FYI.

This story is over 5 years old.

Sport

Spotkałam się Rondą Rousey, królową sportów walki

Oto Ronda Rousey 2.0: prawdziwa gwiazda i kobieta renesansu, która (przynajmniej taką mamy nadzieję) wciąż może być groźną przeciwniczką na ringu

Zdjęcia dzięki Electronic Arts

Ronda Rousey posyła mi groźne spojrzenie z okładki UFC 2, nowej gry walki ze stajni EA Sports. Trudno się oprzeć wrażeniu, że jest to w jakiś sposób symboliczne. Jesteśmy przecież świadkami narodzin Rondy Rousey 2.0.

Wersja 1.0 to oczywiście bezwzględna maszyna śmierci, której błyskawiczne zwycięstwa na ośmiokątnym ringu były tak samo pewne, jak bluzgi na konferencji prasowej ze strony Dany White. W powszechnej świadomości zaistniała jako telegeniczna wojowniczka, która zawsze mówi to, co myśli, jednak jej głównym atutem był tytuł niepokonanej mistrzyni Oktagonu.

Reklama

Oszałamiająca porażka w walce z Holly Holm na UFC 193 w listopadzie 2015 roku strąciła ją w otchłanie egzystencjalnego zwątpienia, jak wyznała ostatnio w talk-show Ellen DeGeneres. „Jeśli nie jestem niepokonana" – zastanawiała się – „to kim właściwie jestem".

By odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przyjrzeć się medialnej lawinie, która niesie Rousey od początku 2016 roku. Oprócz rozmowy z DeGeneres poprowadziła program Saturday Night Live, pojawiła się na okładce Sports Illustrated odziana jedynie w namalowany na skórze kostium kąpielowy, a obecnie przygotowuje się do nadchodzących projektów filmowych, w tym nowej wersji Wykidajły, kultowego klasyka kina B z lat 80.

Oto Ronda Rousey 2.0: prawdziwa gwiazda i kobieta renesansu, która (przynajmniej taką mamy nadzieję) wciąż może być groźną przeciwniczką na ringu MMA. Z pewnością na taką wygląda podczas swojej wizyty w siedzibie głównej Electronic Arts pod Vancouver, gdzie dzięki technologii motion capture charakterystyczne ruchy i styl walki Rondy zostaną przeniesione na jej postać w grze UFC 2.

W holu studia motion capture stoi stary, zepsuty automat z grą Street Fighter II. Przechodzę przez próg i widzę samo studio – rozległe, przypominające magazyn pomieszczenie, którego centralny punkt stanowi wysokie na 6 metrów rusztowanie obwieszone aparatami fotograficznymi.

Dostrzegam Rousey jak przechadza się w tę i z powrotem w oczekiwaniu na polecenia od reżysera animacji. Ma na sobie szary obcisły kombinezon oraz kask pokryty małymi kulkami (nazywanymi „markerami") pomagającymi uchwycić jej ruchy. Wygląda – i nie boję się użyć tego słowa tylko dlatego, że sama później tak mówi – idiotycznie.

Reklama

Jednak nawet w tej dziwnej przestrzeni, w obecności ponad 50 osób, sumiennie odtwarza po kolei ruchy towarzyszące wejściu na ring i rozgrzewce przed walką, a następnie wykonuje serię potężnych ciosów i wysokich kopnięć, wszystko pod czujnym okiem maszynerii motion capture. Po każdej sekwencji ruchów na kilka chwil zastyga z rozłożonymi ramionami w pozie w kształcie litery T w celu ponownej kalibracji sprzętu. Gdy przychodzi do nagrywania zwycięskich póz, daje o sobie znać etykieta dżudo, od którego Rousey zaczynała swoją drogę wojownika.

„Serio, w dżudo zawsze mówili nam, żeby nie obnosić się ze zwycięstwem" – mówi zespołowi. „Nie lubię nawet, jak po wygranej walce sędzia podnosi moją rękę".

Chwilę później z promiennym uśmiechem na ustach zakłada dźwignię reżyserowi i krzyczy, żeby się poddał (wszystko to dla maksymalnego realizmu gry, jak sądzę).

Czy takie wyskoki to tylko część starannie zaplanowanej gry mającej na celu tworzenie określonego wizerunku zapaśniczki? Nie sądzę. Rousey wielokrotnie udowadniała, że mantra „pierdoli-mnie-to" odgrywa w jej życiu ważną rolę, co z kolei przydaje mnóstwo autentyzmu wszystkiemu, co mówi i robi.

Gdy po skończonej sesji w studio przysiadam się do niej na pogawędkę w cztery oczy, Rousey rozdzierająco ziewa i prosi o dużą mrożoną kawę z mlekiem sojowym i cukrem, którą po chwili ktoś jej przynosi.

„Długi dzień?" – pytam.

„Długie życie" – odpowiada ze zmęczonym uśmiechem.

Reklama

By przełamać lody, pytam ją, co uważa za dziwniejsze: boksowanie powietrza w obcisłym wdzianku, czy farbę do ciała z sesji dla Sports Illustrated.

„Farba do ciała" – odpowiada bez wahania. „Do zdjęć motion capture nie musiałam nikogo prosić, żeby pomalował mi dupę". Wybuchamy śmiechem jak starzy przyjaciele, choć poznaliśmy się pół minuty temu.

Nieczęsto spotykam się z taką otwartością ze strony sportowców (zwłaszcza kobiet), którzy zostają twarzami organizacji sportowych, gier wideo czy filmów. Rousey zarówno na ringu, jak i w wywiadach stosuje regułę „wszystkie chwyty dozwolone", jednak to nie oznacza, że nie zdaje sobie sprawy z zajmowanej przez siebie publicznej pozycji.

Jest bardzo dumna z faktu, że jako pierwsza kobieta znalazła się na okładce pierwszoligowej gry wideo (oprócz niej UFC 2 promuje Conor McGregor), zwłaszcza w świetle własnych rozczarowujących młodzieńczych doświadczeń z grami komputerowymi.

„Uwielbiałam gry RPG, to, jak wcielasz się w postać i emocjonalnie do niej przywiązujesz" – mówi. „Nigdy w żadnej z gier, w które grałam, nie natrafiłam na choćby jedną fajną żeńską postać. Sami faceci".

„Zelda [z Legend of Zelda] na chwilę została Sheikiem, ale nie można było nią grać i w ogóle nie była zbyt pomocna".

Rousey, która wyjawia, że większość jej przyjaciółek również jest zapalonymi graczami, nie kryje radości z faktu, że akurat to osiągnięcie udało jej się odblokować wyłącznie własnymi siłami.

Reklama

„Ta okładka ukazuje zmiany zachodzące nie tylko w społeczności gier komputerowych, ale też w całej kulturze" – twierdzi.

Bez wątpienia przetarła szlak dla wielu kobiet trenujących MMA, jednak trudno dokładnie ustalić jej dokładną pozycję w ramach szeroko pojętego nurtu równouprawnienia. W niektórych kręgach jest wychwalana jako ikona feminizmu, w innych uchodzi za coś wręcz odwrotnego.

Jednym z punktów zapalnych okazała się wypowiedź, która przeciekła do opinii publicznej w 2015 roku. Rousey dość niepochlebnie określiła w niej pewien typ kobiet jako „gnuśne suki" (ang. „do-nothing-bitches", DNBs). Termin zaczął funkcjonować w języku i wywołał liczne kontrowersje.

Okazał się też wystarczająco chwytliwy, by Rousey mogła zacząć sprzedawać ubrania marki DNB. Zysk ze sprzedaży, jak prędko dodaje, pomaga finansować działanie kalifornijskiej organizacji Ochrony Zdrowia Psychicznego Didi Hirsch (Didi Hirsch Mental Health Services).

Stary fanpage VICE przestanie działać 1 kwietnia. Już teraz polub nowy

„Didi Hirsch zajmuje się kobietami cierpiącymi na dysmorfofobię i zaburzenia odżywiania, pomaga osobom z depresją i skłonnościami samobójczymi" – tłumaczy. „Organizacja oferuje im bezpłatne leczenie. Zbieramy dla nich sporo pieniędzy".

Ukute przez Rousey wyrażenie zwróciło uwagę takich hollywoodzkich gigantów jak Tina Fey, która wraz ze związaną z Saturday Night Live komediopisarką Paulą Pell pracuje nad filmem Gnuśne Suki z zapaśniczką w roli głównej.

Reklama

„Są na etapie pisania scenariusza. Nie mogę się doczekać końcowych rezultatów" – mówi Rousey. „Pokazały mi wstępny szkic fabuły i myślę, że to będzie przezabawny film, z głębszym przekazem na dodatek".

Choć rok 2015 upłynął Rousey pod znakiem „gnuśnych suk", wygląda na to, że hasło na 2016 r. brzmi „jebać ich wszystkich" (ang. Fuck Them All, FTA).

Ich? Kim są ci oni?" – pytam.

Przez chwilę milczy. Potem cicho odpowiada: „Wszyscy".

Kolejna chwila milczenia. „Wszyscy poza moimi najbliższymi"

Za moment znów serdecznie się śmieje.

Przy ciągłej presji, jaka towarzyszy reprezentowaniu zarówno swojej dziedziny sportu, jak i płci, nie dziw, że Rousey marzy się trochę czasu dla siebie. Sytuacji nie poprawia też przegrana walka, która zmusiła ją do zupełnie nowego spojrzenia na swoją karierę i życie.

Wydaje się jednak, że nie będzie jej dane odpocząć. Okładka gry wideo, filmy w produkcji (i związane z nimi kampanie reklamowe), a także powszechne przeświadczenie, że jeszcze w tym roku stanie do walki o tytuł mistrzyni z Holly Holm lub Mieshą Tate — wszystko wskazuje na to, że w 2016 r. zobaczymy jeszcze więcej Rondy niż dotychczas.

O ile oczywiście pozwoli jej na to napięty harmonogram zdjęć. Opóźnienia na planie Wykidajły stawiają pod znakiem zapytania jej występy na ringu w 2016 r. Choć niektórzy uważają to za wyrachowany zabieg wizerunkowy i ogłaszają koniec jej sportowej kariery, Rousey przekonuje, że nigdy nie planowała zostać królową wszech mediów.

Reklama

„To po prostu kilka fajnych rzeczy, które zawsze chciałam zrobić, ale nigdy nie sądziłam, że naprawdę uda mi się je zrealizować" – mówi. „Wszystko jakoś samo tak się potoczyło".

Nadmiar pracy twórczej nie przeszkadza jej jednak angażować się w dużo większe sprawy jak np. tegoroczne wybory prezydenckie. Większość gwiazd sportu stara się trzymać z dala od polityki, ale nie Rousey, która jasno wyraża swoje poparcie dla Berniego Sandersa.

„Bernie naprawdę pokazał, że do prowadzenia udanej kampanii wyborczej wcale nie potrzeba sponsorów z wielkich korporacji. Mam nadzieję, że inni wezmą z niego przykład" - mówi. „Nie chcę prezydenta, który po objęciu urzędu musi spłacać długi wdzięczności wobec kogokolwiek oprócz swoich wyborców".

Nie zaskakuje mnie jej niechęć do zawdzięczania czegokolwiek innym. Podczas wywiadu nigdy nie zwraca się do nikogo po radę co powiedzieć. Jest roześmiana i czarująca, ale nie stara mi się przypodobać i udawać, że śmieszy ją każdy suchy żart z mojej strony. Jest twarzą licznych, wartych krocie firm i organizacji, ale jej własna twarz należy tylko do niej.

Jej cyfrowa wersja uwieczniana na moich oczach przez sprzęt motion capture na zawsze pozostanie niezmordowaną bojową maszyną, zainteresowaną jedynie łamaniem wirtualnych kości i śrubowaniem wyników.

Jednak w realu Ronda Rousey 2.0 jest gotowa, by pokazać się ze strony, która zaskoczy cały świat (a może i ją samą). Niektórym może się to nie spodobać. Nietrudno jednak zgadnąć jaką odpowiedź ma dla nich którakolwiek z wersji Rousey.