FYI.

This story is over 5 years old.

Nocna Masa Imprezowa

Wysłaliśmy punkowca na imprezę w modnym klubie

„Psychicznie nastawiłem się na oglądanie dantejskich scen. Umywalek w kiblu pokrytych prochem. Ludzi kopulujących pod ścianami. Dawno, dawno temu, widziałem, jak typiara robiła loda typowi na samym parkiecie"

Fot. Grzegorz Ćwieluch.

Tu w VICE lubimy, jak rzeczy się mieszają: Polacy z Francuzami, czarni z Chińczykami, gin z tonikiem, itd. Właśnie dlatego postanowiliśmy wysłać naszego zaprzyjaźnionego punkowca na hedonistyczną dyskotekę w najpopularniejszej klubowej okolicy Warszawy. Co zobaczył?

Pierwsze problemy pojawiły się podczas doboru outfitu. Czułem, że brnę w codzienne dylematy szafiarki. Nie chciałem wyglądać mega inwazyjnie, więc czarne koszulki z apokaliptycznymi lub obrazoburczymi nadrukami odpadły w przedbiegach. Czasy klubowego pluralizmu skończyły się spektakularnym pożarem Jadłodajni Filozoficznej. To tam, bez oglądania się na siebie, goście w łososiowych polówkach z postawionym kołnierzykiem bawili się obok punków z półmetrowymi irokezami. Te czasy minęły bezpowrotnie. Klubowa mapa Warszawy rozrosła się do takich rozmiarów, że każdy znalazł swoją niszę. Ludzie pouciekali do swoich nisz, do swoich klubowych mikrospołeczności. Co prawda zagłębie na ul. 11 Listopada podtrzymuje trochę ten pluralistyczny klimat z Dobrej, to jednak w mieście dominuje idea dzielenia się.

Reklama

Nieodżałowane Powiększenie, które potrafiło zebrać na swoich imprezach naprawdę przeróżną klientelę, padło w konwulsjach rażone widełkami cen najmu. Kto mi nie wierzy niech się przespaceruje w piąteczek albo sobotę okolicami Chmielnej i Nowego Światu. Za czasów Powie naprawdę często sklejałem tam z kimś piątkę. Dziś można sobie poobserwować młodych turystów, pracowników korporacji i szukających z nimi zwady ulicznych zawadiaków. Możesz się dobrze i tanio najebać, ale zapomnij o dobrej imprezie na tamtych rewirach (nie wspominając nawet o koncertach). Dlatego też mając na uwadze trend na klubowe mikrospołeczności nie chciałem tego wieczoru jakoś mocno uwypuklać swojego poczucia odrębności.

Czy tamten wieczór mogę uznać za sromotnie spierdolony? Nie, udało mi się z niego wynieść naprawdę wiele spostrzeżeń

Pomyślałem, że założę białą polówkę Freda Perry'ego. Casual równie dobry dla skina i kibica, chcących podkreślić swoją przynależność do klasy robotniczej, ale też dla wielkomiejskiego dandysa, który uważa krokodyla na piersi za obciach. Ten "łobuziarski" trend z Albionu rzuca się cholernie często w oczy. Zwykle zakładam na nią czarny sweter – tak zasadniczo wyglądam, gdy jadę do mamy na święta. Noszę ją zawsze gdy chcę wyglądać trochę „eleganciej" niż zazwyczaj. Klawa rzecz, na okazje typu wieczór kawalerski kumpla, czy wigilia w pracy. Nie mogłem jej jednak znaleźć. Wybrałem biały t-shirt All Your Sisters, zimnofalowego składu z San Francisco. Mało inwazyjny, kojarzący się ze starogrecką ryciną czy wzorkiem numizmatycznym nadruk nie wywoła konsternacji wśród bywalców klubów na Mazowieckiej. Założyłem też czarne rurki. Czyli klasyk łączący gotów z młodymi szwagrami i skejtami. Do tego przyodziałem kurtkę Dickies Lined Eisenhower. Kupiłem ją siedem lat temu i noszę po dziś dzień. Wtarłem olej arganowy w brodę i wyczesałem. Byłem gotowy na wtopienie się w tłum bawiący tego wieczoru w Sketchu.

Reklama

Zanim wskoczyłem na głęboką wodę postanowiłem pobrodzić trochę w znanym mi bajorku. Na before wybrałem matecznik stołecznego niezalu, czarnego konia warszawskiego klabingu: Klubojadalnię Eufemię. Eufa znajduje się nieopodal Mazowieckiej, także logistycznie wszystko było tip top. Wypiłem kilka cydrów czekając na mojego ziomka z Krakowa, który przyleciał do Warszawy z wywczasu w Norwegii. Wypiliśmy jeszcze po czarnej bombilli z wiśniówką i ruszyliśmy w stronę tej posh paszczy lwa.

Gdy przepuściła nas ochrona od razu udaliśmy się do baru. Postanowiłem, że w fancy miejscu zamówię jakiegoś fancy drinka. Zapytałem barmana czy mają jakieś mleka roślinne, bo chciałbym zamówić wegańską wersję białego ruska. Już wyobrażałem sobie, że będę stał wyluzowany niczym Jeff Bridges w szlafroku, ale okazało się, że na żadnym z barów nie ma substytutów mleka. Zamiast tego, zamówiłem dla kurażu jagerbomby. Żetony, które dano nam gdy płaciliśmy za wejście mogliśmy wydać tylko na wódę. Także zaraz po wybiciu jagerbombek sieknęliśmy po szocie nafty.

Psychicznie nastawiłem się na oglądanie oporowo dantejskich scen. Umywalek w kiblu pokrytych prochem, niczym zakurzonych półkach starego antykwariatu. Ludzi kopulujących pod ścianami. Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce widziałem jak typiara robiła loda typowi na samym parkiecie. Było to jeszcze za czasów zagłębia klubowego na Dobrej, a dokładniej w Jadłodajni Filozoficznej. Niestety na Mazowieckiej nie zaobserwowałem żadnych libertyńsko-wyuzdanych zachowań. Nic z tych rzeczy. Było grzecznie, bardzo grzecznie. Tak naprawdę jedyna rzecz, która była rebel to palenie szlugów na każdej sali. Trochę było to kuriozalne, bo klub posiada ogródek na zewnątrz. To, że wszyscy palili, a ochroniarze nie zwracali na to uwagi, sprawiało dziwne wrażenie. Czułem się jak na jakiejś posiadówie w liceum, albo jak na urodzinach w domku rodzinnym jakiejś dalekiej koleżanki z Żoliborza czy Saskiej Kępy. Nikt nie palił trawy. Sprawdziłem kible: zero prochu. Krótkie kolejki, wszystko schludne. Nie zaobserwowałem żeby ktokolwiek gonił szczury. Nie to co na transowo-techniarskich imprezach, gdzie ludzie walą grupowo do kabin, żeby coś przywalić. Bardzo ładnie.

Reklama

Byłem wychowany w czasach kiedy MTV naprawdę było stacją muzyczną, a nie telewizją z ramówką zapchaną programami w stylu Date My Mom albo My Sweet Sixteen.

Byłem kiedyś technicznym na koncercie Macklemoore'a. Gdy patrzyłem na bawiących się w Sketchu ładnie ubranych ludzi, doznawałem jakiejś formy deja vu. Miałem wrażenie, że niewiele się zmienili po skończeniu gimnazjum. Na podstawowym dancefloorze leciały hity 50 Centa, Beyonce, Kellis, Sean Paula itp. W strefie VIP, którą uprzednio trzeba było sobie zarezerwować, leciały nowsze rzeczy. Trochę fajniejsze, trochę mniej standardowe. Oprócz Die Antwoord nie byłem w stanie poznać ze słuchu wykonawców. Z tego co pamiętam, poleciało też kilka lekko dubstepowych kawałków.

Było bardzo multikulturowo. Pełen pluralizm rasowy. Wszyscy bawili się razem bez spiny i ostentacyjnego lampienia. Bardzo pokojowa atmosfera. Przypomniały mi się moje nieliczne klaberskie doświadczenia w czasach, gdy mieszkałem w Londynie. Nikt nie szukał zwady, co notorycznie przytrafia się w polskich lokalach rozrywkowych. Dotarło do mnie to, że estetyka lokalu to odpowiedź na uniwersalne potrzeby uniwersalnego konsumenta. Znane od zarania dziejów mechanizmy. Jest popyt, a więc pojawia się również podaż. Ludzie przychodzą do tego rodzaju klubów w konkretnym celu.

Uniwersalna przestrzeń wyrwana z lokalnego kontekstu. Tego rodzaju klub mógłby istnieć w każdym mocniej zurbanizowanym zakątku globu. Nie ma rozczarowań. Tańczysz do rytmów amerykańskiej muzyki popularnej. Odpalasz telewizor i oglądasz hity z głównego kanału MTV. Szybko przyswajasz, co jest aktualnie najbardziej seksowne w kulturze popularnej. Jeżeli jesteś samotny, to przy odrobinie szczęścia po kilku głębszych i przetańczeniu kilku kawałków, nie opuścisz lokalu samotnie. Jedna dziewczyna tańczyła tamtej nocy z nogą w gipsie. Uszkodzenia mechaniczne bledną przy hierarchii potrzeb Maslowa. Najważniejsze jest dobre samopoczucie. Wszędzie na ziemi ludzie zaspokajają swoje podstawowe potrzeby w miarę podobny sposób. Zero rozczarowań. Na całym świecie gdy wchodzisz do KFC czy McDonald's wiesz czego się możesz spodziewać. Twoja kanapka będzie smakować tak samo dobrze lub tak samo źle jak w lokalu na drugim końcu globu.

Reklama

Pozornie wszyscy się różnimy. Należymy do różnych plemion. Skupiamy się w różne mikrospołeczności. Wyróżniamy się statusem społecznym i majątkowym. Wyglądem i ubraniami, które nosimy. Różnimy się gustem i sposobami spędzania wolnego czasu. Wszyscy jednak szukamy w klubach tego samego. Bywalec Sketchu, który lubi potańczyć do hitów w rodzaju Smack That Akona czy jakiegokolwiek przyjaznego parkietowo-house'owego numeru. Fan hardcore'owego techno uczęszczający na biby Wixapolu do Luzzter albo do Parking Baru. Ludzie lubujący się w hitach z 90's i 80's chodzący na imprezy DJ-a Bigosa do Hydrozagadki. Wszyscy oni na pewnym podstawowym poziomie nie różnią się niczym.

Mają te same potrzeby. Chcą się rozluźnić, poczuć adrenalinę. Wypocić cotygodniowy stres na parkiecie. Zdobyć nowe znajomości czy bawić się ze znajomymi spoza pracy. Endorfiny zdobyte w ten sposób pozwalają nam wszystkim oderwać się od naszych codziennych problemów i zmartwień. Każdy bawi się jak chce. Każdy wybiera taki sposób spędzania wolnego czasu, który go satysfakcjonuje. Tak jak każdy ma prawo do swojego gustu tak każdy ma też prawo do swojego zdania. Osobiście bez żenady jestem w stanie odczyniać potupaję na parkiecie do wypadkowych New Order, Joy Division, Depeche Mode czy The Cure. Kawałki, które tworzy Wes Eisold są dla mnie najmniej cheesy parkietowo przyjaznymi numerami dzisiejszych czasów.



Także nie trudno zgadnąć, że selekcja numerów tamtego wieczoru na Mazowieckiej była dla mnie bardzo daleko od ok. Wynudziłem się jak zły. Pomimo tego, że nie palę, poprosiłem mojego ziomka o szluga. Złapałem kilka buchów i cały czas było kiepsko. Punkowy twórca komiksów Prosiak w swoim zeszycie Blixa i Żorżeta zawarł pewną myśl w dymku z wypowiedzią jednego z bohaterów. „Kiedy jesteś najebany to nawet do pierdzenia jesteś w stanie zatańczyć". To nic osobistego, liceum i studia mam daleko za sobą. Mam też wyklarowany subiektywny punkt widzenia na temat muzycznego szołbiznesu. Nie łykam autotune'owej wrażliwości piosenek Akona. Byłem wychowany w czasach kiedy MTV naprawdę było stacją muzyczną, a nie telewizją z ramówką zapchaną programami w stylu Date My Mom albo My Sweet Sixteen.

Czy tamten wieczór mogę uznać za sromotnie spierdolony? Nie, udało mi się z niego wynieść naprawdę wiele spostrzeżeń, na temat zbiorowości jaką tworzymy w skali makro. Okazało się, że stałem się ofiarą jakiegoś tkwiącego w podświadomości neoplemiennego uprzedzenia. Niczym Terlikowski spodziewałem się ujrzeć cywilizację śmierci w całej swej wyuzdanej krasie. W rzeczywistości zetknąłem się z grupą ludzi, którzy chcieli zostać przeniesieni w czasie. Jeszcze raz potańczyć do kawałków których słuchali wraz z rówieśnikami z liceum i gimnazjum. Jeszcze raz poczuć dreszczyk odkrywania swojej seksualności przy gorących, czarnych rytmach.

To, że jest nam ona sprzedawana w tym samym opakowaniu na całym świecie, nic nie zmienia. Nie da się tego wymazać. Można to kontestować, ale nie jesteśmy tak samo sformatowani jak nasi starzy. Zachodnie trendy prześlizgiwały się pod żelazną kurtyną, ale to jak massmedia ukształtowały standardy kultury, to już zupełnie inna historia. Dyskoteki na koloniach i w szkole to część nauki jaką jest socjalizacja wtórna. Dzięki umiejętności wspólnej zabawy uczymy się tworzyć społeczeństwo. Bachanalia, plemienne rytuały i obrzędy taneczne dają nam poczucie przynależności. Poza tym są legalnym i jednym z najlepszych lekarstw na wielkomiejską alienację.