Jeżdżę po świecie, by fotografować deskorolkowych prosów

FYI.

This story is over 5 years old.

Sport

Jeżdżę po świecie, by fotografować deskorolkowych prosów

W Barcelonie policjant ostatnio sam z siebie powiedział mi „dzień dobry". To jest wyższy poziom abstrakcji. Nie wyobrażam sobie tego u nas w Polsce

Wysłuchał Paweł Starzec

Nazywam się Miłosz Rebeś, pochodzę z Zakopanego, jestem fotografem i naturalizowanym warszawiakiem od pięciu lat.

Początek jest właściwie niedawno, biorąc pod uwagę, że teraz zarabiam na chleb fotografując. Trzy lata temu przed wyjazdem do Barcelony, o której zaraz więcej opowiem, chciałem zabezpieczyć kwestię przywiezienia stamtąd porządnych zdjęć i kupiłem swój pierwszy aparat. Na końcu tego wyjazdu spotkałem jednego z najlepszych argentyńskich riderów, który robił sekwencję i zapytałem, czy mogę mu zrobić zdjęcia – zagrało. Wróciłem do Polski, zabrałem się do tego na poważnie, robiąc w ciągu ostatnich dwóch lat zdjęcia na największych eventach deskorolkowych wraz z najlepszymi zawodnikami.

Reklama

Ale właściwie, zacznijmy jeszcze raz od początku. Barcelona to MACBA, kultowa miejscówka znana przez skejtów z całego świata. Miejsce, które możesz zobaczyć w każdym filmie deskorolkowym. Czyli, najpierw była deska. Początki z deską wszędzie wyglądają podobnie, katujesz na krawężniku pod blokiem tricki, do znudzenia, potem robisz pierwsze wyprawy na skatepark, gdzie na początku jest wstyd jeździć, bo są lepsi od ciebie. Potem poznajesz ludzi, jeździcie razem, ciągle uczysz się nowych rzeczy, zaprzyjaźniasz się, jeździsz codziennie. Wspólne wyjazdy na miejscówki, wspólne wyjazdy na zawody, wspólne wyjazdy w większe trasy. Jeździłem dla zabawy, bo czerpałem z tego przyjemność, potem w Warszawie sprawa zaczynała się robić poważniejsza, ale nie wiązałem z tym nadziei na jakąś wielką przyszłość. To było zupełnie moje. To był mój sposób na oderwanie się od codzienności, od szkoły, od treningów.

Czekaj, jeszcze raz, od początku. W Zakopanem byłem profesjonalnym narciarzem alpejskim, trenowałem to na sportowo. Grałem w Tonego Hawka, zaczynałem od trójki. Pierwszy film deskorolkowy, Transworld Skateboarding - Anthology, obejrzałem po jakichś dwóch latach. Oglądałem kolejny, kolejny i kolejny. Pisałem bloga o desce, wrzucałem jakieś niusy, inne filmiki. Przenosiłem się do Warszawy, jeżdżąc jakieś osiem lat, czyli w sumie jeżdżę od trzynastu. Przenosiłem się do Warwaszawy. Znałem trochę to środowisko i miejscówki. Kiedyś kultowymi spotami były Capitol i Witos, pierwszy obecnie nie istnieje, na drugim już nawet policja odpuściła. No i oczywiście Plac Grzybowski, pierwszy legalny w świetle prawa miejskiego deskorolkowy spot. Korty na Ursynowie, miejscówkę od samego początku DIY zburzył urząd dzielnicy, któremu deskorolkarze bardzo przeszkadzali. Teraz plac Kościuszkowców na Pradze, choć też już murki rozebrane przez nie wiadomo kogo, no i oczywiście Powiśle DIY pod Poniatowskim – obowiązkowy punkt do odwiedzenia na mapie wszystkich tourów deskorolkowych. To miejsce jest naszą wizytówką na świecie. Ludzie przyjeżdżają z daleka je zobaczyć.

Reklama

Skejtturyzm? Strasznie szerokie pojęcie, bo to przede wszystkim naturalna czynność deskorolkowców, wieczna eksploracja w poszukiwaniu nowych, lepszych, ciekawszych i niezbadanych miejsc. Wszystkie wielkie deskowe firmy to robią, była zajawka na Azję – Chiny, Szanghaj, teraz szukają nowych kierunków rozwoju. Jest takie niepisane prawo, że do filmów nie robi się trików, które w danym miejscu już ktoś wcześniej zrobił. Pewne miejscówki mają w takim wypadku swoją granicę użycia, swoją przepustowość. A co do MACBY… To jest unikalne miejsce na mapie deskorolkowej całego świata. Koło Uniwersytetu, obok Muzeum Sztuki Współczesnej, jest to miejsce pełne ludzi chyba zawsze. To ideał, z wielu powodów – pogoda, nawierzchnia, marmurowa architektura, no i przede wszystkim ludzie. Można na legalu jarać.

Katalończycy wiedzą, że mają w mieście skarb. Deskorolkowcy tam pielgrzymują. Jest też Stalin w Pradze, a właściwie wzgórze po jego pomniku, obecnie gigantyczny metronom, cały wyłożony marmurem na dwóch poziomach. Ogólnie tam, gdzie marmur, tam prawdopodobnie także skejty. Parallel, które właśnie przebudowali, gdzie w każdym miesiącu jeździli jacyś zawodowcy, jest w każdym filmie nawet po przebudowie, która lekko zmieniła charakter tego miejsca. Madryt, Malaga, forum w Berlinie. Kopenhaga, gdzie władze wyczuły zainteresowanie i Copenhagen Pro, wielkie zawody, odbywają się po prostu na ulicach.

Reklama

Ludzie nie patrzą krzywo. Jedziesz ulicą, w Polsce z dużym prawdopodobieństwem cię wytrąbią, a tam patrzą się na ciebie z uśmiechem i jeszcze cię przepuszczą. W Barcelonie policjant ostatnio sam z siebie powiedział mi dzień dobry. To jest wyższy poziom abstrakcji. Nie wyobrażam sobie tego u nas. Nowa burmistrz w Barcelonie została napadnięta przez jakiegoś gościa i uratował ją właśnie deskarz. Polityka miasta powoli się zmienia, ale i tak drugie upomnienie to bilet za 500 euro i wykupienie deski z komisariatu. Barcelona zarabia na desce, ostatnio dzieliłem chatę z pięcioma riderami z całego świata, którzy przenieśli się tam na pół roku, właśnie przez ten klimat. Idziesz przez MACBĘ i doliczasz się pięćdziesięciu prosów.


Dla prosów, amatorów i wszystkich pozostałych. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Deska pojawia się na billboardach, pojawia się w telewizji, naturalizuje się. Stała się sportem olimpijskim. Nie jestem jakimś wielkim fanem tego pomysłu, no ale zobaczymy, co czas pokaże. Ciężko to sobie wyobrazić, no ale ma to się odbywać w formule zawodów, street jam, best trick, najlepszy przejazd i tak dalej. Nie traktuje deskorolki jako sportu, bo poza zawodami, które są jakąś formą zabawy, nie ma w tym rywalizacji. Ludzie nie jeżdżą dla kasy, dla prestiżu, tylko dla siebie. Rozwijasz się też dla siebie i kiedyś dojdziesz do robienia tricków z Tonego Hawka w pierwszej próbie.

Deska to są przyjaciele, wspólny czas, wszystko opiera się na przyjemności, na wejściu w to, bo po prostu chcesz to robić, a nie z chęci rywalizacji. Deska się komercjalizuje, wielkie firmy weszły i wymiotły mniejsze. Jako deskarze mamy pewnie na zawsze łatkę tych złych, a ci wielcy zorientowali się, że można na tym zarabiać. Dla starszych ludzi zawsze będziemy powodem stukotu i zniszczonego murka, chociaż niektórzy dają radę się zatrzymać i zapytać jakimi czarami podrywamy się od ziemi razem z deską, która nie jest przyklejona do butów.

Zmieniła się fotografia deski, bo zmienił się sprzęt, poprawiła się jakość, z jednej strony powstają filmy w HD, z drugiej strony tradycjonaliści dalej robią średnim formatem, na filmie. Rybie oko nie jest już obowiązkowe, chociaż dalej ma swoich oddanych wyznawców. Zostaliśmy sportowcami, wywalczyliśmy usunięcie skejtstoperów z ławek na placu Grzybowskim (co w głównej mierze jest zasługą Grzesia Gądka, za co chwała mu), gdzie kiedyś Straż Miejska potrafiła być pięć razy dziennie. Chodziło o robienie rzeczy dla przyjemności, poznawanie nowych miejsc i ludzi. Z fotografowania deski nie da się utrzymać, ale to właśnie to sprawia mi przyjemność. Mam jeszcze trochę do zrobienia, moja okładka w „Thrasherze" jeszcze czeka, dokładam do tego zlecenia i daje radę jakoś to wypośrodkować, cały czas robiąc to, co chcę i to, co uwielbiam, bo jestem w takiej życiowej MACBIE.