Reklama
Reklama
– Gdzie tam, to tutejsze rekin.
– Ale należą do Davida?
– Skąd, są dzikie. Po prostu spodobało im się tutaj.
– Pewnego dnia postanowiły wprowadzić się pod frontowy ganek? – wtrącił się Raf.
– Dokładnie tak – to lekko zniecierpliwiona blondynka bez wyrazu w typie rzutkiej menedżerki. Ubrana w koszulkę polo z napisem Musha Cay, stała na pomoście.
– Nie są niebezpieczne. Możecie nawet z nimi popływać, jeśli będziecie mieli ochotę.
– Gryzą?
– Raczej nie – odparła, siląc się na uśmiech. – Ale nie wystawiajcie palców, kiedy jesteście obok nich. Nie łapcie ich za płetwy. I nie podpływajcie do nich od tyłu.
Reklama
Reklama
– Jutro będziemy mogli dokładnie omówić ten temat podczas zwiedzania kolejnych wysp – odparł cierpko, prowadząc nas wybrukowaną drogą.
– Trzymacie tu jakieś samochody? – dociekał Raf.
– Wolimy poruszać się wózkami golfowymi – odpowiedział Copperfield, wślizgując się na siedzenie za kierownicą wózka. Gestem ręki zaprosił mnie do środka. Raf wskoczył do wózka prowadzonego przez asystenta iluzjonisty. Ruszyliśmy.– Kiedyś na wyspie Imagine Island były dwie limuzyny – rzucił Copperfield. Wyjaśnił mi, że jakiś czas temu wyspy służyły przemytnikom narkotyków jako miejsca zrzutu towaru. – Sprowadzali tu swoje kobiety, żeby pilnowały dobytku. To, o czym opowiada film Blow działo się naprawdę na wyspie Norman's Cay. Przez Exumę przeszmuglowano mnóstwo koksu.Musha Cay okazała się większa, niż się spodziewałem. Również bujna roślinność przerosła moje oczekiwania. Oleandry i egzotyczne kwiaty pulsowały życiem w subtropikalnym upale. W chwili naszego przybycia niebo było zachmurzone, ale teraz promienie słońca przedzierały się przez chmury, ślizgając się po turkusowych falach. Idealnie przejrzysta woda nabierała pod wpływem światła słonecznego niespotykanej, zielono-niebieskiej barwy. Zapytałem Copperfielda, czy wie, jak nazwać ten kolor.
Reklama
– Zawsze kończyło się na tym, że ględziłem coś o azurze. Jako znawca Karaibów wiem, że fotografie lepiej oddadzą ich piękno, niż słowa. Ale to też nie jest to. Na zdjęciach nie da się uchwycić wszystkich tych odcieni błękitu. To trzeba po prostu samemu zobaczyć.Stopniowo oddalaliśmy się od linii brzegowej. Copperfield zwrócił moją uwagę na kolejne ciekawostki znajdujące się na Musha, na przykład XIX-wieczną, monumentalną rzeźbę głowy z Birmy i kolekcję afrykańskich tronów królewskich. – To bóstwo przywiozłem ze sobą z podróży na Sri Lankę – zapiał z zachwytu, wskazując na wąsatą rzeźbę z kamienia, wyposażoną w muszlę i coś, co do złudzenia przypominało przepychacz do kibla.
– Jak on się nazywa? – zapytałem.
– Super Mario.
„Ma poczucie humoru" – naskrobałem naprędce w notesie i szybko przewróciłem stronę na wypadek, gdyby zaglądał mi przez ramię.Nasz wózek kluczył po plątaninie dróg przypominającej labirynt. Zapytałem, czy na Musha można się zgubić. Copperfield podkreślił, że trzymanie się drogi to podstawa. Wyspa jest bowiem podziurawiona jak ser szwajcarski.– Jeśli będziesz mieć pecha i wpadniesz w jedną z dziur, możesz się nieźle zakopać. To nie przelewki. Niektóre dziury ciągną się przez całą wyspę, aż do oceanu.Zabrzmiało jak szczere ostrzeżenie, ale może David udzielił mi też niechcący cennej wskazówki dotyczącej położenia życiodajnego źródła. Od razu zacząłem wypatrywać jakichkolwiek oznak życia z dala od głównej drogi.
Reklama
– Alba alba! – oznajmił z zachwytem w głosie.
– Albo-alb… ale co? – dopytywałem się, całkiem zdezorientowany. Nagle chwyciłem za długopis. Olśniło mnie. „Alba… Jessica?".– Ardea alba alba, czyli czapla biała. Mamy ich tu pełno. Żywią się krabami. Copperfield rzucił okiem na mój notes i podyktował mi następujące zdanie: „W trakcie naszej przejażdżki do Highview, najwyższego wzniesienia na Musha Cay, żywiąca się krabami czapla biała przecięła nam drogę".
Reklama
– Łał! – Raf wyglądał na wniebowziętego.
– A co się dzieje, kiedy czółno dotknie ziemi – zapytałem.
– Co tylko chcesz – odparł, nieco urażony moim brakiem wyobraźni. – Możesz podać na nim kolację, żeby zrobić wrażenie na dziewczynie, albo schować w nim pierścionek zaręczynowy. Takie tam.Kiedy znaleźliśmy się w głównej sypialni, nasz gospodarz znowu uruchomił jakiś przycisk i gigantyczny telewizor schowany w wiklinowej, indiańskiej skrzyni, wzniósł się w powietrze.
– O kurde! Jak to możliwe?! – Raf był zbity z pantałyku.
– To czary – twarz iluzjonisty rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.Klimat w pozostałych pokojach przywodził nieco na myśl Graceland. Panowała w nich atmosfera niesamowitości, którą poczuć może tylko ten, kto dostąpił przywileju podglądania magika celebryty w domowych pieleszach. Przyglądając się wystawionym na widok osobliwościom, podświadomie spodziewałem się trafić na jakiś klasyczny atrybut czarodzieja, na przykład przezroczyste skrzydła albo płaszcz do lewitacji.
Reklama
– Niesłychane, co można dzisiaj zrobić dzięki Photoshopowi – wymsknęło mi się.
– To nie jest żaden Photoshop! – zaprotestował Copperfield. Był wyraźnie dotknięty.
– Oczywiście, że nie – przeprosiłem. – Tylko żartowałem.Kolejny przystanek zrobiliśmy sobie na jednej z głównych plaż na wyspach – Coconut Beach. Roiło się tam od windsurferów i skuterów wodnych. Trwały prace związane z budową kina plenerowego pomysłu Dave'a. Uważa, że kurort na wyspie Musha Cay to do tej pory najważniejszy projekt w jego życiu. Nadzoruje jego realizację w najdrobniejszych szczegółach, od wyboru gier planszowych („na przykład Cluedo"), po graficzny projekt instrukcji obsługi telefonu.Zaparkował wózek golfowy pośród połaci białego piasku, na którym pieczołowicie wyrysowano grabkami geometryczne wzory i inne esy-floresy. – Ma być w stu procentach tak, jak ja chcę, w przeciwnym razie to strata czasu – oświadczył. Ładunek emocjonalny zawarty w tym zdaniu skłonił mnie do refleksji.
Reklama
– Czarodziejska – odparł całkiem serio. – Na palmach rozwieszone są głośniki Klipscha.Może trochę przesadziłem. Z pewnością był dumny ze swojej własności i bardzo dbał o wyspę. Miał skłonność do obsesyjnych zachowań, ale mimo absurdalnego wręcz bogactwa wciąż wydawał się w miarę normalny: nieco spięty i przewrażliwiony, ale jednocześnie gościnny, obdarzony sardonicznym poczuciem humoru i lekko świrnięty. Jego obsesyjna osobowość jednak szybko dała znów o sobie znać, kiedy zademonstrował nam, w jaki sposób powinny być ułożone poduszki na szezlongach.
Reklama
– Najbardziej mnie cieszy, jak ludzie robią tak… – dolna szczęka opadła mu w udawanym zdumieniu. – Tak naprawdę tylko o to w tym chodzi.Kiedy zrobił sobie chwilę przerwy, żeby porozmawiać z kimś przez walkie-talkie, Raf i ja mogliśmy wreszcie szczerze pogadać.– To miejsce dosłownie zapiera dech w piersiach – wyszeptał Raf. – Ale David przypomina dzieciaka, który musi się ciągle popisywać przed innymi. Jest trochę tandetny, nie?
– Zauważyłeś, jak lubuje się w sekretach? Ukryty podnośnik do telewizora, ukryte przejście do sekretnego małpiego gaju, ukryte podziemne komnaty, ukryte schowki w leżankach. Każda rzecz wyposażona jest w jakąś skrytkę!
– Kto wie, kiedy będziesz musiał coś schować – podsumował filozoficznie Raf.
Reklama
– Niektórzy przyjeżdżają tu po to, żeby nago grać na bongosach. Na tej wyspie możesz cały boży dzień chodzić na golasa i luz, bo papparazzi nie mają tu wstępu.Mijaliśmy pusty kort tenisowy, kiedy Copperfield zapytał mnie o wrażenia z wycieczki. Odparłem, że wszystkie informacje były cenne, choć trudno mi na tym etapie stwierdzić, które z nich wykorzystam w artykule.
– Teraz to jeszcze jedna wielka niewiadoma – wyjaśniłem.
– Nie ma nic lepszego, niż dać się wciągnąć w historię, która dopiero nabiera kształtu. To jak błądzenie po labiryncie.Kiedy wysiadaliśmy z wózka przed naszym domkiem plażowym, wymamrotał coś pod wiatr o tym, jak sam bardzo lubi pogrążać się w złudzeniach.– Co za parszywa nora – zażartował Raf, przestępując próg hiperluksusowej dwójki w domku Pier House. Wnętrze urządzone było w dalekowschodnim stylu – ściany zdobiły duże lalki z teatru cieni i buddyjskie maski, a sklepione, bogato rzeźbione przejście pomalowano na wyblakłe kolory podstawowe. Raf zakrzątnął się wokół spiżarki, w której półki uginały się pod ciężarem chipsów, batoników, ciasteczek, krakersów, orzeszków, prażonej kukurydzy, precelków, warzywnych chipsów Snapea Crisps i ton śmieciowego żarcia.
– Ale coli light nie ma – cmoknął z dezaprobatą, zanim sięgnął po kapsułki do ekspresu do kawy, żeby przyrządzić nam macchiato.
Reklama
– Serio tak myślisz? – nie byłem już niczego pewny. – Musiałby mieć niezły tupet, żeby odwinąć taki numer.
– Taki numer?! – Raf prychnął lekceważąco. – Koleś przeszedł przez Mur Chiński i sprawił, że Statua Wolności ulotniła się jak kamfora. Odwalanie takich numerów to dla niego chleb powszedni. Photoshop to pikuś. „Tupet". Dobre sobie!Parsknąwszy po raz ostatni, Raf zaczął nucić słowa „Jesteśmy na prywatnej wyspie Davida Copperfielda" do dziecinnej melodii. Zanosił się obłąkańczym śmiechem i przewracał oczami. Nagle przerwał i mrugnął do mnie. – Zdajesz sobie sprawę, że cały czas filmują nas kamerą ukrytą za tą laotańską maską?Natychmiast zacząłem głośno wychwalać magiczną atmosferę panującą na wyspie, pomysłowość Davida i jego niezrównany gust, którego odzwierciedleniem była jedyna w swoim rodzaju kolekcja azjatyckich rzeźb. Powtórzyłem Rafowi to, co David mówił mi o najważniejszym projekcie swojego życia. – To perfekcjonista – podsumowałem. – Sto procent albo nic.– To David Copperfield – odparł Raf. – Żydowski nerd z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi, który potrafi ci wmówić, że lewitował nad Wielkim Kanionem. Sztukmistrz z własną wyspą, otoczony wianuszkiem supermodelek. Nic, tylko współczuć.Chwilę później do pokoju wleciało czarnoskrzydłe stworzenie i zaczęło histerycznie tłuc się o ściany. – Nietoperz! – wrzasnąłem. Przez głowę przebiegły mi myśli pełne trumien i osikowych kołków. – Nie… czekaj! To jakaś zasrana ćma! – krzyknął Raf, przypatrując się stworzeniu, które wcisnęło się w kąt pod sufitem. – Kurwa mać, David Copperfield wleciał tu pod postacią ćmy! Myślisz, że skurczybyk dałby radę to zrobić?
Reklama
– Właśnie dlatego to robię – wyjaśnił Copperfield. – Żebyście mogli znów poczuć się jak dzieci. To jeden z powodów, a drugi to… – szczęka mu opadła.
Reklama
– To modelki naturalnych rozmiarów. Prawdziwe białe kruki – padła odpowiedź.
– Modelki? – powtórzył Raf, oglądając się na M.
– Pod koniec dziewiętnastego wieku – pośpieszył z wyjaśnieniem magik – prawo zakazywało artystom zatrudniać do pozowania modelki z krwi i kości. Zamiast tego używano ludzkich rozmiarów lalek z ruchomymi stawami. Jeden z manekinów w mojej kolekcji należał niegdyś do Cézanne'a.Przyglądając się zastygłym w nienaturalnych pozach lalkom, przypominałem sobie, jak kiedyś czytałem o nalocie FBI na należący do Davida magazyn w Las Vegas. Miało to związek ze śledztwem prowadzonym w sprawie rzekomego gwałtu. Żeby wejść do środka, trzeba było szarpnąć manekina za sutek.Na ekranie pojawiały się coraz to nowe, dziwaczne urządzenia.
– Sprzęty do rytualnej inicjacji – obwieścił Copperfield.
– Czyli co dokładnie? – dociekałem.
– No wiesz, krzesła, które same się pod tobą składają, automaty do okładania rózgą tyłków nowicjuszy, gry z elementem elektrowstrząsów. Niewinna wersja fali. Mam też od groma miotaczy płomieni. Musisz kiedyś wpaść do mnie do Vegas, żeby zobaczyć mój magazyn. Jest gigantyczny. Jedną z sal w całości wypełniają lalki brzuchomówców.
– Czy uważasz się za kolekcjonera? – zapytałem.
– Nie do końca podoba mi się to określenie. Nie mam skłonności do chomikowania. Podobają mi się przedmioty, które mają jakąś ciekawą historię. Ale nie chciałbym być postrzegany jako kolekcjoner.Dziewczyna magika wtrąciła się do rozmowy. – Nie chciałbyś zacząć kolekcjonować damskich butów w rozmiarze 43?
Copperfield zacisnął usta i sięgnął po szklankę wody. Raf podjął wyzwanie: – Kurczę, 43?! Niezłe kajaki!
– Wiem – jęknęła M., wyraźnie zażenowana. – Strasznie się ich wstydzę.Według mnie, jej stopy wyglądały całkiem normalnie. Copperfield wybrnął elegancko z niezręcznej sytuacji, wspominając, że każdy ma jakieś kompleksy, sięgające czasów dzieciństwa. Jako przykład podał swoje wielkie uszy. To wyjaśniałoby jego słabość do Super Mario, czyli posągu lankijskiego bóstwa z gigantycznymi małżowinami. – Osobowość człowieka kształtuje się w dzieciństwie – oznajmił. – Liczą się wnioski, jaki wyciągniemy z pierwszych niepowodzeń.To była jedna z wielu pereł mądrości, którymi raczył nas hojnie przez cały nasz pobyt na wyspie. Była mowa o wszystkim: od przebaczenia, po dokonywanie wyborów. Sztukmistrz sypał chwytliwymi aforyzmami, jak z rękawa: „Ten, kto żywi wobec innych urazę, cierpi najbardziej"", „Im większy odnosi się sukces, tym trudniej jest poświęcać czas rodzinie", albo „Jeśli bardzo ci na czymś zależy, możesz osiągnąć to samą siłą woli i nieustępliwością. Tak działa myślenie".Kiedy zasiedliśmy do stołu, opowiedział nam historię o tym, jak po raz pierwszy pojechał jako dziecko na obóz w Warren w New Jersey:
– Dwa tygodnie na obozie upłynęły nam na poszukiwaniach przewodnika, którego porwali Indianie. To była tylko zabawa, ale zaangażowałem się w nią całym sercem i duszą. Teraz staram się odtworzyć tę atmosferę na Musha Cay. Całe moje życie sprowadza się do tej pierwszej przygody na obozie, kiedy byłem 4-letnim brzdącem. Poszukiwanie Yeti i Szerpowie zsyłający śnieg na wyspę to tylko wariacja na ten sam temat. Jak i cała reszta. W życiu przyświeca mi jeden cel: sprawić, żeby ludziom szczęki opadły. Widzisz czółno w pokoju, myślisz – ale czad! Ale wiesz, co to jest prawdziwy czad? Czółno spuszczane z sufitu i wypełnione po brzegi sushi – podsumował, a szczęka tradycyjnie mu opadła.Personel kuchenny podał duszoną jagnięcinę wszystkim oprócz Davida, który dostał półmisek panierowanych pałeczek drobiowych. Jego miłość do tego niewyszukanego przysmaku sięga niepamiętnych czasów. Podczas kiedy my raczyliśmy się owocami morza i wybornymi mięsiwami, Copperfield nieodmiennie wcinał na kolację kurczaka w panierce. [W 1993 roku dziennikarz, który towarzyszył Davidowi i jego ówczesnej narzeczonej Claudii Schiffer w przejażdżce limuzyną do Planet Hollywood na Manhattanie, widział na własne oczy, jak celebrycka para „obżera się" panierowanym kurczakiem].Podczas kolacji David opowiadał o złotych czasach magii, kiedy sztukmistrzowie byli powiernikami królów i zajmowali wysokie stanowiska w kraju.
– Upatrzyłeś już sobie jakieś stanowisko w gabinecie prezydenta Stanów?
Raf skubał jedzenie.
– Ronald Reagan proponował mi pracę po tym, jak zobaczył mój show w Ford's Theatre – odparował Copperfield. – Chciał, żebym spowodował znikanie pewnych rzeczy.
– Na przykład jego żony – palnęła dziewczyna iluzjonisty.
– Weź, przestań – zarżał ubawiony Copperfield.Kiedy posprzątano ze stołu, nasz gospodarz spytał się, co chcielibyśmy teraz robić.– Może pójdziemy podglądać ludzi? – rzuciłem żartem.
– Na tej wyspie to niedozwolone – prychnął ze złością. Zaproponował gry planszowe albo karaoke.
– Raf nie ma sobie równych w karaoke – uczepiłem się kurczowo szansy na weselszą formę rozrywki.
– To się dopiero okaże – rzucił Copperfield tonem groźby.
– W domu mam własny sprzęt do karaoke – Raf nie dał się zastraszyć.Otoczony zgrają pomocników, Copperfield oddalił się przygotować sprzęt do bitwy na głosy. Razem z Rafem zostaliśmy jeszcze chwilę na przystani obserwując grzbiety rekinów, połyskujące między falami. Raf zastanawiał się, co też M. sądzi o tych wszystkich manekinach ukrzyżowanych na ścianie salonu.– Jest tak piękna, że ledwo ośmielam się na nią spojrzeć – zwierzyłem się. – To jak patrzeć prosto w słońce.
– Przez brylanty – dodał Raf. – Jest zbyt piękna. Jak cała ta wyspa. Aż musisz odwracać wzrok. Albo skupiać się na jej wielkich stopach.Po drodze do sali z karaoke, zauważyłem ilustrowaną mapę wyspy Musha. Wprawdzie nigdzie nie było Wyschniętego Jeziora, ale niedaleko miejsca, które dziś mijaliśmy, znalazłem akwen wodny oznakowany jako „sanktuarium". Sanktuarium, czyli miejsce, w którym przechowuje się święte przedmioty…
– Czy przejeżdżaliśmy dziś koło Sanktuarium? – spytałem wchodząc do pokoju.– Nie – odparł stanowczo Copperfield. Powaga, z jaką udzielił mi odpowiedzi, odwiodła mnie od chęci dalszego drążenia tematu. Jednocześnie potwierdziły się moje przeczucia. Sanktuarium lub wyschnięte jezioro, życiodajne skarby Copperfielda bez wątpienia warte są odkrycia.Powyższy fragment pochodzi z książki „THE BOOK OF IMMORTALITY: The Science, Belief, and Magic Behind Living Forever" autorstwa Adama Leith Gollnera. Przedruk za zgodą autora.