Mateusz Prus: Gdybym myślał o Good Vibe Festivalu w sposób zarobkowy, to by to nie wyszło
Zdjęcia: Małgorzata Chrzczonowicz

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Mateusz Prus: Gdybym myślał o Good Vibe Festivalu w sposób zarobkowy, to by to nie wyszło

"Jeżeli ktoś taki jak Hirek Wrona będzie zapowiadał koncert organizowany przeze mnie, to mogę umierać (śmiech)".

Kiedy w Koszalinie - mieście, które paradoksalnie reklamuje się hasłem pełnia życia - upadają kolejne fajne miejscówki (RIP Plastelina), a nawet kluby studenckie (RIP Kreślarnia) nie oferują już koncertów hiphopowych na poziomie, Mateusz Prus - były radiowiec, pasjonat muzyki i wielki fan NBA - podnosi tamtejszą kulturę z kolan, od pięciu lat organizuje Good Vibe Festival.

Tylko nam opowiedział o tym, jak to jest być odpowiedzialnym za imprezę, która już na stałe wpisała się w kalendarze mieszkańców zachodniopomorskiego. Rozmawiamy o początkach festiwalu, tegorocznym line upie i błogosławieństwie Hirka Wrony.

Reklama

Good Vibe Festival odbędzie się w dniach 14-17 czerwca w Koszalinie i Kołobrzegu. Więcej informacji znajdziecie tutaj.

Opowiedzmy ludziom, jak się robi mały… no, w sumie już niemały, festiwal w Koszalinie (śmiech).
Bardziej ważne jest to, że Good Vibe odbywa się w małym mieście, bo trudno o publikę w takich miejscach. Można tutaj cudować, ale dopóki nie będzie kogoś z radiowym hitem na koncie, to trudno o dużą widownię. Nie ma tylu tzw. hipsterów czy ludzi zainteresowanych tematem, to nie są masy. To tak słowem wstępu (śmiech).

Skąd w ogóle wziął się pomysł na festiwal? Jak wspominasz pierwszą edycję?
Zawsze miałem ciśnienie takiego działacza; w głowie misję, żeby działać na rzecz ludzi, lokalnego społeczeństwa. Drugą moją pasją jest muzyka, którą też interesuje się od zawsze, więc wymyśliłem ciekawą imprezę kulturalną w Koszalinie. To był 2012 rok, poszedłem do Centrum Kultury, zgodzili się na edycję w roku następnym. Bardzo się ucieszyłem i pod ich egidą wówczas w 2013 roku odbyła się pierwsza edycja, taka zupełnie na próbę. To była jedna ze składowych Dni Koszalina. Przyjechały wtedy zespoły w ogóle nieznane. Na jednym z portali muzycznych wyczaiłem The Cookies czy nieistniejący już Dżindżer Projekt. Line up został jeszcze wtedy uzupełniony o Roux Spana Beat Trio i EABS, który wtedy był zupełnie na początku swojej drogi. I co się okazało? Okazało się, że ludzie przyszli. Może dlatego, że wstęp na pierwszą edycję był albo darmowy albo jakoś bardzo tani.

Reklama

Niewielki projekt, ale jednak się udało. Co potem, jak wyglądała druga edycja?
Ta edycja także była realizowana przez Centrum Kultury, w którym wówczas pracowałem. Wtedy zaprosiłem Rasmentalism, Modulators, FLUE i Eugeniusza Kowalskiego. To było takie rozwinięcie tego festiwalu, to zażarło, impreza stała się charakterystyczna i jakoś tam rozpoznawalna.

Twoje drogi z Centrum Kultury jednak się rozeszły…
Tak, to było w 2015 roku. Stwierdziłem, że to był mój pomysł od samego początku, wobec czego zdecydowałem się to rozwijać jako osoba prywatna. Miałem mało czasu, ponieważ przestałem tam pracować w lutym, a festiwal miał się odbyć w maju. Ostatecznie odbył się w czerwcu. Ta trzecia edycja była zdecydowanie najtrudniejsza, bo była robiona na zupełnie innych warunkach, w stu procentach niezależnie, bez żadnego wsparcia. Udało się to jakoś zmontować. Przyjechały zespoły The Pineal i Chaotic Pieces. Z lokalnych artystów zagrali wtedy chłopaki z Interpretacji Własnej. To była przejściowa i dużo skromniejsza edycja, ale zależało mi na tym, żeby nie było przerwy.

Nauczony doświadczeniem zapewne przygotowania do czwartej edycji zacząłeś dużo wcześniej.
Tak, wiedziałem już od początku, że będą ją robił sam. Zaczęło się szukanie sponsora, udało się współpracować z kawiarnią Cafe Mondo. Po raz pierwszy zaprosiłem artystę zagranicznego, był to zespół The Green House Expansion z Berlina. Ten koncert to był petarda. Na drugi dzień był Backspace, taki mocno eksperymentalny temat, no i jeszcze Kroki.

Reklama

Nadal współpracujesz ze sponsorami. Co twoim zdaniem wpływa na ich decyzję o wejściu w dany projekt, bo przy małych festiwalach nie będą to raczej głośne nazwiska. Chodzi o ideę, pomysł, sposób przekazania koncepcji?
Wydaje mi się, że po pierwsze ci sponsorzy to także osoby, które kochają muzykę przede wszystkim, sami gdzieś tam jeżdżą na jakieś koncerty, generalnie czują jazz, że tak powiem (śmiech). Po drugie, wydaje mi się, że widzą we mnie tę pasję, prawdziwość. To nie przychodzi koleś, który gada głupoty, w które sam nie wierzy, tylko koleś, który tym żyje. Ekspresja, gestykulacja, energia, z którą mówię to do nich. Chyba czują, że mi na tym bardzo zależy.

Zanim przejdziemy do nadchodzących koncertów, w lutym zrobiłeś małe preludium do całej imprezy.
Tak, był to koncert zapowiadający piątą edycję. Przyjechał Tas ze swoją mini-orkiestrą. Wyszło to bardzo fajnie i przyszło bardzo dużo ludzi, jak na Koszalin oczywiście (śmiech). Mocno mnie to zmotywowało. W związku z tym, że jest to już mały jubileusz, stwierdziłem, że to najwyższa pora rozwinąć tą formułę. Zawsze to były dwa dni w klubie, a teraz wymyśliłem, że chcę zrobić koncert w filharmonii. To jest fajna sala w Koszalinie, ale nie do końca wykorzystana. Moim zdaniem mogłoby tam dziać się więcej niż się dzieje. Dopiąłem swego i zagra tam EABS. Jako człowiek, który żyje na dwa miasta, bo mieszkam w Koszalinie, ale pracuję już w Kołobrzegu, chciałem też zrobić część festiwalu w tym drugim mieście. Prawda jest taka, że w Kołobrzegu spędzam połowę swojego czasu, dlatego EABS zagra tam także drugi koncert. Ponadto, są dwa dni klubowe, jak zawsze. Zaprosiłem ludzi, którymi się po prostu jaram, tu nie ma nikogo z przypadku (śmiech).

Reklama

Czyli kogo (śmiech)?
Odkryłem Moo Latte, który jest świetnym gościem. W tym roku również przyjedzie SOTEI.

Nie wiem czy to jeszcze pamiętasz, ale my się w zasadzie poznaliśmy przy jednym z koncertów Teielte w Koszalinie.
Tak, to jest niesamowite, bo zaprosiłem do Plasteliny w Koszalinie zarówno Teielte, jak i Soburę. I nagle po latach okazuje się, że tych dwóch kolesi się złącza! Zaprosiłem ich więc znowu, tym razem jako właśnie SOTEI. Będzie jeszcze FLUE, czyli zespół, który grał na drugiej edycji, ale wydał niedawno płytę, która okazała się mocnym strzałem, dlatego pojawią się ponownie. Również dlatego, że piąta edycja to taki czas wspominek, podsumowania. No i będzie jeszcze Bitamina. Grupa, którą zabookowałem już wiele miesięcy temu nie spodziewając się jaki hype zrobi ich ostatni album "Kawalerka". Płyta jest genialna i mam nadzieję, że Bitamina przyciągnie sporo odbiorców. Zresztą na żywo są doskonali.

Innymi słowy - przełomowa edycja.
Tak, nawet pod względem budżetowym, organizacyjnym. To jest nadal maleńki festiwal, natomiast dwa lata temu nie miałem żadnego budżetu, wszyscy grali za bilety. Rok temu miałem tylko kilka tysięcy budżetu, w tym jest to już nieco więcej. Dla kogoś kto robi ogromne festiwale to jest śmieszny budżet, dla mnie jako osoby prywatnej, która po prostu robi coś z pasji, no to jest już sporo. To też wygląda tak, że mam 30, a nie powiedzmy 100 tysięcy do wykorzystania, że przez ten czas wytrenowałem czy wypracowałem jakieś takie mechanizmy, które polegają na tym, że ludzie mnie wspierają i po prostu dużo rzeczy dostaje się w barterze. Ktoś wydrukuje plakaty, ktoś zrobi gadżety, ktoś opłaci hotel itp. Wszystko się opiera na lokalnych firmach, dla nich to są małe kwoty, dla mnie to jest ogromna pomoc. Przykładowo ta sama firma kreatywnie.org robi mi od początku spoty reklamowe, HO::LO robi mi od początku gadżety, za co bardzo dziękuję. To są właśnie trwałe, lokalne współprace, kolejna fajna wartość tego festiwalu. W tym roku dzięki Fundacji Nauka Dla Środowiska udało się też zdobyć dofinansowanie z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Zachodniopomorskiego.

Reklama

Jak wygląda sam moment po zakończeniu festiwalu - długo żyjesz minioną edycją czy od razu zabierasz się do przygotowywania następnej?
Żyję minioną edycją dosłownie chwilę, to jest dzień lub dwa, kiedy jeszcze jestem napędzony emocjami. To szybko mija. Potem myślę, co tu ciekawego nowego mogę wykombinować. Słucham mnóstwo muzyki, zresztą prowadzę też audycję radiową Sanatorium Dźwięków, robiąc sobie notatki, listę zespołów, które mi się podobają. Sięgam do nich po wakacjach, jesienią, wybieram artystów i zaczynam prowadzić rozmowy nad terminami, przyjazdami itd. Bardzo polecam P.Unity, który wypłynął całkiem niedawno i dlatego nie udało się zdążyć go zaprosić.

Czy o organizacji takiego festiwalu można myśleć w sposób zarobkowy?
Nie, ja robię to w czynie społecznym, spełniam swoje marzenia i pasje. Pracuję na co dzień Regionalnym Centrum Kultury w Kołobrzegu, festiwal robię po godzinach. Gdybym myślał o tym w sposób zarobkowy, to by to nie wyszło.

W tym roku patronat nad Good Vibe'em objął sam Hirek Wrona.
Koncert w filharmonii był moim pierwszym marzeniem, drugim było takie żeby ambasadorem festiwalu stał się właśnie Hirek Wrona. Facet jest dla mnie niesamowicie ważnym autorytetem muzycznym. Słuchałem go od dziecka w audycji w Trójce, odkryłem dzięki niemu mnóstwo muzyki. Zależało mi na tym, żeby on się w to jakoś zaangażował. Napisałem do niego list, bardzo długi. Wytłumaczyłem, że robię taki festiwal, że to jest w małym mieście za maleńkie pieniądze, że jest to robione zupełnie non-profit, z miłości do tego, by dzielić się muzyką z ludźmi i byłoby mi bardzo miło, gdyby Hirek Wrona promował to swoją twarzą. Odpisał mi, że w to wchodzi. To był krótki komunikat: Mateusz, możesz na mnie liczyć. Zamurowało mnie. Nie mogłem z siebie wydobyć słowa. Jest to dla mnie olbrzymia nobilitacja. Jestem wdzięczny Hirkowi za to niezmiernie. To kolejny dowód na to, że festiwal może stawać się rzeczą coraz lepszą i bardziej rozpoznawalną. Napisał do mnie ostatnio chłopak, że bardzo mu się podoba line up i przyjeżdża aż z Opola. Zrobiłem duże oczy ze zdziwienia, bo nie sądziłem, że ktoś może jechać na to niemal przez całą Polskę (śmiech).

Reklama

Czy Hirek wpadnie do Koszalina w połowie czerwca?
Hirek generalnie miał tam jakieś swoje już zaplanowane historie, natomiast powiedział mi, że je wszystkie odkręca, żeby móc przyjechać. Zapowiedział się. Jeżeli ktoś taki jak Hirek Wrona będzie zapowiadał koncert organizowany przeze mnie, to mogę umierać (śmiech).

Na pewno masz jeszcze jakieś cele do zrealizowania, jeśli chodzi o Good Vibe.
Myślę o tym, żeby któraś tam z kolejnych edycji była plenerowa. Nie wiem, jak się potoczy przyszłość, więc nie wiem czy byłby to Koszalin czy Kołobrzeg. Na razie festiwal jest tu i tu. To w ogóle jest ciekawa formuła, bo to są dwa miasta bardzo blisko siebie leżące, natomiast nie ma zbyt wielu inicjatyw, które by je łączyły.

Wiele razy o tym rozmawialiśmy, bo oboje pochodzimy z tych rejonów i wydaje się, że Kołobrzeg - miasto, które kojarzy się paradoksalnie z morzem i niemieckimi turystami-emerytami - wykonał o wiele lepszą pracę, jeśli chodzi o wartość artystyczną i publikę niż Koszalin. Z tego to wynika twoim zdaniem?
Z kulturą jest tak, że widza trzeba sobie wychować. Jeżeli tego nie wykonamy, nie poświęcimy tego procesowi iluś tam lat, to niestety na przysłowiowe ambitniejsze projekty będzie przychodziła garstka ludzi. Właśnie dlatego trzeba podjąć ryzyko, aby proponować mniej komercyjne rzeczy, nawet na początku wiedząc, że będzie mało odbiorców, ale dopiero po latach te owoce dopiero zaczną być zrywane. Moim zdaniem większą taką edukację wykonał Kołobrzeg. W Koszalinie oferuje się bardziej komercyjne rzeczy. Dzisiaj jak rozmawiamy trwają Dni Koszalina, gdzie występują Red Lips i Bracia Cugowscy. Wiem, że są to popularne rzeczy, ale brak jest oferty alternatywnej.

Jak my, mówię tu w imieniu dziennikarzy, możemy pomóc takim osobom jak ty, oprócz oczywistych sposobów, jak promowanie w mediach i przychodzenie na koncerty?
Przede wszystkim chciałbym, żeby do ludzi dotarło to, że nie tylko trzeba chodzić na rzeczy, które się zna i lubi, ale warto też przyjść na rzeczy, których się nie zna, bo ufa się organizatorowi. Czuję powoli, że takie coś dzieje się przy mojej imprezie. Ludzie mogą nie wiedzieć kim jest Moo Latte, ale byli na trzech, czterech poprzednich edycjach Good Vibe i wiedzą, że nie lecę w kulki, więc jest to ktoś dobry (śmiech). Taki powinien iść przekaz od mediów, że pomimo tego, że jest to prowincja, jest to inicjatywna, która z powodzeniem przyjęłaby się w większym mieście. Walczę o to, staję na głowie i biegam po tych mediach (śmiech).

Wiem, że sam sporo jeździsz na koncerty i festiwale. Masz swoje ulubione koncerty w kraju?
Najeździłem się w życiu, to prawda. Jako młody chłopak bywałem na Ostródzie. Później byłem kilka lat z rzędu na Openerze. Jeszcze później na Hip-Hop Kempie. Teraz od kilku lat jeżdżę do Katowic na Taurona. Spełnia to moje oczekiwania. Tam się dzieją mocne rzeczy. Jeżdżę oczywiście też na pojedyncze koncerty, ale to jest wyprawa. Jeśli na przykład jest koncert w Warszawie w środku tygodnia, muszę wziąć dwa dni urlopu. Mimo to, staram się jednak jeździć, bo sprawia mi to przyjemność.