Zjadłem słynne śniadanie Huntera S. Thompsona i szybko tego pożałowałem

FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Zjadłem słynne śniadanie Huntera S. Thompsona i szybko tego pożałowałem

Dzisiaj mija 13 lat od śmierci Huntera S. Thompsona. Postanowiłem to uczcić, spożywając typowe śniadanie tego pisarza – tequilę, naleśniki, jajka, ciasto, bekon i koks

Artykuł pierwotnie ukazał się na MUNCHIES Denmark

Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, a Hunter S. Thompson dobrze o tym wiedział. Gdyby ten cudowny hedonista i twórca stylu gonzo 20 lutego 2005 roku nie strzelił sobie w głowę, w tym roku świętowałby swoje 81. urodziny.

Chociaż Thompson prowadził bardzo chaotyczny tryb życia i non stop był nawalony, do śniadania podchodził z wielką powagą – to była jedyna rzecz, która dawała mu zaczepienie w rzeczywistości. W artykule z „Rolling Stone” z 3 czerwca 1976 roku, w trakcie opisywania prezydentury Jimmy'ego Cartera, Thompson nagle kompletnie zmienił temat – jak miał w zwyczaju – i zaczął pisać o swoim śniadaniu. Z jakiegoś powodu poczuł potrzebę, żeby wyjaśnić, jak ważny jest pierwszy posiłek dnia i co powinno się na niego składać. Oto cytat:

Reklama

„Lubię jeść śniadanie w samotności i prawie nigdy przed południem; każdy z nieuleczalnie chorobliwym trybem życia powinien posiadać chociaż jeden stały punkt swojego dnia. Moim jest śniadanie. W Hongkongu, w Dallas albo w domu – i niezależnie od tego, czy w ogóle położyłem się spać – śniadanie to osobisty rytuał, który należy przeżywać samemu. Zawsze powinno być bardzo bogate; jedzenia musi być prawdziwy przesyt: cztery krwawe Mary, dwa grejpfruty, dzbanek kawy, ranguńskie naleśniki, pół kilograma kiełbasy, bekonu lub peklowanego mięsa wołowego z chili, hiszpański omlet lub jajka po benedyktyńsku, litr mleka, ćwiartki cytryny (żeby dodać potrawom smaku), kawałek tarty limonkowej, dwie margarity i sześć kresek najlepszej kokainy na deser. […] A, no i muszą temu towarzyszyć dwie lub trzy gazety, cała korespondencja, telefon oraz notatnik, w którym zapisuje się plany na najbliższą dobę, i przynajmniej jedno źródło dobrej muzyki. […] Wszystko to powinno odbywać się na zewnątrz, w cieple palącego słońca, oraz – w najlepszym wypadku – kompletnie nago”.

W hołdzie dla najbardziej szalonego dziennikarza w historii postanowiłem odtworzyć jego śniadanie. A może raczej „stworzyć”, ponieważ wątpię, żeby Thompson codziennie spożywał tak oszałamiający posiłek. Od dawna wiadomo, że facet miał tendencję do koloryzowania, a samo przygotowanie takiego śniadania zajmowałoby mu mnóstwo czasu, więc raczej nie robiłby tego każdego dnia. Poza tym taki posiłek to śmierć na talerzu – nawet nie trzeba sięgać po pistolet.

Reklama

Szybko doszedłem do wniosku, że samodzielne spożycie takiej ilości jedzenia mogłoby mi bardzo zaszkodzić – zwłaszcza z samego rana – więc postanowiłem zaprosić na to śniadanie „drugiego Ziggy’iego”, czyli mojego przyjaciela, który chciał pozostać anonimowy. Jest on poetą i aspirującym alkoholikiem, a do tego wspiera mnie podczas różnych kulinarnych i literackich eskapad. Co więcej, Ziggy ma własną działkę, na której możemy zachowywać się jak skończeni idioci, nie przyciągając przy tym zbyt wielu spojrzeń.


OBEJRZYJ: Japoński laserowy bekon


Spałem cztery godziny, miałem okropnego kaca, a do tego padał deszcz – typowe duńskie lato. Kiedy otworzyłem zardzewiałą bramę do domu Ziggy'ego, moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Śniadanie powinno stanowić miły początek dnia, ale wątpiłem, by posiłek Thompsona miał nam to zapewnić.

Ziggy okazał się większym optymistą – od razu wlał w siebie pierwszą Krwawą Mary i włączył jakieś przyjemne nuty.

Thompson bardzo często zatrzymywał się w hotelach. Jeśli możesz zamówić obsługę hotelową, a za wszystko płaci twój pracodawca, trudno nie popłynąć. Jednak jeśli musisz sam przygotować takie śniadanie, na pewno umrzesz z głodu, zanim nałożysz na talerz ostatnie danie. Chociaż część potraw przygotowałem zawczasu u siebie w domu („oszukiwałem”, jak powiedziałoby jury programu kulinarnego), i tak musiałem spędzić w kuchni bite dwie godziny. Zaczęła mnie boleć głowa, ale jakby na to nie patrzeć, mój kac tylko dodawał autentyczności całemu doświadczeniu – biorąc pod uwagę ilości alkoholu, jakie wypijał Thompson, ból głowy musiał mu towarzyszyć przez cały czas.

Reklama

„Jestem koszmarnie głodny” – powiedział Ziggy, zapalając papierosa. Powiedziałem mu, żeby się zamknął. Łatwo się irytuję, kiedy jestem głodny.

Gdy gotowałem jajka, smażyłem boczek, robiłem naleśniki i przygotowywałem kawę, Ziggy opowiadał mi historię o motocykliście, który poprzedniego dnia dał mu gitarę. Dzięki tej opowieści poczułem się jak Thompson.

Deszcz nadal zasuwał, ale jak twierdził pisarz, śniadanie trzeba jeść pod gołym niebem. Nago. Gdy zdjęliśmy spodnie i położyliśmy jedzenie na stole, w głowie zacząłem wyzywać tego durnego sukinsyna. Chyba nigdy nie był w kraju, w którym deszcz pada każdego cholernego dnia. Po zauważeniu, że mokre krzesełka ogrodowe zdecydowanie nie nadają się do tego, żeby jeść na nich nago, rzuciliśmy się na jedzenie jak korposzczury na koks.

„Całkiem smaczne to żarcie” – powiedział Ziggy, przeżuwając jajka po benedyktyńsku. „W połączeniu z Krwawą Mary przypomina to prawdziwe śniadanie chłopaka ze wsi”.

Autor (po prawej) i Ziggy

Naleśniki z nadzieniem z krabów też okazały się pyszne, więc byliśmy całkiem zadowoleni, mimo że na nasze nagie ciała ciągle padał deszcz. Na przemian piłem Krwawą Mary, mleko i kawę, jednocześnie sprawdzając skrzynkę pocztową na telefonie. Cóż mogę począć, że Thompson nie przewidział pewnych zmian – „ Dwie lub trzy gazety, korespondencja, telefon oraz notatnik, w którym zapisuje się plany na najbliższą dobę, oraz przynajmniej jedno źródło dobrej muzyki” w dzisiejszych czasach znajdują się w jednym, małym urządzeniu.

Reklama

„Czy to już nie czas na deser?” – zapytał Ziggy, wskazując głową na pusty talerz. W mgnieniu oka na kuchennym stole pojawiło się sześć kresek koksu. Wkrótce nie było mi już zimno i poczułem mrowienie w dłoniach.

„Chyba warto by trochę postrzelać z pistoletu” – powiedziałem i podniosłem się z krzesła, lekko rozkołysany. W ręku nadal trzymałem margaritę. Ziggy odstawił karton z sokiem, wytrzeszczył na mnie oczy, po czym podziurawił tarczę pociskami z wiatrówki. Prawdziwy strzelec wyborowy.

Kiedy nadeszła moja kolej, serce waliło mi jak młotem. Oddałem salwę i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy wcześniej nie czułem się bliższy Hunterowi S. Thompsonowi.

Po powrocie do stołu zauważyłem, że zapomnieliśmy zjeść limonkową tartę. Poczułem jednak, że tym momencie było to zadanie ponad nasze siły. Chociaż wspólnie zjedliśmy śniadanie, które rzekomo każdego dnia pochłaniał Thompson, byliśmy już pełni i czuliśmy się bardzo dziwnie – przejedzeni, wstawieni, nakoksowani, goli i z zaczątkami kaca. Wziąłem duży łyk mojej margarity, żeby się uspokoić. Nie pomogło. Kilka minut później zwymiotowałem w krzakach.


Robimy rzeczy, żebyś ty nie musiał. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


W kuchni panował bałagan, na wpół pełne talerze walały się po całym domku, a ja położyłem się na kanapie. Musiałem napisać artykuł, ale ledwo mogłem ustać na nogach. W tym samym momencie Ziggy rozkoszował się resztkami deseru.

Reklama

Kiedy nadeszła kolejna fala mdłości, pomyślałem o słowach Thompsona: „Jeśli już warto coś robić, warto też zrobić to dobrze”. Najwyraźniej dotyczyło to też śniadania.

Tęsknimy za tobą, chłopie.


Więcej na VICE: