ojczyznę” – powiedział mi spotkany w tłumie Adam, 29-latek zapytany o wspomniane perturbacje.
Dochodzi godzina 15, tłum na Rondzie Dmowskiego zaczyna się zagęszczać, coraz ciężej przechodzić do przodu. Wszędzie powiewają polskie flagi, daleko przed nami znajduje się część marszu prezydenckiego. Ledwo słychać jego wypowiedź, zagłuszają je dźwięki muzyki puszczanej z wozów narodowców. Z oddali wyraźnie dociera jedynie komunikat organizacyjny: tylko biało-czerwone flagi, żadnych innych. Najwyraźniej części nacjonalistów to nie dotyczy. Widzę sztandary ONR i włoskich nacjonalistów z Forza Nuova, nazywanych też neofaszystami.
Informacja o ich obecności szybko rozchodzi się poza granicę Polski. Tak to komentuje brytyjski dziennikarz, korespondent „The Guardian”:
Nagle zaczepia mnie starsza kobieta i wskazując pyta, co w tym miejscu robią Włosi. „Od 17 lat mieszkam we Włoszech i cieszyłam się, że ten marsz odbędzie się pod barwami biało-czerwonymi, bo jak jestem daleko, to tym bardziej tęsknie. Teraz widzę te inne flagi i chce mi się płakać” – tłumaczy i odchodzi, nie pozwala zrobić sobie zdjęcia. Ludzie w tłumie są nieufni, nie chcą rozmawiać z prasą. „Co, z TVN-u, a może Gazety Wyborczej?!” – słyszę oskarżenia.
Od pół godziny stoimy w miejscu. Straż Marszu szczelnym kordonem nie pozwala iść dalej. Od marszu państwowego dzieli nas już dobre kilkaset metrów. W naszym tłumie wybrzmiewają antyunijne hasła: „Kto nie skacze, ten za Unią” i „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela suwerenność nam odbiera”. Pojawia się też klasyka gatunku o komunistach na drzewach zamiast liści oraz „Życie i śmierć dla narodu”. W końcu ruszamy w stronę Mostu Poniatowskiego.
Znowu słyszę, jak ludzie w tłumie pytają się nawzajem, kim są ci Włosi; po czym nie znajdując odpowiedzi przechodzą z ich obecnością do porządku i idą dalej. Widzę też dużo rodzin z małymi dziećmi – żadnej nie przeszkadzają hasła o zabijaniu wrogów ojczyzny i jebaniu TVN-u.
Przy Rondzie De Gaulle’a Marsz napotyka szczelnie odgrodzoną po jednej stronie ulicy kontrdemonstrację Obywateli RP. W ich stronę lecą petardy i zapalone flary. Słyszę, jak jeden z uczestników Marszu krzyczy do swoich kolegów w tłumie: „ale bym ich napierdalał!”.
Na Moście Poniatowskiego słyszę komunikat z megafonów zamontowanych na uczestniczących w wydarzeniu wozach, by nie przeklinać. Część ludzi w tłumie się z tego śmieje. Dwóch ogolonych mężczyzn przepycha się do przodu mówiąc do zebranych: „Przejście dla faszyzmu, to idzie faszyzm!” – co powoduje kolejne salwy śmiechu. Za nami idzie zwarta grupa Forza Nuova, śpiewają po włosku.
Idąc w Marszu staram się zbierać wypowiedzi na temat perturbacji na temat obchodów święta, jakie miały miejsce przed 11 listopada – za każdym razem słyszę, że wszystkiemu winna jest Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kiedy natomiast pytam uczestników, czego by życzyli Polsce na kolejne 100 lat, powtarzają się trzy słowa: wolności, miłości, pokoju.
Tego dnia Młodzież Wszechpolska publikuje na swoim Twitterze zdjęcie palenia unijnej flagi, a na Gazecie Wyborczej możemy zobaczyć nagranie, jak jeden z zamaskowanych uczestników Marszu atakuje dziennikarkę i próbuję jej wyrwać aparat za to, że filmuje pochód (inni uczestnicy zgromadzenia nazywają ją prowokatorką).
Na koniec kontaktuję się z ekspertem, by wytłumaczył mi, czy Forza Nuova to rzeczywiście neofaszyści i dlaczego zostali zaproszeni przez ONR.
„Forza Nouva to ewidentni neofaszyści. To antyamerykańska, prorosyjska, antyunijna partia dążąca do ultrakonserwatywnego państwa Włoch. Dodatkowo jej lider – Roberto Fiore, który sam określa się jako faszysta – został skazany na pięć lat więzienia za działalność w organizacji terrorystycznej. Swój mandat eurodeputowanego odziedziczył po wnuczce Benito Mussoliniego: Alessandrze. To ważny sojusznik, dlatego są oni gotowi ponieść konsekwencje obecności na marszu jawnego neofaszysty” – tłumaczy mi Przemysław Witkowski, dziennikarz i publicysta, doktor nauk politycznych.
Marsz Niepodległości pod hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna” kończy się pod Stadionem Narodowym, potem trwają tam koncerty. Marsz prezydencki kończy się nieopodal, na Rondzie Waszyngtona. Policja informuje, że we wspólnym marszu udział wzięło ok. 250 tysięcy ludzi. To największy marsz na 11 listopada w historii oraz najbezpieczniejszy. Rząd dogadał się ze skrajnymi nacjonalistami i wspólnie uczcili to święto. Święto zakończyło się pokojowo.
Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku
Zobacz galerie zdjęć: