FYI.

This story is over 5 years old.

Film

​Filmy, przez które mieliśmy koszmary w dzieciństwie

Diabeł Piszczałka i Gremliny w założeniu miały być postaciami z filmów dla dzieci. Nie zmienia to faktu, że przewijały się na naszych spotkaniach z dziecięcym psychologiem

Źródło zdjęcia: YouTube

Tak jak to kiedyś trafnie skwitował inżynier Mamoń w Rejsie, grany przez wspaniałego Zdzisława Maklakiewicza: „Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… to… poprzez… no, reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę". Jakże to trafne.

Nie mam też wątpliwości, że ta sama „reminiscencja" sprawia, że w równym stopniu kochamy wracać do ulubionych i znanych już na pamięć, filmowych szlagierów – które katowaliśmy jeszcze w czasach VHS-ów, by później robić to samo z ich wersjami na DVD. Część uzna to za bzdurę i marnowanie czasu, dla innych czytanie po raz kolejny tych samych książek i komiksów oraz odświeżanie dawno już zakurzonych gier, filmów i seriali, będzie nie tylko swoistą podróżą w przeszłość – ale także mierzeniem się z samym sobą, poprzez konfrontowanie obecnej wrażliwości ze wspomnieniem emocji, które towarzyszyły nam za pierwszym razem.

Reklama

Autorzy badań opublikowanych przez The University of Chicago Press, pośród wielu czynników, determinujących nasze powroty do ulubionych tytułów, wyszczególnili m.in. „efekt czystej ekspozycji" – co ilustruje, chociażby wspomniany wcześniej cytat z Rejsu – gdzie im częstszy mamy kontakt np. z daną piosenką, tym bardziej lubimy jej słuchać. Zgadza się – jeżeli szósty raz z rzędu słuchasz jakiegoś kawałka Taco Hemingwaya, to nie znaczy, że zwariowałeś, po prostu masz kiepski gust muzyczny.

Każdy z nas ma jednak w pamięci chociaż jeden film z dzieciństwa, po którym wspomnienie do dzisiaj wywołuje ciarki na plecach. Mowa o produkcjach, które, mimo że powstawały z myślą o najmłodszych – zamiast dobrej zabawy, serwowały jedynie koszmary, rozrywając na strzępy resztki naszej dziecięcej niewinności. Oto kilka filmów, po których baliśmy się iść w nocy do toalety, w obawie przed potworami z szafy.

Bliskie spotkania z wesołym diabłem (1989)

Scenariusz i reżyseria: Jerzy Łukaszewicz

Zestawienie zaczynamy od silnej reprezentacji z Polski, gdzie część zapewne kojarzy powyższy tytuł – jako że był to jeden z wielu tematów, wałkowanych podczas waszych spotkań z dziecięcym psychologiem.

Bliskie spotkania z wesołym diabłem. Źródło: YouTube

Zaczęło się od książki Kornela Makuszyńskiego z 1930 roku Przyjaciel wesołego diabła, na podstawie której powstały w latach 80. film i serial. I o ile pierwsza ekranizacja z 1986 roku była utrzymana w baśniowej konwencji, to produkcja, która powstała 3 lata później jest jebanym koszmarem, który sprawiał, że trząsłem się skulony pod kocem. Już pierwsza scena staje się swoistym preludium do seansu grozy – oto bowiem zza horyzontu wyłania się rzeczony Diabeł, dzierżący w dłoniach coś, co przypomina gargantuiczny widelec. Wszystko to w akompaniamencie muzyki Marka Bilińskiego.

Reklama

Historia filmu skupia się na przyjaźni młodego chłopca na wózku inwalidzkim z tymże tajemniczym włochatym stworem – ale zanim w ogóle do tej przyjaźni dochodzi, dziecko ociera się o granice traumy, jako że nikt nie chce uwierzyć, że w lesie czai się jakaś dziwna, pokryta sierścią kreatura, przychodząca, gdy w domu nie ma dorosłych. To ma być film dla dzieci? Panie Łukaszewicz, dlaczego pan nam to zrobił?

Legenda (1985)

Reżyseria: Ridley Scott, scenariusz: William Hjortsberg

W 1985 roku Ridley Scott miał już na swoim koncie m.in. Łowcę Androidów i Obcego – Ósmego Pasażera Nostromo. Wtedy ktoś najwyraźniej stwierdził, że z takim dorobkiem, Ridley powinien spróbować swoich sił w klimatach fantasy, kręcąc film dla dzieci. Tak oto powstała jedna z najmroczniejszych ekranowych baśni, traumatyzującej kolejne pokolenia młodocianych widzów. To tutaj, już w pierwszych kilkunastu minutach seansu widzimy śmierć jednorożca — brutalną, pełną agonii śmierć jednego z ostatnich jednorożców. Dobra robota!

Fabuła Legendy nawet dla tych, którzy w dziedzinie magii i miecza czują się laikami, wyda się rasowym przedstawicielem gatunku: mamy śmiałka, który wraz ze swoją drużyną przemierza świat czarów, by uratować księżniczkę, więzioną przez pradawne zło, chcące by świat spowił wieczny mrok.

W roli bohatera możemy zobaczyć młodziutkiego Toma Cruise'a, w księżniczkę wcieliła się jeszcze młodsza (miała wtedy zaledwie piętnaście lat) Mia Sara. Majestatycznym Panem Ciemności był tu znakomity Tim Curry, natomiast plotka głosi, że do stworzenia twarzy goblina Blixa zasugerowano się facjatą Keitha Richardsa. Teraz ten fakt mnie bawi, ale będąc dzieckiem, zdecydowanie nie było mi do śmiechu.

Reklama

Powrót Batmana (1992)

Reżyseria: Tim Burton, scenariusz: Daniel Waters, Sam Hamm (historia)

Po 1989 roku producenci komiksowych adaptacji szybko zrozumieli, że na historiach o zamaskowanych trykociarzach można zarobić dobry pieniądz – jako że filmowy Batman w reżyserii Tima Burtona, etatowego emo-gota Hollywood – święcił triumfy oglądalności. Tym samym, kontynuacja Mrocznego Rycerza była już tylko kwestią czasu, tak samo, jak powrót Burtona na stołku reżyserskim – tyle że tym razem, miał on dostać pełną swobodę kreując historie z Gotham City w Powrocie Batmana.

Mając pełną kontrolę nad filmem, Burton stworzył obraz, który w żadnym razie nie klasyfikował się do ram rodzinnej rozrywki. Przedstawiony tu świat był mroczny i wynaturzony, Kobieta-Kot w swoim obcisłym skórzanym stroju ociekała seksem, Pingwin był sadystycznym, seksistowskim zboczeńcem, a sam Batman sprawiał wrażenie udręczonego faktem swojej walki ze złem. No i jak tu sprzedać zestaw z filmowymi zabawkami w McDonald's, gdy dzieciak w kinie widzi coś takiego?

Do filmu przypieprzyła się ponadto PETA, broniąc pingwinów, które brały udział w kręceniu filmu oraz grupa rozwścieczonych rodziców, którzy zabrali swoje pociechy do kina.

Indiana Jones i Świątynia Zagłady (1984)

Reżyseria Steven Spielberg, scenariusz: Willard Huyck i Gloria Katz

W trzy lata po tym, jak najsłynniejszy archeolog w historii kina, Indiana Jones stoczył walkę z nazistami o legendarną Arkę Przymierza, do kin trafiła jego kolejna przygoda, podczas której miał trafić do Indii, by stawić czoła mrocznym siłom Świątyni Zagłady.

Reklama

Chociaż już pierwsza część obfitowała w drastyczne sceny śmierci (roztapiające się twarze, wybuchające czaszki i takie tam), to właśnie kontynuacja serii przygód tego awanturniczego poszukiwacza przygód, po dziś dzień szczyci się jedną z mocniejszych scen, na jaką wystawiono wtedy dziecięcą percepcję. Mam oczywiście na myśli scenę obrzędu na cześć Kali, hinduskiej bogini czasu i śmierci – podczas to którego kapłan sekty wyrywa bijące jeszcze serce z piersi ofiary, by ta później sczezła w płomieniach, spuszczona do jeziora lawy. Enjoy!

Nie da się ukryć, że w przypadku Świątyni Zagłady, Spielberg wykazał się dozą niekonsekwencji – jako że całość filmu była nasycona dziecinną, komiksową umownością, ale jednocześnie obfitowała w wątki picia krwi zmarłych, wykorzystywanie dzieci do morderczej pracy w kopalniach, czarną magię i wspomniane składanie ludzi w ofierze. Pomijając już fakt, że to nie najlepsza wizytówka dla Indii.

Gremliny rozrabiają (1984)

Reżyseria: Joe Dante, scenariusz: Chris Columbus

Myśląc o filmach, które kojarzą mi się z Bożym Narodzeniem, naturalnie przypomina mi się maraton bólu dwóch włamywaczy, mających nieszczęście trafić na Kevina samego w domu, przypomina mi się Hans Gruber, który miał pecha spotkać Johna McLane'a na imprezie w wieżowcu Nakatomi Plaza… i Gremliny – małe, złośliwe gado-podobne skurczybyki, które sterroryzowały mieszkańców pewnego amerykańskiego miasteczka zimą 1984 roku.

Reklama

Film w reżyserii Joe Dantego balansował na granicy czarnej komedii z elementami horroru, a jako że wszedł do kin z kategorią PG, seans mogły bez problemu oglądać też dzieci – co wywołało falę krytyki, z powodu krwawych i brutalnych scen.

Targany wyrzutami sumienia Steven Spielberg, pełniący tu rolę producenta – który notabene dwa miesiące wcześniej sam zebrał baty za zbyt mrocznego Indianę Jonesa – zasugerował Motion Picture Association of America, by stworzyć nową kategorię filmową, która będzie czymś pomiędzy PG a R. Tak powstał symbol, kastrujący amerykańskie filmy od przeszło 25 lat: PG-13.

Jako ciekawostkę dodam, że kategoria PG-13 w latach 80. znacznie różniła się od tego, co obecnie serwuje nam Hollywood – czego doskonałym przykładem jest, chociażby film Red Dawn z 1984 roku, który jako pierwszy w historii wszedł do kin z takim oznaczeniem. Nie brakuje tam krwi i brutalnych scen egzekucji.


Rzeczy, które ryją banię. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Chociaż celem kategorii PG-13 miała być rzekoma ochrona najmłodszych przed zbyt dużą dawką przemocy, badania przeprowadzone przez Ohio State University and the University Of Pennsylvania stwierdziły, że paradoksalnie właśnie w filmach oznakowanych tym znaczkiem jest jej znacznie więcej (mowa np. o scenach z użyciem broni palnej), niż w produkcjach przeznaczonych tylko dla dorosłego widza. Dlaczego? Powód jest prosty: „przemoc się sprzedaje", jak to określił w wypowiedzi dla „The Timesł Daniel Romer z Uniwersytetu z Pensylwanii. Dotarliśmy więc do etapu, gdzie półgodzinne strzelaniny nie stanowią problemu, ale dla przykładu, na próżno szukać w tych filmach jakiejkolwiek nagości – najwyraźniej hołdując logice, że odkryty sutek jest czymś gorszym dla młodego widza, niż sążnista seria z AK-47.

I chociaż w dzieciństwie bałem się niektórych z tych filmów, myślę, że gdybym był ojcem, nie miałbym problemu z pokazaniem ich mojemu dziecku. Bo zamiast trzymać go w sztucznej bańce niewinności i poprawności, jaką próbuje nam teraz wciskać, chociażby wspomniane PG-13 – razem, usiedlibyśmy przed telewizorem i przebrnęli przez seans, zwyciężając własne lęki, te obecne oraz te z przeszłości.

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku