FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Zrobiłam sobie dobrze dzięki aplikacji na smartfona

Dzięki apce O-Cast możesz nagrać na iPhonie ruchy języka, po czym odtworzyć je za pomocą wibratora. Przełom w świecie seks-zabawek czy może początek panowania robotów?
Zdjęcie otwierające: Guille Faingold via Stocksy

Artykuł pierwotnie ukazał się na Broadly

Jestem pewna, że moje dzieci (nieważne kiedy je urodzę) nie czeka świetlana przyszłość: wykończy je globalne ocieplenie, nuklearna katastrofa albo kolejna wojna światowa. Nigdy też nie uważałam, że podczas ich życia mogą zajść jakiejś olbrzymie przełomy technologiczne – gdybyście kilka tygodni temu mnie zapytali, czy moje hipotetyczne pociechy będą miały możliwość robienia sobie auto-oralu, z pewnością bym was wyśmiała. „Taki postęp technologiczny na pewno nie będzie miał miejsca jeszcze przez najbliższe 200 lat" – odparłabym. „Nikt przecież nie wyłoży na to funduszy".

Reklama

Otóż okazuje się, że ja swoje, a technologia swoje: ów przełom dokonał się już za naszego życia, kiedy to na początku marca uruchomiono program O-Cast. Pozwala on posiadaczom wibratora Lush marki Lovense (z opcją Bluetooth) przegrać na swoją zabawkę układ wibracji, który wcześniej został „wylizany" na ekranie iPhone'a. Kiedy po raz pierwszy przeczytałam o tej aplikacji (dumnie określanej przez jej twórców mianem „minetowego iTunesa"), w duchu zakatalogowałam tę informację w folderze „Wynalazki, O Które Nikt Nie Prosił" i żyłam dalej jak gdyby nigdy nic. Moje nawyki masturbacyjne nie uległy zmianie: ich kluczowym elementem nadal pozostawał kontakt wzrokowy z podobizną Justina Timberlake'a, która wisi nad moim łóżkiem.

Mimo to jedno pytanie nie dawało mi spokoju: co by się stało, gdyby moje wibratory potrafiły imitować ruchy mojego języka (a inaczej mówiąc to, co chciałabym poczuć na łechtaczce)? Wiem, jak często narzekam na oralne zdolności facetów; może powinnam sprawdzić, czy sama umiem się zadowolić? Językiem nigdy bym tego nie dokonała, bo jestem jedną z najmniej rozciągniętych osób świata – nawet po 15-minutowej rozgrzewce nie potrafię polizać własnego kolana. Czy taki auto-oral będzie lepszy od tradycyjnej minety? Cóż, w zależności od rezultatów albo zacznę spławiać wszystkich facetów, którzy w związku nie oferują mi niczego poza przyjemnym seksem, albo stanę bardziej wyrozumiała w stosunku do nijakich minet i nauczę się lepiej komunikować swoje potrzeby.

Reklama

Zniszczyć sobie telefon podczas przygotowań do solowej minetki – to by dopiero była tragedia.

Jako że w życiu przeczytałam ponad 30 artykułów o tym, że nasze telefony całe są pokryte kupą – dosłownie uwalane fekaliami – poświęciłam kilka dobrych minut na wyszorowanie ekranu środkiem do dezynfekcji dłoni. Bardzo uważałam, żeby płyn nie dostał się do żadnej szczeliny. Zniszczyć sobie telefon podczas przygotowań do solowej minetki – to by dopiero była tragedia. Następnie weszłam na stronę O-Cast, po czym wylizałam na ekranie wzór, który chciałabym poczuć na swojej łechtaczce. Jedną z najbardziej klasycznych i sprawdzonych technik robienia cunnilingusa jest tzw. wypisanie alfabetu językiem; należy jednak podkreślić, że stanowi to tylko pewną wskazówkę, ponieważ w ogóle nie uwzględnia ani wielkości liter, ani zmian tempa (a to przecież dopiero dzięki nim seks oralny staje się niezapomnianym przeżyciem). Tak więc kiedy delikatnie przyłożyłam język do ekranu, przede wszystkim skupiłam się na naprzemiennym rysowaniu dużych i małych kółek. Na zmianę przyspieszałam i zwalniałam, a raz na jakiś czas dorzucałam jakiś zygzaczek.

Wzór nazwałam „próba pierwsza" (oryginalnie, wiem). Strona zaproponowała, żebym dołączyła do niego jakieś zdjęcie, więc cyknęłam fotkę opakowania serowych krakersów, które leżały na moim łóżku. Następnie połączyłam mój trwający minutę układ z wibratorem. Zrobiłam to poprzez aplikację Lovense o nazwie Body Chat; umożliwia ona nie tylko zgranie własnego wzoru, ale i wypróbowanie cudzych, w tym kilku zaprojektowanych przez gwiazdy porno. Takie sekwencje mogą trwać zarówno pięć sekund, jak i pięć minut; decyzja zależy jedynie od ciebie. Jeśli chcesz, możesz również włączyć opcję odtwarzania układu w pętli, dzięki czemu będzie się powtarzał, dopóki nie dojdziesz.

Reklama

Użyty przeze mnie wibrator jest bardzo specyficzny: składa się z szerokiej nasadki stymulującej punkt G oraz wychodzącej z niej cienkiej, smukłej antenki-ogonka, która sięga aż do łechtaczki (pomyślcie o kształcie zagiętego berła). Po dwudziestu minutach wygłupiania się w końcu włączyłam układ „pierwsza próba". Jako że aplikacja umożliwia samodzielne ustawienie tempa wibracji, doświadczenie było niesamowite: szybko szybko szybko szybko trochę wolniej, trochę wolniej, trochę szybciej, trochę szybciej, szybko szybko szybko szybko WOLNO WOLNO WOLNO szybko szybko szybko SZYBKO (ludziom utrzymanie prawidłowego tempa przychodzi znacznie trudniej).


Już dziś polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco z technologiami jutra


Odkryłam sztuczkę, dzięki której całość stała się jeszcze przyjemniejsza. Okazało się bowiem, że choć obie aplikacje (Lovense oraz program O-Cast) reagują na dotyk języka, ta pierwsza umożliwia również tworzenie wzoru w czasie rzeczywistym. Innymi słowy, mogłam wodzić językiem po ekranie i jednocześnie czuć to na łechtaczce. Muszę przyznać, że podnieciło mnie to znacznie bardziej, niż mogłabym się spodziewać.

Chciałabym jednak uspokoić wszystkich, którzy się obawiają, że w związkach oraz seksie miejsce ludzi wkrótce zajmą roboty (co nie jest zupełnie bezpodstawne, zważywszy na to, że używając wibratora dochodzę przynajmniej pięć razy szybciej niż podczas seksu): jeśli chodzi o cunnilingusa, wibrator przegrywa z człowiekiem… jak na razie. To konkretne urządzenie z pewnością nie zastąpi starego dobrego oralu; niezależnie od ilości użytego lubrykantu, nijak to się ma do przyjemności płynącej z kontaktu z ciepłymi, wilgotnymi ustami. Języki wygrywają również tym, że umożliwiają znacznie dokładniejszą stymulację niektórych obszarów oraz lepszą kontrolę nacisku. Pod tym względem nie może dorównać im żadne urządzenie (przynajmniej jeśli chodzi o te istniejące w 2017 roku).

Reklama

Po dogłębnej analizie wszystkich moich doświadczeń z minetą (a mówimy tutaj o ponad dekadzie przeróżnych oralnych przygód), muszę stwierdzić, że ta wibracyjna wersja sytuuje się dokładnie pośrodku skali. Warto jednak zaznaczyć, że nawet średni oral jest lepszy niż jakikolwiek inny średni akt seksualny. Jakby na to nie patrzeć, może i moja solowa minetka nie dorastała do pięt tej, którą zrobił mi pewien Australijczyk poznany w pięciopiętrowym klubie w Pradze, ale na pewno biła na głowę wszystkie studenckie lizanka, które faceci upychali między picie na afterze a wycieczkę do monopolowego. Z tego też powodu mój końcowy werdykt brzmi: auto-mineta jest naprawdę niezła.

Tłumaczenie: Zuzanna Krasowska


Więcej na VICE: