FYI.

This story is over 5 years old.

Film

Narkomania, bieda i białe bojówki na bagnach Luizjany

Od zaćpanych ciężarnych striptizerek po zloty rasistowskich bojówek, reżyser Roberto Minervini pokazuje w swoim filmie skrywane oblicze Ameryki
Wszystkie zdjęcia z „The Other Side"/dzięki Roberto Minervini

Ciężarna striptizerka daje sobie w żyłę; kobieta w masce Obamy robi laskę na oczach wiwatującego tłumu na zlocie bojówek; para ćpunów pali metę i uprawia seks przed kamerą. To tylko kilka z wielu mocnych, niepokojących scen w najnowszym filmie Roberto Minerviniego The Other Side (Druga strona), który miał swoją premierę w kwietniu tego roku w ramach przeglądu Art of the Real w nowojorskim Centrum Lincolna. Zamieszkały w Houston filmowiec włoskiego pochodzenia uzyskał niezrównany dostęp do hedonistycznego świata mieszkańców Południa USA, zachowując przy tym dla niego szacunek. Minervini nie idealizuje cierpienia swoich uzależnionych bohaterów – zwłaszcza Marka i Lisy, miejscowego dilera i jego dziewczyny, którzy stanowią centralne postaci dokumentu – jednak udaje mu się uchwycić ponure piękno i gniew, jaki przenika prowincjonalną Luizjanę. The Other Side wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza połowa skupia się na Marku i jego rodzinie: jego dziewczynie, matce, babce, siostrze i siostrzenicy. Druga gwałtownie zmienia optykę i pokazuje miejscowe białe bojówki, ich ćwiczenia i zloty. W obu częściach przeważa poczucie bezsilności, pozbawienia praw i wrogość do Obamy. W sumie film łączy osobiste frustracje z socjopolitycznym klimatem, co w obecnej sytuacji wydaje się szczególnie istotne. Minervini poznał Marka i Lisę podczas pracy nad swoim poprzednim filmem Stop the Pounding Heart (dostępny na Netflix), który opowiada o nastoletniej miłości pomiędzy nauczaną w domu córką pobożnego hodowcy kóz i ujeżdżacza byków na rodeo. Ojciec młodego kowboja, Todd, to brat Lisy. Minervini wyjaśnia, że jego związki z filmowanymi ludźmi nie kończą się wraz z ostatnim klapsem i dlatego może zyskać tak intymny dostęp. Gdy ostatnio rozmawiałam z nim przez Skype'a, powiedział mi, że akurat gości u siebie bohaterów obu swoich filmów.

Reklama

VICE: Kiedy wpadłeś na pomysł, żeby podzielić The Other Side na dwie części?
Roberto Minervini: Przyszło mi to do głowy jakoś po drodze. W historii Marka znalazłem fundamentalny gniew wymierzony w system. Pomyślałem, że mógłbym trochę popracować z bojówkarzami, by dalej rozwinąć tę myśl. Znaliśmy się już wcześniej i od dwóch lat zachęcali mnie, żebym udokumentował ich działania. W ten sposób mogłem przerzucić pomost między wątkami, który pewnie był konceptualny i polityczny zarazem.

W swoim filmie pokazujesz ludzi, którzy przyjmują narkotyki. Jak wygląda twoja etyka pracy? Gdzie ustalasz swoje granice i jak udaje ci się ich dotrzymać?
To jedno z wielkich etycznych pytań: jak ukazać ludzi, którzy sami nie potrafią tego zrobić? Odpowiedź: to musi być zbiorowa decyzja. Koniec końców granice musimy wyznaczyć wszyscy razem.

[Mark i Lisa] zdają sobie sprawę ze skutków ćpania i seksu przed kamerą. Wierzą też w wizję tego filmu, w to, że ma jakąś większą misję – ma ukazać, że amerykańskie społeczeństwo nie działa. Kwestionować instytucję rodziny i zrodzić większą polityczną debatę.

W filmie trudno jednak się doszukać wielu takich granic. Na ekranie jest mnóstwo seksu i narkotyków.
Wszystko, co zobaczysz na filmie leży w granicach moich bohaterów. Niektóre bariery trudniej było przełamać – zwłaszcza te emocjonalne, jak np. Mężczyźni, którzy przechodzą załamanie, zupełnie się rozsypują i pokazują swoją słabość. Właśnie tam chcieli wyznaczyć granicę. Na przykład, gdy Mark załamuje się pod koniec pierwszej połowy, gdy w końcu wszystko wyznaje Lisie i przyznaje, że jedyny ratunek dla siebie widzi w więzieniu. Po nakręceniu tej sceny powiedział mi, że ma dość zdjęć. Mark powiedział mi: „Nie mogę tak dalej. Za bardzo się odsłaniam".

Reklama

Odpowiadając dalej na twoje pytanie, szkoliłem się na fotoreportera. Chciałem zostać korespondentem wojennym – próbowałem jako freelancer podczas przewrotu w Tajlandii i kompletnie mi nie wyszło w tym zawodzie. Jedną z najważniejszych lekcji, jakie wtedy odebrałem, to, że muszę wybrać obraz, który opowiada historię o wiele większą, szerszą, głębszą niż ta jedna klatka, którą pokazuję, a potem przyjąć na siebie za nią pełną odpowiedzialność.

Dziewczyna w ciąży, która daje sobie w żyłę, jest dla mnie tak ważna z uwagi na warunki społeczne, które ludzie dziedziczą, zwłaszcza w Ameryce, gdzie nie ma zbyt wielkiej mobilności społecznej. Dla mnie to kluczowe, by pokazać tę dziedziczność, to, że taki stan przechodzi z pokolenia na pokolenie. Może ten obraz niektórych odstraszy, ale mam nadzieję, że uda mi się coś politycznie zamieszać dzięki dyskusji, jaką ta scena wywoła. Moim zamiarem jest stworzyć znacznie szerszy dyskurs niż tylko wykluczenie, cierpienie, uzależnienie i represje.

Jak myślisz, dlaczego Mark i Lisa chcieli z tobą współpracować?
Myślę, że jednym z powodów, co zresztą jest bardzo ludzie, była chęć, by ktoś ich zobaczył i usłyszał. Poza tym to pewnie jedyna okazja w ich życiu, żeby znaleźć się w centrum uwagi i być traktowanym poważnie. Wiedzą, że odstraszają i szokują ludzi – to część ich własnej gry. Zdają sobie sprawę ze skutków ćpania i seksu przed kamerą. Wierzą też w wizję tego filmu, w to, że ma jakąś większą misję – ma ukazać, że amerykańskie społeczeństwo nie działa. Kwestionować instytucję rodziny i zrodzić większą polityczną debatę. Oni w to wierzyli i dlatego wystąpili w filmie.

Reklama

Historia Marka to nie tylko obraz demoralizacji i cierpienia. Szczerze mówiąc, nie raz zazdrościłam mu, jak wiele miłości jest w jego życiu.
Prawda jest taka, że przyszedłem do nich z kamerą i całym osobistym zestawem uprzedzeń i osądów, z którymi musiałem walczyć. Dobrze pamiętam, jak zacząłem pracować z narkomanami i zacząłem dostrzegać ich miłość, która była bardzo fizyczna i wysłowiona. Myślałem wtedy, że będzie z tego jakaś katastrofa. Jak niby mam przekazać ideę bólu, gdy na każdym kroku widać miłość? Wpadłem w pułapkę bardzo partykularnych wyobrażeń o cierpieniu, a co gorsza postrzegałem się jako kogoś w rodzaju ich zbawcy. Aż zobaczyłem, że sami sobie zapewniają miłość. Nie potrzebowali ani mnie, ani jakichś elit, do których siłą rzeczy należę. Zrozumiałem, że gówno wiem o miłości i cierpieniu, o tym, jak oni potrafią ze sobą żyć.

Myślisz, że jesteś w stanie uzyskać lepszy dostęp dzięki swojemu statusowi cudzoziemca, gdy kręcisz filmy w Ameryce?
Niewykluczone. Mieszkam w Stanach od 15 lat i mam amerykańskie obywatelstwo. Wnoszę europejską perspektywę i to chyba podoba się ludziom, bo w pewnym sensie nie jestem częścią systemu. Z drugiej strony, żyję tutaj. Nie zamierzam stąd wyjeżdżać. Nie jeżdżę po świecie po to, żeby przywieźć moim francuskim producentom walizkę filmów.

Gdy tak sobie rozmawiamy, na dole siedzą przy kawie ludzie z The Other Side, ze Stop the Pounding Heart i rodzina Lisy i Marka. Znają mnie. Wiedzą, gdzie mnie znaleźć. Spędzamy razem czas. Bez tego nie da się zbudować zaufania. Jestem obcokrajowcem, ale nie tak obcym, jak inny Amerykanin, który by się zmył zaraz po zakończeniu zdjęć. To jest naprawdę kluczowe. Nie byłoby żadnego filmu, gdybym tu wcześniej nie mieszkał.

Reklama

Czytałam, że gdy dorastałeś we Włoszech, sam miałeś styczność z biedą i uzależnieniami. Jak wyglądało twoje dzieciństwo?
Wychowałem się w naprawdę ciężkiej sytuacji: gdy miałeś 14 lat, rzucałeś szkołę, szedłeś do szkoły jako nastolatek i zarabiałeś 1000 dolarów miesięcznie aż do śmierci, bez szans na jakąkolwiek poprawę. Wielu ludzi wpadało w uzależnienie. Dorastałem wśród takich trudnych obrazów. Pamiętam, że gdy miałem sześć lat, nie rozumiałem, co się dzieje – myślałem, że wszyscy są strasznie zmęczeni, bo zasypiali na stojąco. Nie wiedziałem, że to od heroiny. Tak wielu moich przyjaciół umarło, próbując jakoś zaleczyć pustkę, którą odczuwali. Odziedziczyliśmy ten stan. Narkotyki stanowiły jedyny sposób, by złagodzić ból, by jakoś przesłonić nicość, która się przed nami rozciągała. Ja uratowałem się zupełnym przypadkiem, bo ktoś mi powiedział, że jeśli nauczę się programować, może trafię do wielkiego miasta, więc tak właśnie zrobiłem. Nie poszedłem do pracy w wieku 14 lat. Poszedłem do liceum, potem zostałem agentem ubezpieczeniowym, a w końcu nawet dostałem się na studia.

Co takiego w USA zachęciło cię, żeby tu przyjechać i zacząć kręcić filmy?
Wyjechałem do Hiszpanii w poszukiwaniu pracy, bo znam hiszpański. Byłem wokalistą w punkowej kapeli, tego typu rzeczy. Nie oglądałem się za siebie i po prostu zacząłem podróżować, aż zakochałem się w pewnej kobiecie. W parę dni znalazłem się w Nowym Jorku, a nie znałem ani słowa po angielsku. Tak już mam. Najpierw robię, potem dopiero myślę.

Reklama

Myślałem, że Stany Zjednoczone to rak naszego świata, że pcham się w paszczę potwora. Zupełnie jednak przeoczyłem czynnik ludzki. Amerykanie to powód, dla którego nie wracam do Włoch. Nie mogę ich porzucić. Ameryka udzieliła mi najważniejszej lekcji w życiu: że można zaczynać zdania od „JA". Mogę mówić sam za siebie i w ten sposób nawiązywać z ludźmi intymną więź. W mojej ojczyźnie zdania zaczyna się od „TY", co przeważnie prowadzi do konfrontacji. Jestem przekonany, że przyjazd do Ameryki mnie uratował. Bardzo trudno byłoby mi stąd wyjechać. W tym kraju jest swego rodzaju łagodność, która przeraża cały świat.

Twój film przypomniał mi, jak ogromna jest Ameryka i jak odmienne tożsamości kulturowe mają ludzie w różnych stanach. Gdyby nie propaganda, ludzie nie czuliby żadnej jedności w ramach kraju, bo pod wieloma względami jest tak bardzo podzielony.
Pomiędzy społeczeństwem a instytucjami, które żądają od ludzi, by znaleźli własny przekaz jedności, zieje ogromna przepaść.

Wydaje mi się, że ludzie często karmią się zdaniami, które są wewnętrznie sprzeczne – antyrządowe i proamerykańskie zarazem.
To właśnie jedno z najważniejszych przesłań bojówek: „Obalmy rząd dla dobra Ameryki". To ich wizja, ale ja to rozumiem. Rozumiem, dlaczego tak uważają.

W filmie pokazujesz, jak ubodzy biali obwiniają za wszystko czarnych, choć biedni czarno- i białoskórzy mają wiele wspólnych racji.
Nawet z geograficznego punktu widzenia, pracowaliśmy w białym getcie, a po drugiej stronie ulicy znajdowało się czarne getto. Nieustannie przypominali nam, że to drugie getto jest gorsze, z zasady, bo mieszkają tam czarni. Czuli się umniejszani przez porównania do czarnych i zrobili sobie z nich głównego przeciwnika. To największa rana Ameryki, wiesz? Nie chce się zagoić.

Reklama

Tu znajdziesz prawdziwe historie. Polub nasz fanpage VICE Polska


Oglądając twój film, zdałam sobie sprawę, jak wielki sprzeciw wywołał wybór Obamy na prezydenta. To nie do pojęcia, ile w tych ludziach jest rasizmu.
Tak, Obama jest czarny, a część Ameryki nie była na to gotowa. Nie ma tu z czym dyskutować. To dla mnie bardzo ważne, żeby stworzyć dyskurs, w którym film nie ma przesłania. Nie chcę dodawać przypisów, przyczepiać do czynów etykietek: to jest rasizm, a to ma podtekst polityczny. Ważne, żeby ten film wywołał lęk, bo lęk to najważniejsze drzwi do wrażliwości. Właśnie tak możemy osiągnąć bliskość i zacząć rozmawiać.

Chciałem, żeby ten film wykraczał poza etykietki. Rasizm rzeczywiście może stanowić wytłumaczenie dla reakcji na Obamę, ale też ważne, by wziąć pod uwagę, że może są też inne powody. Gniew na instytucje widać w ludziach, którzy czują się wykorzystani przez władze. Myślę, że to bardzo ważna refleksja nad stanem dzisiejszej Ameryki. Przecież następnym prezydentem może zostać Trump. Zbywać go stwierdzeniem, że to wariat i rasista mija się z celem. Nie można odrzucać tych ludzi jako bandę oszołomów. To bardzo elitarystyczne i niebezpieczne podejście.