FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Poznaj poetę, który chce przejść boso całe USA, by uratować Ziemię

Mark Baumer idzie już od dwóch miesięcy. Chce w ten sposób zwrócić uwagę na zmianę klimatyczną i zebrać pieniądze na ochronę środowiska
Wszyztkie zdjęcia dzięki uprzejmości Marka Baumera

Mark Baumer planuje przejść wszerz całe Stany Zjednoczone. Boso. W przeszłości dokonał już czegoś podobnego, ale wtedy miał buty. Robi to, by „uratować ziemię" i zebrać pieniądze dla organizacji ekologicznej FANG Collective, która sprzeciwia się wydobywaniu gazu ziemnego w stanie Rhode Island oraz wspiera związane z tym inicjatywy, między innymi Indian protestujących przeciwko poprowadzeniu rurociągu w okolicach rezerwatu Standing Rock. W chwili publikacji Mark zebrał prawie 5,5 tys. dolarów.

Reklama

Baumer nie ustępuje z drogi samochodom, ale ciężarówkom już tak – mówi, że „mogą nieźle poturbować człowieka". Jest weganinem, więc nie zawsze łatwo mu znaleźć coś na obiad. Czasem musi zadowolić się puszką kukurydzy ze stacji benzynowej; na kolację z okazji Święta Dziękczynienia zjadł opakowanie nerkowców. Podczas jego wędrówki tyle razy próbowano dać mu w prezencie buty, że spokojnie wypełniłyby trzy duże torby – oczywiście, gdyby je przyjął. Choć maszeruje już od ponad dwóch miesięcy, jego stopy wciąż mają się nieźle.

Zdzwoniliśmy się z Baumerem, gdy szedł wzdłuż autostrady międzystanowej w Pensylwanii. Trzy razy przerwano naszą rozmowę – dwukrotnie byli to zaniepokojeni obywatele, a raz policjant. Wszystkich dziwi i niepokoi widok bosego piechura na poboczu drogi szybkiego ruchu.

Stopy Baumera po 46 dniach bosej wędrówki

VICE: Gdzie teraz jesteś?
Mark Baumer: Zbliżam się do miasta Washington w Pensylwanii, czyli jakąś godzinę na południe od Pittsburgha.

Co skłoniło cię do przejścia całej Ameryki na bosaka?
Już raz przemierzyłem pieszo Stany, w 2010 roku, ale nie byłem wtedy boso. Chciałem pokonać tę trasę, aby zwrócić uwagę na konkretną kwestię i zebrać pieniądze na szczytny cel. Za każdym razem, gdy w wiadomościach mówi się o zagrożeniach związanych ze zmianami klimatycznymi, czuję, że muszę coś zrobić, jakoś zareagować. Zewsząd słychać, że to największy kryzys naszej epoki, ale jeśli się rozejrzeć, widać, że nikt się tym nie przejmuje. Gdyby był to konflikt zbrojny, ludzie już zaczęliby gromadzić zapasy. Spójrz na drugą wojnę światową – wtedy wszyscy błyskawicznie przeszli w stan gotowości.

Reklama

Dostałem w tym roku od stanu Rhode Island stypendium za działalność poetycką. Zdecydowałem się wziąć bezpłatny urlop w pracy i wydać otrzymane pieniądze na pokrycie kosztów związanych z wędrówką. Dzięki temu wszystkie zebrane pieniądze mogę oddać FANG Collective, co mnie bardzo cieszy.

Kiedy zainteresowałeś się ruchem na rzecz ochrony środowiska?
Po obronie doktoratu zacząłem pracować w ekologicznej organizacji non-profit. Zawsze podobała mi się idea ocalenia środowiska, ale nigdy wcześniej nie robiłem nic w tym kierunku. To właśnie wtedy zacząłem dowiadywać się o różnych zjawiskach, które sieją spustoszenie na Ziemi; najpierw chyba usłyszałem o Wielkiej Pacyficznej Plamie Śmieci, czyli skupisku odpadów dryfującym po Oceanie Spokojnym.

To naprawdę przerażająca sprawa. Teraz ma już większą powierzchnię niż Teksas, prawda?
Dokładnie. Kiedy się o tym dowiedziałem, od razu pomyślałem: „Nigdy więcej nie kupię nic plastikowego!". Zacząłem się przyglądać wszystkim aspektom mojego życia. Zastanawiałem się, dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej, i czy mógłbym robić coś lepiej. Ważnym krokiem było dla mnie rezygnacja z produktów pochodzenia zwierzęcego. To trochę dziwna sprawa. Im bardziej się zmieniasz, tym łatwiej ci to przychodzi.

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że każdy z nas mógłby prowadzić zupełnie normalne życie, ale dzięki pewnym modyfikacjom przestać zostawiać po sobie jakikolwiek ślad węglowy. Jednak nie sprawi to tak naprawdę żadnej różnicy, o ile nie uda nam się zmusić korporacji do wprowadzenia zmian. Dlatego właśnie chciałem zrobić coś dużego, chociaż nie sądzę, żebym zwrócił swoim zachowaniem uwagę przemysłu czy wielkich firm.

Reklama

Trzydziesty pierwszy dzień podróży Baumera, pensylwańska droga z Shellsville do Harrisburga

Ile ma trwać twoja podróż?
Pierwotnie myślałem, że zejdzie mi się na to koło trzech miesięcy, ale minęły już dwa, a ja mam przed sobą jeszcze spory kawał drogi. Stawiam, że skończę w lutym albo marcu. Ostatnim razem przejście kraju wszerz zajęło mi kwartał. To było naprawdę wyczerpujące. Patrząc z perspektywy czasu widzę, że forsowałem mój organizm; po zakończeniu trasy przez miesiąc miałem odrętwiałe stopy. Teraz ludzie ciągle mi mówią: „Nie możesz tego robić boso, uszkodzisz sobie stopy", na co odpowiadam: „Gorzej niż ostatnio na pewno nie będzie". Podczas tej wyprawy kilkukrotnie się zraniłem, ale przynajmniej po wstaniu z łóżka mam czucie w palcach.

Porozmawiajmy więc o twoich stopach. Widzę, że regularnie zamieszczasz ich zdjęcia na Instagramie. Jak się teraz mają?
Na początku chciałem przebiec całą trasę, ale jeszcze w Connecticut stanąłem na żołędziu i od tego czasu dałem sobie na wstrzymanie. Nie trenowałem zbyt długo, ani też nie zwiększałem dystansu stopniowo – pewnego dnia po prostu pomyślałem: „nie potrzebuje więcej czasu; mogę zrobić to już teraz". Kto wie, w jakim stanie będzie za rok świat?

Jestem zdziwiony, jak dobrze moje gołe stopy znoszą zimno. Dopóki się ruszam, nigdy nie marzną. To dziwne, że stopy regulują temperaturę reszty ciała. Gdy wchodzę do sklepu, żeby kupić coś do jedzenia, zakładam trampki – praktycznie od razu zaczynam się pocić oraz drżeć. Wydaje mi się, że do tego stopnia przyzwyczaiłem się do bycia boso, że zakrycie stóp utrudnia prawidłowe funkcjonowanie mojego organizmu.

Spotkałeś się z jakimiś negatywnymi reakcjami na twoją przeprawę?
Ciągle muszę walczyć o miejsce na drodze. W Pensylwanii pieszy nie ma prawa przekroczyć białej linii na jezdni, ale właśnie na niej idzie się najlepiej – jest gładsza niż reszta jezdni i nie ma na niej aż tyle żwiru. Wielu kierowców zachowuje się, jakbym ich osobiście obraził. Jednak biorąc pod uwagę, że przez całe dni potrafię nie zobaczyć na poboczu żadnego piechura czy rowerzysty, nie rozumiem, dlaczego jeden pieszy tak bardzo ich wyprowadza z równowagi. Gdy człowiek wsiada do samochodu, dzieje się z nim coś dziwnego. Zupełnie jakby zmieniała się jego mentalność. Staje się odizolowany od świata i LICZY SIĘ TYLKO ON I TO, GDZIE ON ZMIERZA.

Miałem jedną bardzo pouczającą przygodę. Pewien facet zaparkował na podjeździe, wyskoczył z ciężarówki i powiedział, żebym do niego podszedł. Gdy wyjaśniłem mu, co robię, powiedział: „Ta droga jest bardzo niebezpieczna. Mój brat na niej umarł; ktoś go potrącił i uciekł". Nawet kiedy ludzie się na ciebie wściekają, najczęściej wynika to z jakiegoś zdarzenia z ich przeszłości. Wszyscy mają własne doświadczenia, które wpływają na to, jak reagują na otoczenie.

Czy ludzie zastanawiają się czasem, czy masz nierówno pod sufitem?
Na pewno, ale mogą też po prostu nie chcieć się zatrzymać przy wielkim, bosym facecie, który idzie poboczem drogi.

Zdarza się, że wrzeszczą do mnie przez okno, ale to chyba nic niezwykłego. Na pewno jako biały mężczyzna jestem w bardzo uprzywilejowanej pozycji – większość nie traktuje mnie jako zagrożenia. Tydzień temu pewna kobieta chciała dać mi parę butów, a potem dodała mnie do znajomych na Facebooku i napisała post o naszym spotkaniu. Pod koniec dodała: „A ci z was, którzy martwili się o własne bezpieczeństwo, mogą odetchnąć z ulgą. Ten facet nikomu nie grozi". Domyślam się więc, że ludzie już wcześniej pisali o bosym mężczyźnie przemierzającym ich miasto. Dziwnie żyje się ze świadomością, że istnieją posty na mój temat. Jednak dzięki temu sporo osób z Pensylwanii zaczęło zapraszać mnie do znajomych. Przeglądam ich profile i wiem, że w innym okolicznościach nigdy nie utrzymywałbym kontaktu z takimi ludźmi. To właśnie typ osób, które wini się teraz za wygraną Trumpa. Możliwe, że dopiero ode mnie dowiadują się o zachodzących zmianach klimatycznych.