Bisz - Piękno i bestia

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Bisz - Piękno i bestia

Po pięciu latach rapujący wilka się chwycił. Piękno jest retuszowane, bestia zdążyła sama się wytresować.

Każdy nowy materiał zaprezentowany przez Bisza to wydarzenie. Nie dość, że trudno zakwestionować pasję, bo każdy numer brzmi jakby był tym ostatnim, to jeszcze słuchacz zmuszony jest do wysiłku umysłowego, a twórca ewidentnie nie lubi się powtarzać podchodząc do aktu twórczego ambicjonalnie. "Wilk chodnikowy", "Labirynt Babel" i "Wilczy humor" to były skrajnie różne materiały. I dobrze, ktoś tu musi bawić się w pana artystę, kiedy ogół zaspokaja najprostsze nastoletnie potrzeby emocjonalne.

Reklama

I pod tym względem "Piękno i bestia" jest już rozczarowaniem, bo to skóra zdjęta z "Wilka…", czego sam raper zresztą nie ukrywa. Jak zresztą mógłby, skoro gęste sieje aluzjami, "Wilk…" jest tu wyskreczowywany, wiernym powtórzeniem okazuje się lista producentów. Sumienie może być zatem czyste, zwłaszcza, że epka została udostępniona za friko i jeszcze przedstawiona jako "wyraz wdzięczności dla słuchaczy" na pięciolecie tamtej znakomitej płyty. Sztuka jednak trochę cierpi, zwłaszcza, że eksperymenty nie przyniosły Biszowi oczekiwanego odzewu i przypomina to sprytne badanie rynku przed próbą wejścia drugi raz do tej samej rzeki na całego. Ale tu utnijmy spekulacje i zobaczmy, co dostaliśmy.

Powrót do producentów budzi mieszane uczucia. Na pewno Lenzy radzi sobie w konwencji "wolno i nisko", niczego nie tracąc poprzez tę adaptację. Z wyczuciem uklubowiony numer Nocnych Nagrań jasno pokazuje, że panów nie da się zamknąć w ramy, nie brakuje im ani wyczucia, ani pomysłów. Ale już Złote Twarze i Brudny Wosk to tu ten "filharmoniczny" hip-hop, rzewny, egzaltowany, dostarczający tanich wzruszeń pod batutą dyrygentów-parodystów. Jeżeli muzyka to szwedzki stół, to się chłopakom wysypuje z talerza na klapki. Kiedy wjeżdża wiolonczela, zaś Bisz nawija o "frenezji powidoków" robi się tak pretensjonalnie i górnolotnie, że nic tylko czknąć i poprawić gacie. W jednym z kawałków raper opowiada o tym jak od najtańszych piw dotarł do lampki wina. Ta lampka wyraźnie przypala abażur uniesień.

Co z rapem? Słowo słucha się gospodarza, ten wie jak je podpalić, marszczy rym, kapitalnie gra na dwuznacznościach choćby mówiąc ludziom, że " zobaczą w lustrze, jak wszyscy elegancko wyglądają w jego muszce". Ale o ile na "Wilku chodnikowym" Bisz żarliwie się spowiadał będąc zarazem adwokatem pokolenia, tak tym razem serwuje przypis do kariery, może trochę eksplikację. Nie otrząsnął się z prometeizmu i słabości do dużych słów towarzyszącej "Labiryntowi Babel", jak na "Wilczym humorze" zawija się w kokony wyrazów niepomny tego, że manifestu kalamburami nie napiszesz. Łączy "bieguny wewnętrznej schizmy". I dobrze, ale oczodoły czaszek, młodość smakującą popiołem i kolekcję ości grubych ryb zastąpiły rozorane klomby, ciepła purpura draperii i dzwonki poplątane przez wiatr na pustych werandach (to wszystko niestety cytaty). "Nie chcą piękna, więc wypuszczam znowu z klatki bestię". Czyżby? Z "Wilka chodnikowego" zrobił się "mops galeryjny". Mógłby wstać, pokazać zęby, gryźć, żeby bolało, a nie lizać się po własnym tyłku.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.