FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Przygodny gejowski seks w Katarze (miejscu, gdzie grozi za to śmierć)

Jak zawsze sprawdziłem, co na ten temat mówią lokalne przepisy. W Katarze za homoseksualne stosunki (albo jakiekolwiek pozamałżeńskie figle) grozi kara śmierci

Ilustracje: Adam Waito

Pojechałem do Dohy, stolicy Kataru, na cztery dni. Miałem trochę wolnego czasu i kuszący pokój w hotelu, do którego wciąż dostarczano świeżą pościel i ręczniki. Postanowiłem wypróbować aplikacje do randkowania i zobaczyć, co z tego wyniknie.

Często podróżuję. Uwielbiam rozmowy ze sprzedawcami w księgarniach (pytam o lokalnych pisarzy), testowanie nowych alkoholi i podziwianie architektury. No i oczywiście lubię też poznawać miejscowych i uprawiać z nimi seks.

Reklama

Ale może Katar się do tego nie nadaje? To pierwsze tak ortodoksyjnie muzułmańskie państwo, w którym zechciałem użyć tych aplikacji i portali. Katarski emirat pozostaje bardziej tradycyjny, niż adaptujące elementy zachodniej kultury Zjednoczone Emiraty Arabskie – podobno powoli liberalizuje jednak swoją politykę, z powodu nadchodzącego mundialu w 2022 roku. Na przykład nikt już nie syczy tu na kobiety z odkrytymi ramionami. Ale słyszałem też o planach identyfikowania homoseksualistów podczas kontroli paszportowej, a gejowskie magazyny i Sepp Blatter (prawie-były przewodniczący FIFA) ostrzegają kibiców, żeby po golu raczej nie całowali z radości swoich chłopaków.

Jak zawsze sprawdziłem, co na ten temat mówią lokalne przepisy. W Katarze za homoseksualne stosunki (albo jakiekolwiek pozamałżeńskie figle) grozi kara śmierci. Faktycznie, to mogło trochę przygasić entuzjazm i libido.

Żaden ze mnie naukowiec, ale myślę, że w mózgu istnieje pewne bezpośrednie połączenie, które sprawia, że puste pokoje hotelowe wzmagają ochotę na seks. Ktoś powinien to zbadać. Tak czy siak, mimo ryzyka zalogowałem się i już po minucie usłyszałem te znajome, plumkające powiadomienia.

„Hej"

„Hej"

„Hej"

„Cześć"

„Hej"

„Hej"

Coś pięknego. Nasz popęd seksualny jest przezabawny, ale to potężna siła natury. A randkowe strony i apki to wrota, dzięki którym można się uwolnić i krążyć po całym świecie.

Jak widać, nie zostałem skazany na karę śmierci. W Katarze moja dusza już i tak jest stracona. Najwyżej wsadziliby mnie do aresztu, może potorturowali, do tego ewentualnie na koniec zgwałcili i deportowali. Ale muzułmanie mają trochę gorzej: według prawa zasługują na karę śmierci lub przynajmniej na areszt i 100 batów. A wszyscy ci faceci, których wyuzdane zdjęcia wyskakiwały na ekranie mojego telefonu, wyglądali mi na muzułmanów.

Reklama

Chyba nie powinienem być zaskoczony, że chęć na seks przezwycięża strach przed śmiercią. W Katarze i kilku innych państwach, za wszystkie formy pozamałżeńskich stosunków grozi ta sama kara. Lecz co z tego? Ludzie od zarania dziejów parzyli się jak dzicy w czasie plag, które zabiły jedną trzecią ówczesnej populacji. Nawet epidemia AIDS ich nie powstrzymała, chociaż wirus HIV wydaje się wręcz stworzony, by zgładzić najbardziej napalonych ludzi świata. Kiedyś uprawiałem seks z kolesiem, który opowiedział mi historię o swojej żonie. Kilka tygodni wcześniej pieprzył się z nią radośnie w jej szpitalnym łóżku. Domyślam się, że było to jednocześnie dość przykre przeżycie, bo kilka dni później zmarła.

Jednak jestem trochę zaskoczony, bo mówimy przecież o religijnym świecie islamu. Wszystkie nasze poglądy na jego temat skupiają się na jednolitym zestawie wartości i kar, który stosują nie tylko szaleńcy ukrywający się w górskich grotach Tora Bora albo w gruzach ruin w Hims, Aleppo i Palmyrze, ale również młodsze społeczeństwa, entuzjastyczni sprzymierzeńcy Zachodu, zarówno pod względem ekonomicznym, jak i wojskowym.

Na tym właśnie polega potęga podróżowania. Żadne miejsce nie wygląda z bliska tak samo, jak na Google Earth czy nawet w porządnym materiale w wiadomościach. Ten emirat nie akceptuje mężczyzn uprawiających z sobą seks, tak samo jak nie akceptuje ludzi znieważających ich Proroka. Ale wystarczyło spojrzeć na ekran mojego telefonu, na tych pełnych nadziei i odwagi młodzieńców (i nie tylko) wyrastających na tej maleńkiej pustyni jak grzyby po deszczu. „Natura nie znosi próżni…" – jak w pewnym filmie powiedział Jeff Goldblum. Miał rację. Jeśli przez „naturę" rozumiemy spermę.

Reklama

I tak umówiłem się na spotkania, lunche, kolacje i drinki. Oprócz tego z rana, w nocy i w godzinach pomiędzy obowiązkami uprawiałem seks i przy okazji dowiedziałem się paru rzeczy.

Uwaga, ludzie hetero nie istnieją!

Z początku myślałem, że na tych stronach i aplikacjach pełno będzie rządowych agentów namierzających takich jak ja (podobno tak działają w Arabii Saudyjskiej, zaledwie kilka kilometrów stąd). Dlatego paru pierwszym kolesiom zadawałem dużo pytań i poprosiłem ich o dziwne zdjęcia w określonych pozach. Chciałem się upewnić, że to nie jacyś oszuści używający cudzych zdjęć, żeby złowić naiwnych bluźnierców (moi drodzy, wybaczcie mi to).

Nie zawsze zdradzali mi, jak się nazywają. Ale rozmawiałem ze wszystkimi, poza jednym kolesiem w polo i koszykarskich spodenkach, który znał po angielsku ze trzy słowa (albo się chłopak wstydził). Uwielbiam rozmowy zapoznawcze po stosunku – cechują je intymność, szczerość i beztroska. Nie ma w nich miejsca na kłamstwa.

Staram się pisać ostrożnie, żeby nie zdradzić zbyt wielu informacji o tych mężczyznach. Kilku z nich wyznawało islam i w większości pochodzili z Kataru, więc narażali się na ścięcie. Dlatego troszkę też nazmyślam, żeby ukryć ich tożsamość.

Jeden z nich był kulturystą, który mieszka ze swoim chłopakiem i traktuje go jak męża. Inny miał sprężyste ciało jak królik. Był energiczny i rozgorączkowany. Ewidentnie zniecierpliwił go mój brak pośpiechu, więc z wprawą zapaśnika mnie obrócił i wszedł we mnie bardzo głęboko. Nie mam z tym problemu, ale stary – załóż prezerwatywę! Dlatego go kopnąłem i przywróciłem porządek. Pracował dla wielkiej miejscowej firmy. Nasza rozmowa była dość standardowa: rozmawialiśmy o domu, innych wycieczkach i seksie. Zapytałem, czy ciężko uprawiać tu seks z kolesiami, przy tak strasznych i surowych przepisach. Zaśmiał się w charakterystyczny sposób – ten dźwięk miał znaczyć „och, ty głupi, naiwny cudzoziemcze". Odpowiedział, że wcale nie jest ciężko. W holu wejściowym Muzeum Sztuki Islamskiej w Doha widnieje cytat z Rawandiego, XIII-wiecznego historyka: „Poznaj swoich wrogów. Wykonuj ruchy jak czujny szachista, jednocześnie obserwując innych". Faceci, których poznałem, chyba opanowali to całkiem nieźle.

Reklama

Lotnisko w Doha. Zdjęcie: Bert Archer.

Poznałem też robotnika, który ponad sześć razy odnawiał swój roczny kontrakt, zamiast wrócić do ojczyzny. Odwiedziłem go w mieszkaniu, które chyba dzielił z jakimś współlokatorem (akurat wyszedł). Zapytałem o warunki pracy, o których tyle mówili w wiadomościach. „Jest źle, ale przynajmniej lepiej niż tam, skąd pochodzę" – powiedział mi, drepcząc po pokoju. Wycierał spermę z brzucha i zbierał ubrania z podłogi. Ewidentnie nie lubił się przytulać po seksie.

Inny koleś był skryty i poważny. Spytałem go, czy w Doha istnieje jakiś sposób, by poznać facetów w realu, a nie przez aplikacje. Powiedział, że jest taki jeden bar w hotelu. Obywatele Kataru oficjalnie mają zakaz wstępu do takich miejsc, ale okazuje się, że jeżeli nie nosisz tradycyjnego stroju, to nikt nie weźmie cię za miejscowego. Postanowiłem to sprawdzić. Z pewnością nie był to typowy bar dla gejów, ale siedziało tam kilku samotnych, młodych mężczyzn o ciemnej karnacji. Zamawiali drinki, lecz ich nie pili, tylko stali przy barze. Nerwowo i z wahaniem nawiązywali kontakt wzrokowy, a w ich oczach widać było pożądanie. Dokładnie o takich spojrzeniach czytałem w powieściach i autobiografiach opisujących życie gejów w Ameryce Północnej jakieś 50-60 lat temu.

Istnieje wiele różnych toksycznych podejść do przelotnych znajomości. Można na przykład złapać z kimś czysto kokieteryjny kontakt wzrokowy na ulicy, w miejscu, w którym nie jest to niebezpieczne. Można też próbować na siłę kogoś wyrwać w klubie albo na imprezie. Wtedy jest to jedyny cel: po prostu musisz kogoś znaleźć; jeżeli nawet nie spróbujesz – jesteś lamusem. Liczba ludzi do wyboru maleje, a poziom desperacji rośnie. Są też bardziej ekstremalne klimaty, np. przeglądanie towaru w łaźni publicznej, różne odmiany seksu zbiorowego i popularny (jak sądzę) podział na role w więzieniach.

Reklama

Ale Doha była zupełnie inna. Jedyną analogią, która przychodzi mi do głowy, jest moje wyobrażenie o dawnym miasteczku, w którym mieszkali sami drwale lub pracownicy platformy wiertniczej. Na pewno było pełne żądzy i zapału, entuzjazmu graniczącego z desperacją i zainteresowania samym seksem (bez brania pod uwagę żadnego związku czy przyjaźni), z niegasnącym zainteresowaniem, krótką wymianą zdań, by tylko określić wasze relacje i opowiedzieć sobie kilka historyjek. Ta rozmowa o tłumionych, zakazanych pragnieniach jest dla niektórych równie atrakcyjna jak sam seks. Większości z moich przelotnych partnerów nikt tu nie trzymał na siłę – w każdej chwili mogli polecieć do Berlina czy Nowego Jorku – więc ograniczenia były umowne.

Ostatniej nocy wybrałem się na bazar. Jest nowy, ale wygląda staro. Miejsca, w których obcokrajowcy kupują przyprawy i materiały celowo spatynowano. Po jakichś dziesięciu minutach przyłączył się do mnie wysoki i barczysty przystojniak. Zapytał, skąd jestem, a ja odpowiedziałem i skręciłem do sklepu z pamiątkami. Poszedł za mną. Ledwo mówił po angielsku – pochodził ze Sri Lanki – ale za to był uparty, miły i seksowny, więc rozmawialiśmy dalej, aż zaproponował, że pokaże mi swoje ulubione miejsca. Opowiedział o pracy, w której zarabiał więcej niż w ojczyźnie, mieszkał z pięcioma kolesiami w akademiku, ale przynajmniej pokój był za darmo. Po kilku minutach owinął swój mały palec wokół mojego i mocno go ścisnął. Potem zaprowadził mnie do jakiejś alejki, chwycił moje krocze i zapytał, czy znam jakieś miejsce, w którym mogę go przeruchać. Zastanawiałem się, czy to dobry pomysł. Ale po chwili stwierdziłem, że tak, więc ruszyliśmy do mojego hotelu. Miałem jednak złe przeczucie, musiałem coś sprawdzić. Poprosiłem, żeby zaczekał na zewnątrz, bo muszę się upewnić, czy może wejść do mojego pokoju. Poszedłem do lobby, połączyłem się z WiFi i wpisałem w Google hasła: „Doha", „bazar", „gej", „policja".

Reklama

Pierwsze trzy strony potwierdziły moje obawy. Policjanci czasem łapali pracujących tu obcokrajowców w niedwuznacznej sytuacji z innymi mężczyznami i proponowali im układ: nie zostaniecie aresztowani ani deportowani, jeśli podejmiecie z nami współpracę. Tak stawali się przynętą władzy. Prawa zagranicznych pracowników nie są w Katarze porządnie uregulowane, więc ta wiadomość pasowała do znanych historii o odbieraniu paszportu i zarobków. Wtedy przypomniało mi się, że mój Romeo ciągle z kimś esemesował. To samo robił, gdy wyszedłem z hotelu. Powiedziałem, że zmieniłem zdanie, a on odszedł.

Jak uprawiać seks z kolegą, nie będąc gejem.

Mało brakowało. A może przepuściłem świetną okazję? Nieważne. To wydarzenie i ogólna atmosfera nie przypominały – o dziwo! – działań tajnych służb NRD ani tych ludzi, którzy sankcjonuje kodeks postępowania w Iranie. Spotkania odbywały się niby potajemnie, ale jednak nikt się z nimi za bardzo nie krył, a kolesie byli tajemniczy, ale nie przestraszeni. To wszystko przywodziło na myśl wspomnienia pewnego mężczyzny, którego poznałem w Waszyngtonie kilka tygodni wcześniej. Był po sześćdziesiątce i opowiedział mi o swojej młodości. Faceci spotykali się wtedy nocą, w lesie tuż za miastem. Co jakiś czas nagle zapalał się wielki reflektor. Snop światła przeczesywał las dwa, trzy razy – i gasł. Mój rozmówca nigdy nie widział w tym lesie policji i nikt nie został tam zatrzymany, mimo iż geje łamali przynajmniej trzy przepisy. Gliny chciały po prostu zasygnalizować, że wiedzą, co tu się wyprawia. Dali im ciche przyzwolenie, dopóki homoseksualiści nie przegną i nie sprowokują ich do działania.

Katar nie jest najlepszym na świecie miejscem dla gejów, ale też nikt mnie tu nie zrzucił z dachu za moją orientację seksualną. Z pewnością nie przywykliśmy do takiego postrzegania życia w ortodoksyjnym muzułmańskim państwie. W wiadomościach pojawiają się wyłącznie newsy o sukcesach i katastrofach. O życiu codziennym zwykłych ludzi nie usłyszymy. A w Katarze życie geja (zarówno miejscowego, jak i obcokrajowca) wygląda dość zwyczajnie. Działa na mniej więcej tych samych zasadach, co w każdej innej części świata z połączeniem internetowym i samojebkami.

Obserwujcie Berta Archera na Twitterze.