FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Sprawdziłem czy wyścigi nauczą mnie miłości do samochodów

Szybko zrozumiałem pierwszą lekcję w byciu „prawdziwym facetem za kółkiem wirtualnej wyścigówki": iść w zaparte, przeć do przodu
zdj. Techland

Mam prawo jazdy, czasem gdzieś pojadę swoim autem, ale kompletnie nie kumam uroku szybkich fur i wyścigów. Gdybym wygrał milion i już musiał koniecznie kupić samochód, to zapewne skończyłoby się na starym klasyku – szwedzkim kombi, które mógłbym wyremontować do stanu fabrycznego. Mógłbym, miałbym na to czas – z milionem na koncie.

Kiedy jednak popatrzę na rolę auta w stereotypowo rozpisanej rodzinie, ciężko mi sobie wyobrazić współczesnego faceta, który w żadnym stopniu nie ogarnia sztuki prowadzenia samochodu. Pomijając czarujący błysk karoserii i mental „spójrz na mój wielki wóz, którym wożę swojego małego penisa" – to po prostu narzędzie, które ułatwia przewożenie rzeczy z miejsca A do miejsca B. Nie skumają tego pewnie faceci w kryzysie wieku średniego, prujący wyścigówkami w imię swojego zwichniętego ego, czy napięci menadżerowie średniego szczebla – którzy dociskają gaz na światłach w swojej leasingowej Skodzie Fabii, jakby mieli zaraz wystartować do góry, a nie przed siebie.

Reklama

Moja niekumatość, jeżeli chodzi o bycie pasjonatem czterokołowych pojazdów, wyjeżdża poza margines otaczającej nas rzeczywistości i wkracza w świat gier; nie znajdziesz mnie przy konsoli, w sportowych rywalizacji. Ta kombinacja cech prawdopodobnie najmocniej dyskwalifikuje mnie jako pretendenta do roli testera nowych gier o wyścigach samochodowych. A jednak postanowiłem zmierzyć się nowym symulatorem wyścigów z serii WRC i sprawdzić, czy złapię bakcyla, a może nawet poczuję się przez to bardziej męski.

Galeria handlowa, przyklejony do niej biurowiec, seria drzwi na kod i sekretnych wind. Klimat biurowy, tym bardziej byłem zdziwiony, kiedy za kolejnymi drzwiami trafiłem w końcu na pełnoprawny fotel wyścigowy i telewizor na pół ściany. Plastikowa kierownica z zestawem pedałów. Nie wyglądało to na kapsułę, która przeniesie mnie w inny wymiar.

Czekając na swoją kolejkę, przypatrywałem się testującemu sprzęt pracownikowi firmy, która organizowała demonstrację. Analizowałem ruchy kierownicą, gdy raz za razem obijał furę o ściany jakiejś rajdowej serpentyny. „Hej, to chyba nie może być aż tak trudne, żeby gość nie mógł zupełnie zapanować nad autem?" zapytałem sam siebie w myślach. Szybko zrozumiałem pierwszą lekcję w byciu „prawdziwym facetem za kółkiem wirtualnej wyścigówki": iść w zaparte, przeć do przodu.

Nastała moja chwila prawdy, wreszcie to ja usiadłem za kółkiem, tylko po to, by po chwili usłyszeć pierwsze pytanie: czy coś się stało? „Sprawdzam tylko model fizyki i jak się prezentują zniszczenia samochodu", odpowiedziałem z zaciętą miną, wjeżdzając w kolejne krzaki na obrzeżach trasy.

Reklama

Dotarłem do mety z trudem, oczywiście jako ostatni i zaraz odpaliłem inną trasę, po naszych pięknych Mazurach. Do wyboru jest kilka różnych państw od Skandynawii po gorące południe, ale z racji fazy testowej, skupiliśmy się na górzystej, strasznie pokręconej Andaluzji, i Mazurach właśnie - nie znam nomenklatury wyścigowej, ale każda z dostępnych polskich tras była odcinkiem specjalnym po miejscowościach o enigmatycznych nazwach.

Zdjęcie Paweł Starzec

Tym razem pojechałem trochę ostrożniej, oglądając krajobraz ze świadomością, że właśnie taką Polskę zobaczy każdy gracz WRC na świecie. A ta Polska wygląda na całkiem zadbaną; jest trochę pasących się przy trasie krów i nawet ciągnik czy ambulans jak wyjęty z korków na wylotówce z Warszawy.

Trzeba przyznać twórcom gry, że warunki pogodowe oddali wierni – jadę deszczową nocą: jest ciemno jak cholera, prawie nic nie widzę i zarzucam autem na wszystkie strony. Moja nieustraszona postawa względem pogody spotyka się z aprobatą chłopaków obserwujących moje mozolne przejazdy – chyba przypadkiem wyszedłem na gościa, który nie boi się ścigać w koszmarnych warunkach. Skończyłem wyścig w jednym kawałku, jadąc na tyle emeryckim tempem, że nawet nie wyleciałem z trasy.

Po wszystkim poczułem, że to wyzwanie i sprawdzenie siebie było nawet okej. Chociaż za każdym razem dojeżdżałem za przedostatnim zawodnikiem, przynajmniej popisałem się jeżdżeniem w słabych warunkach. Czy moje męskie ego zostało podbudowane? Tak sobie. Czy było to rozsądniejsze niż palenie gumy zarżniętym Golfem stojącym na światłach? Pewnie tak.

Nie zostałem jednak pasjonatem szybkich i wściekłych fur. Dalej marzę o starym szwedzkim kombi, bo jest duże i solidne. Przydałby mi się też ten milion złotych. Bardzo możliwe, że wyścigi to dla wielu bardzo pasjonująca sprawa, poprawiająca samopoczucia, a nieraz podtrzymująca przy życiu panujące stereotypy faceta w garażu lub za kółkiem. Twórcy WRC zrobili jednak świetną robotę; odwzorowanie rzeczywistości z jazdy po wertepach Południa, Północy i mazurskich wsi robi wrażenie. Mimo wszystko wciąż uważam, że samochód ma przywieźć, zawieść i najlepiej się nie zepsuć – a zabawa w jazdę na czas brzmi trochę symulator straty czasu.