Fot. Grzegorz Ćwieluch.
Pierwsze problemy pojawiły się podczas doboru outfitu. Czułem, że brnę w codzienne dylematy szafiarki. Nie chciałem wyglądać mega inwazyjnie, więc czarne koszulki z apokaliptycznymi lub obrazoburczymi nadrukami odpadły w przedbiegach. Czasy klubowego pluralizmu skończyły się spektakularnym pożarem Jadłodajni Filozoficznej. To tam, bez oglądania się na siebie, goście w łososiowych polówkach z postawionym kołnierzykiem bawili się obok punków z półmetrowymi irokezami. Te czasy minęły bezpowrotnie. Klubowa mapa Warszawy rozrosła się do takich rozmiarów, że każdy znalazł swoją niszę. Ludzie pouciekali do swoich nisz, do swoich klubowych mikrospołeczności. Co prawda zagłębie na ul. 11 Listopada podtrzymuje trochę ten pluralistyczny klimat z Dobrej, to jednak w mieście dominuje idea dzielenia się.Tu w VICE lubimy, jak rzeczy się mieszają: Polacy z Francuzami, czarni z Chińczykami, gin z tonikiem, itd. Właśnie dlatego postanowiliśmy wysłać naszego zaprzyjaźnionego punkowca na hedonistyczną dyskotekę w najpopularniejszej klubowej okolicy Warszawy. Co zobaczył?
Nieodżałowane Powiększenie, które potrafiło zebrać na swoich imprezach naprawdę przeróżną klientelę, padło w konwulsjach rażone widełkami cen najmu. Kto mi nie wierzy niech się przespaceruje w piąteczek albo sobotę okolicami Chmielnej i Nowego Światu. Za czasów Powie naprawdę często sklejałem tam z kimś piątkę. Dziś można sobie poobserwować młodych turystów, pracowników korporacji i szukających z nimi zwady ulicznych zawadiaków. Możesz się dobrze i tanio najebać, ale zapomnij o dobrej imprezie na tamtych rewirach (nie wspominając nawet o koncertach). Dlatego też mając na uwadze trend na klubowe mikrospołeczności nie chciałem tego wieczoru jakoś mocno uwypuklać swojego poczucia odrębności.
Pomyślałem, że założę białą polówkę Freda Perry'ego. Casual równie dobry dla skina i kibica, chcących podkreślić swoją przynależność do klasy robotniczej, ale też dla wielkomiejskiego dandysa, który uważa krokodyla na piersi za obciach. Ten "łobuziarski" trend z Albionu rzuca się cholernie często w oczy. Zwykle zakładam na nią czarny sweter – tak zasadniczo wyglądam, gdy jadę do mamy na święta. Noszę ją zawsze gdy chcę wyglądać trochę „eleganciej" niż zazwyczaj. Klawa rzecz, na okazje typu wieczór kawalerski kumpla, czy wigilia w pracy. Nie mogłem jej jednak znaleźć. Wybrałem biały t-shirt All Your Sisters, zimnofalowego składu z San Francisco. Mało inwazyjny, kojarzący się ze starogrecką ryciną czy wzorkiem numizmatycznym nadruk nie wywoła konsternacji wśród bywalców klubów na Mazowieckiej. Założyłem też czarne rurki. Czyli klasyk łączący gotów z młodymi szwagrami i skejtami. Do tego przyodziałem kurtkę Dickies Lined Eisenhower. Kupiłem ją siedem lat temu i noszę po dziś dzień. Wtarłem olej arganowy w brodę i wyczesałem. Byłem gotowy na wtopienie się w tłum bawiący tego wieczoru w Sketchu.Czy tamten wieczór mogę uznać za sromotnie spierdolony? Nie, udało mi się z niego wynieść naprawdę wiele spostrzeżeń
Reklama
Reklama
Byłem kiedyś technicznym na koncercie Macklemoore'a. Gdy patrzyłem na bawiących się w Sketchu ładnie ubranych ludzi, doznawałem jakiejś formy deja vu. Miałem wrażenie, że niewiele się zmienili po skończeniu gimnazjum. Na podstawowym dancefloorze leciały hity 50 Centa, Beyonce, Kellis, Sean Paula itp. W strefie VIP, którą uprzednio trzeba było sobie zarezerwować, leciały nowsze rzeczy. Trochę fajniejsze, trochę mniej standardowe. Oprócz Die Antwoord nie byłem w stanie poznać ze słuchu wykonawców. Z tego co pamiętam, poleciało też kilka lekko dubstepowych kawałków.Było bardzo multikulturowo. Pełen pluralizm rasowy. Wszyscy bawili się razem bez spiny i ostentacyjnego lampienia. Bardzo pokojowa atmosfera. Przypomniały mi się moje nieliczne klaberskie doświadczenia w czasach, gdy mieszkałem w Londynie. Nikt nie szukał zwady, co notorycznie przytrafia się w polskich lokalach rozrywkowych. Dotarło do mnie to, że estetyka lokalu to odpowiedź na uniwersalne potrzeby uniwersalnego konsumenta. Znane od zarania dziejów mechanizmy. Jest popyt, a więc pojawia się również podaż. Ludzie przychodzą do tego rodzaju klubów w konkretnym celu.Uniwersalna przestrzeń wyrwana z lokalnego kontekstu. Tego rodzaju klub mógłby istnieć w każdym mocniej zurbanizowanym zakątku globu. Nie ma rozczarowań. Tańczysz do rytmów amerykańskiej muzyki popularnej. Odpalasz telewizor i oglądasz hity z głównego kanału MTV. Szybko przyswajasz, co jest aktualnie najbardziej seksowne w kulturze popularnej. Jeżeli jesteś samotny, to przy odrobinie szczęścia po kilku głębszych i przetańczeniu kilku kawałków, nie opuścisz lokalu samotnie. Jedna dziewczyna tańczyła tamtej nocy z nogą w gipsie. Uszkodzenia mechaniczne bledną przy hierarchii potrzeb Maslowa. Najważniejsze jest dobre samopoczucie. Wszędzie na ziemi ludzie zaspokajają swoje podstawowe potrzeby w miarę podobny sposób. Zero rozczarowań. Na całym świecie gdy wchodzisz do KFC czy McDonald's wiesz czego się możesz spodziewać. Twoja kanapka będzie smakować tak samo dobrze lub tak samo źle jak w lokalu na drugim końcu globu.Byłem wychowany w czasach kiedy MTV naprawdę było stacją muzyczną, a nie telewizją z ramówką zapchaną programami w stylu Date My Mom albo My Sweet Sixteen.
Reklama
Także nie trudno zgadnąć, że selekcja numerów tamtego wieczoru na Mazowieckiej była dla mnie bardzo daleko od ok. Wynudziłem się jak zły. Pomimo tego, że nie palę, poprosiłem mojego ziomka o szluga. Złapałem kilka buchów i cały czas było kiepsko. Punkowy twórca komiksów Prosiak w swoim zeszycie Blixa i Żorżeta zawarł pewną myśl w dymku z wypowiedzią jednego z bohaterów. „Kiedy jesteś najebany to nawet do pierdzenia jesteś w stanie zatańczyć". To nic osobistego, liceum i studia mam daleko za sobą. Mam też wyklarowany subiektywny punkt widzenia na temat muzycznego szołbiznesu. Nie łykam autotune'owej wrażliwości piosenek Akona. Byłem wychowany w czasach kiedy MTV naprawdę było stacją muzyczną, a nie telewizją z ramówką zapchaną programami w stylu Date My Mom albo My Sweet Sixteen.