Kiedy licealna miłość zmienia się w koszmar

FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Kiedy licealna miłość zmienia się w koszmar

Spoliczkował mnie jeden jedyny raz. „Spodobało ci się!" - roześmiał się. Zaczęłam wierzyć, że nie zasługuję na nic więcej

Wszystkie ilustracje Madison Griffiths.

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Australia/NZ

W Theo (imię zmienione) zawsze czuło się jakieś napięcie i gwałtowność. Sama nie do końca rozumiałam, o co chodzi, ale całkowicie mnie to pochłonęło. Poznaliśmy się, gdy miałam 17 lat. Siedziałam w ogrodzie u znajomych i moczyłam nogi w basenie. Wszyscy mówili mi, że byłaby z nas świetna para; że tak bardzo do siebie pasujemy. Theo wpatrywał się we mnie z nieobecnym wyrazem twarzy i skręcał blanta. W głowie miałam szum.

Reklama

Przeważnie w opowieściach o związkach, które można nazwać „toksycznymi", na początku jest zwyczajnie i dopiero z biegiem czasu wszystko zaczyna się sypać. Nie w naszym przypadku. Nikt nie nazwałby normalnym tego, co było między nami. Początkowo mnie to pociągało. Nikt prócz Theo i mnie nas nie rozumiał. Nikt nie miał nawet bladego pojęcia. Pogardzałam ludźmi w zdrowych związkach. Te zadurzone, pocztówkowe pary wydawały mi się odrażająco powierzchowne. Uważałam, że Theo i mnie łączy uczucie tak głębokie, tak absolutne i dojmujące, że próby wtłoczenia go w ramy konwencjonalnego związku stanowiłyby dla naszej miłości śmiertelną zniewagę.

Znaki ostrzegawcze pojawiały się na każdym kroku: Theo nie miał żadnych oporów przed nazywaniem swojej matki „pizdą", gdy ta nadepnęła mu na odcisk. Regularnie tracił pracę, bo nie dogadywał się z ludźmi. Miałam czasem wrażenie, że spotykam się z jakimś bezlitosnym bóstwem. Im bardziej okrutny się stawał, tym bardziej pragnęłam jego miłości.

Theo często korzystał z czegoś, co określał jako „techniki zastraszania" — brutalnych, ale przemyślnych sposobów na to, żebym się go bała. Czasem siadał się na mnie, wbijał mi palce w ramiona i szeptał „zamknij się, kurwo" albo „idź się pierdol, słyszysz, wypierdalaj". Zawsze jednak zachowywał się bardzo cicho, tak, by moi rodzice, którzy spali w pokoju obok, nic nie usłyszeli. Pamiętam, jak leżałam sparaliżowana, jakby poza własnym ciałem i słyszałam z oddali własny głos powtarzający w kółko „przestań, przestań", dopóki Theo mnie nie puścił.

Reklama

Spoliczkował mnie jeden jedyny raz. Byłam w szoku. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak zaczął się śmiać. „Spodobało ci się!" - wykrzyknął. „Teraz pewnie wszystkim rozgadasz, jaki to ze mnie damski bokser, mam rację?". Nie miał. Nigdy nikomu nie powiedziałam.

Najgorsze w moim związku z Theo nie były jego pięści czy wybuchy wściekłości, tylko przemoc psychiczna — to, ile miał w niej doświadczenia, mimo młodego wieku; z jak przerażającą łatwością mu przychodziła. Przekonał mnie, że nie wyglądam jak kobieta, że jestem gruba, źle ubrana, leniwa. Na mój widok wstrząsało nim obrzydzenie. Gdy ostrzygłam się trochę krócej, zaczął mnie nazywać męskim imieniem. Znosiłam jego ostre słowa z rozpaczliwą determinacją. Pomału to jak postrzegałam siebie samą, uległo zmianie.

Zmusił mnie, bym zaczęła chodzić na siłownię i schudła. Idealizował moje zaburzenia jedzenia. Kiedy ważyłam 54 kg, powiedział, że mogę kupować tylko określone rodzaje żywności i napojów. Po tygodniach papierosów na śniadanie i wieczornych głodówek pogratulował mi, gdy zmieściłam się w jeansy mojej przyjaciółki, która wtedy akurat cierpiała na poważną anoreksję i bulimię. Mimo to nie chciał się ze mną kochać, bo, jak mówił: „po prostu go nie pociągałam". Pewnego razu splunął do miski po krótkiej, koszmarnie poniżającej próbie stosunku oralnego. Czułam się, jakby przeżerała mnie choroba. Zaczęłam się ciąć nożem do kartonu — żałosny wysiłek, by wywołać u Theo jakikolwiek odruch współczucia.

Reklama

Dlaczego od niego nie odeszłam? To nie jest właściwe pytanie. Kobiety trwają w toksycznych, pełnych przemocy związkach z wielu powodów, ale uważam, że trzeba zaznaczyć, że nie chodzi tylko o oczywiste rzeczy, takie jak dzieci, wspólny dom, czy lata spędzone razem.

Pośród tego wszystkiego pomału utwierdzałam się w przekonaniu, że, mimo niezaprzeczalnego okrucieństwa Theo, faktycznie nigdy mnie nie kochał ani nie pokocha. Często narzekał, jak wielką frustracją napełnia go to, że byłam lubiana przez jego rodzinę i przyjaciół, którzy, jego zdaniem, nie potrafili dostrzec, jakim w rzeczywistości jestem śmieciem. Szczerze wierzyłam, że nie zasługuję na nic więcej.

Znalazłam się na samym dnie, gdy Theo wyjechał do Europy na półroczną wymianę, a ja pojechałam za nim. Którejś nocy przerażona nagrałam jego pijackie tyrady na mojego iPhone'a. Gdy dziś słucham tych nagrań, słyszę, jak przekonuje mnie, że to ja go maltretuję. Przypominam sobie, jak wszedł na mnie, przygniótł całym sobą i szeptał: „Nigdy więcej nie waż się nazwać mnie dupkiem". Zupełnie, jakby w tym jednym, pełnym przemocy zdaniu streszczał się cały nasz poroniony związek.

Pewnego ranka cisnął mi w twarz 500 dolarów i powiedział, że mam osiem godzin, żeby się wynieść albo pożałuję. W rozpaczy pożyczyłam trochę pieniędzy od bliskiej przyjaciółki i niedługo potem stałam na terminalu lotniska Heathrow w oczekiwaniu na samolot, który miał zabrać mnie z powrotem do Melbourne. Theo czekał ze mną i trzymał mnie za rękę. Nawet po trzech latach lęku, bólu i upokorzenia błagałam go, by mnie nie opuszczał. Czułam się jak mała dziewczynka. Szlochałam podczas odprawy celnej, a już na pokładzie samolotu ze łzami w oczach prosiłam hostessy, by zatrzymały samolot i pozwoliły mi wysiąść.

Reklama

Dziesięć dni po naszym rozstaniu Theo zadzwonił, żeby mi powiedzieć, że tęskni i że na całym świecie nie ma drugiej takiej osoby jak ja. Osunęłam się na podłogę w moim pokoju i rozpłakałam. Czułam, że zaczynam się łamać. Postanowiłam odsłuchać nagrania Theo z mojego iPhone'a razem z moją rodziną i przyjaciółmi. Ich szok i smutek powstrzymały mnie przed powrotem do Theo i pomogły mi na dobre się od niego oderwać.

Często zastanawiam się, co by było, gdybym z nim została. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że pośród wszystkich bolesnych wspomnień nie znajdzie się ani jedna chwila szczęścia. Nie czuję i nie chcę czuć do Theo nienawiści. Mówił, że dobrze gram na fortepianie. Uwielbiałam spać przy jego boku. Gdy zapadał w sen, znikało całe jego okrucieństwo, a pozostawał jedynie łagodny, ciepły odruch, by kogoś przytulić — a tym wybranym kimś byłam właśnie ja.

Nie odeszłam od Theo w dużej mierze dlatego, że nie wiedziałam, jak miałabym bez niego żyć. Gdy w Heathrow wchodziłam na pokład samolotu, byłam odrętwiała, zupełnie jakby nic ze mnie nie zostało. Dopiero po miesiącach w pełni zdałam sobie sprawę z tego, co mi zrobił. Wszystkie moje lęki i brak pewności siebie — jątrzące się pozostałości bólu, obelg i upokorzeń, które wycierpiałam ze strony Theo — zainfekowały mój następny związek. Jednak tym razem moim partnerem był mężczyzna, który pragnął i potrafił mnie pokochać. Z czasem zaczęłam wychodzić na prostą.

Reklama

Dziś jem to, co chcę. Śmieję się bez obaw, że zachowuję się zbyt głośno. Mam krótkie włosy. Zrezygnowałam z siłowni. Udało mi się zaakceptować miłość drugiej osoby; chwilami mam wrażenie, że na nią zasługuję. Wróciłam do rysowania. Staram się pisać prawdę. W ten sposób oczyszczam się z Theo — zamykam go w słowach, które zostawiam na kartce, by uschły i zwiędły. Chcę znów być prawdziwym człowiekiem: szczerym, wolnym od poczucia winy i, kto wie, może nawet pięknym.


Jeśli jesteś ofiarą przemocy domowej lub jej świadkiem, zadzwoń na Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia":

801 120 002


Więcej ilustracji Madison znajdziesz na jej Instagramie.