FYI.

This story is over 5 years old.

gry

Najlepsze gry 2014 roku to te same, co w 2013

​To nie był zły rok dla gier wideo

To nie był zły rok dla gier wideo. Najnowsze konsole – Xbox One od Microsoftu i Playstation 4 od Sony – zakorzeniają się coraz pewniej na rynku. W okolicach ich pierwszych urodzin pojawiło się po kilka świetnych ekskluzywnych tytułów na każdą z nich, a niektóre okazały się lepsze, niż się zapowiadało. Od długo wyczekiwanej (naprawdę zabawnej) gry opartej na serialu South Park, która urzeczywistniła się w postaci Kijka prawdy, do pełnej akcji pobocznej intrygi ze świata Tolkiena, czyli Śródziemia: Cienia Mordoru. Weźmy pod uwagę Obcego: Izolację i drugi sezon The Walking Dead od Telltale Games i wyjdzie na to, że dla gier na licencji był to całkiem niezły rok. Odchodzące powoli w zapomnienie platformy też gościły parę doskonałych nowych tytułów. Dark Souls II było łabędzim śpiewem, na który zasłużyły sobie PS3 i 360 na uwieńczenie swojej długiej, owocnej historii.

Reklama

Mogę tak wymieniać dalej. Call Of Duty: Advanced Warfare ożywiło serię za pomocą zastrzyku z adrenaliny wymieszaną z otwarcie podaną głupkowatością. Bayonetta 2 rozniosła w drzazgi reputację Wii U jako konsoli przyjaznej dzieciom. Monument Valley zmieniła nasze smartfony w pobudzające zwoje mózgowe dzieła sztuki. Far Cry 4 okazał się szczytowym jak na razie punktem tego cyklu FPS-ów (i jest najlepszą grą z perspektywy pistoletu, jaką wypuszczono w tym roku, z oszałamiającą przez cały czas trwania rozgrywki stroną wizualną). A Dragon Age: Inkwizycja to gra na bazie Gry o tron, na którą czekali wszyscy fani fantasy, podczas gdy licencjonowane tytuły na podstawie serialu nie przedstawiały sobą żadnej wartości.

Ciężko jednak nie zgodzić się z „rewelacją" wyagregowaną przez Metacritic z ocen, czyli z faktem, że najlepsze tegoroczne gry wideo to tytuły, które pierwotnie wydano w 2013 roku. W zeszłym roku dostępny ekskluzywnie na PS3 The Last of Us oraz wypuszczone na PS3 i 360 Grand Theft Auto V zgarnęły praktycznie wszystkie możliwe wyróżnienia. Te dwie gry pożerały nadciągające ze wszech stron pochwały jak Pacman swoje pigułeczki, zostawiając daleko w tyle wszelką konkurencję we własnych klasach.

Zwiastun The Last of Us Remastered

Ten pierwszy tytuł, intymne spojrzenie na ludzkie emocje w warunkach życia na krawędzi w przebraniu skradanki akcji, to gra, która zagnieździła się w mojej głowie już przy pierwszym kontakcie. Z radością zapłaciłem 12 funtów za trzygodzinne DLC Left Behind, które wydano na początku bieżącego roku. Dodatek rozbudowywał historię Ellie, współbohaterki podstawowej wersji gry, ukazując zdarzenia, które rozegrały się przed jej spotkaniem z Joelem następującym po godzinie czy dwóch grania w podstawkę.

Reklama

Ten doskonale napisany dodatek, który dało się zaliczyć za jednym podejściem, uderzył mnie do głębi, jak nie udało się od tego czasu żadnej innej grze (szczerze mówiąc, nie sądzę by jakakolwiek inna gra odcisnęła się w ten sposób i tak mocno w mojej pamięci długotrwałej).

The Last of Us, jak na razie magnum opus studia Naughty Dog, to prawdziwe dzieło sztuki. Jednak mogę się nim cieszyć, jedynie dawkując sobie posiedzenia przy grze – i rzadko grając przed samym pójściem do łóżka. Właśnie tak ogromne napięcie wypływa ze skradania się przez ciemne hale fabryczne i cuchnące ścieki. Zwłaszcza jeśli wiesz, że zabójczy i z miejsca wykańczający bohatera klikacz – monstrum ślepe, ale miażdżąco skuteczne na bliską odległość – czai się gdzieś niedaleko.

Gram właśnie w zremasterowaną wersję tej gry, wydaną na PS4 – swego rodzaju najbogatszą edycję, z którą w komplecie dostajemy na dysku także Left Behind. Dość powiedzieć, że w oknach mojego mieszkania światło pali się ostatnio do późniejszych godzin niż zazwyczaj.

Poprawiono stronę wizualną gry. Framerate trzyma się bez wyjątków poziomu 60 klatek na sekundę. Dzięki temu dramatyczne strzelaniny elektryzują jeszcze mocniej, a roje biegaczy poruszają się z jeszcze bardziej groteskową gracją niż przedtem. Jest też tryb photo mode, pozwalający dzielić się najpiękniejszymi momentami rozgrywki ze znajomymi poprzez PSN. Mimo wszystko jest to nadal ta sama gra, co na PS3. I widać, że port powstał z myślą o lojalnych fanach 360, którzy przesiadają się ze swojej ukochanej platformy nie na Xbox One, ale na rywalizującą z nim konsolę Sony, dominującą obecnie na rynku.Mówi to wiele o powolnym starcie PS4, jeśli chodzi o pełnoprawne ekskluzywne tytuły, które trzeba mieć na tę platformę. Skoro The Last of Us Remastered jest bez cienia wątpliwości tym jednym, jedynym tytułem, którzy wszyscy bez wyjątku posiadacze nowego, niespecjalnie małego czarnego pudełka Sony powinni koniecznie zakupić…

Reklama

Jednak jeśli grało się już w tę grę na PS3, należy poważnie zastanowić się nad jej nabyciem. Udoskonalenia – choć jak najbardziej widoczne – nie zmieniają w znaczący sposób rozgrywki w tryb dla pojedynczego gracza (nie grałem jeszcze w multiplayer wersji na PS4, więc na ten temat się nie wypowiem). Fabuła nie zmieniła się ani o jotę – i dobrze, bo jest to nadal niekiedy szokująca, zawsze zapewniająca niezwykłe wrażenia (całkiem dosłownie) podróż. A obserwowanie, jak intryga rozwija się w znacznie bogatszej oprawie wizualnej, pozwala docenić niezliczone niuanse, z których składa się ta zajmująca opowieść.

Left Behind skupia się na relacjach Ellie z Rileyem, jej przyjacielem wspominanym tylko w podstawowej wersji gry

Czy naprawdę muszę podkreślać, że dalej będą spoilery? Chyba trochę już na to za późno, no ale: tutaj zaczynają się spoilery! Kiedy Tess spotyka nieuchronna śmierć, długi wydech, który wydaje ona z siebie w miejsce ostatniego słowa, na mocniejszej platformie zdaje się wisieć w powietrzu znacznie dłużej. Kiedy Ellie spogląda przez okno, podczas gdy Joel drzemie na kanapie przed ich wyprawą do Bostonu – w momencie, w którym na dobre zaczyna się gra – krople deszczu spływające po szybie wydają się o wiele bardziej wyraziste. Na tyle, by już przedtem zapadająca w pamięć scena stała się naprawdę porażająca.

Gdy Joel i Bill natykają się na pozostałości ostatecznego wyjścia wybranego przez Franka, byłego partnera drugiego z bohaterów, scena uderza w gracza z łamiącą serce siłą, którą oryginalna wersja gry tylko sugerowała. Opinie krytyków twierdzących, że The Last of Us to bardziej film niż gra, pozostają w mocy mimo wielu sekcji wypełnionych intensywną akcją. Ale na PS4 jest to w takim razie jeden z najbardziej oddziałujących na widza filmów, jakie zobaczycie w 2014 roku.

Reklama

The Last of Us śledzi losy Joela i Ellie w trakcie wyprawy przez Amerykę, z Bostonu do Salt Lake City. To gra otwierająca przed graczem ogromne horyzonty. Przynajmniej w teorii. W praktyce większość rozgrywki spędzamy w wąskich, zamkniętych lokacjach na trasie wędrówki. W ten sposób nigdy nie jesteśmy w stanie naprawdę odczuć skali podróży przez kraj zdewastowany przez całkiem poważny przypadek zagrzybienia, a środowiska zmieniają się podczas przerywników filmowych lub zakulisowo, w czasie doładowywania się nowych obszarów.

Fabuła Grand Theft Auto V rozgrywa się z kolei tylko w jednym (bardzo małym) stanie USA – analogicznym do Kalifornii San Andreas, w którym mieści się Los Santos, inkarnacja Los Angeles stworzona przez twórców tego tytułu. Mimo to gracz może zwiedzić każdy jego cal, przyglądać się, jak pogoda zmienia się podczas jego podróży, jak góry przechodzą w pustynię hrabstwa Blaine, jak miasto znika we wstecznym lusterku, gdy dociska gaz do dechy, wyruszając w podróż na północ w plażowe rejony mapy liczącej ok. 100 mil kwadratowych [ok. 259 km2 – red.]. Tak więc mimo że GTA V osadzono w dużo mniejszym „świecie" niż The Last of Us, jest to o wiele obszerniejsza gra.

Jest to też gra, którą w znacznym stopniu poprawiono na okazję przeniesienia jej na obecną generację konsol, czyli Xbox One i PS4 (w 2015 roku zostanie wydany także port na PC). Wszystko w niej aż lśni, w pozytywnym tego słowa znaczeniu – nie, żeby na starszych urządzeniach gra była brzydka (szczerze mówiąc, gdy zagrałem w nią pierwszy raz na moim rozklekotanym 360 z pierwszego rzutu, opadła mi szczęka i patrzyłem jak ogłupiały w ekran, zastanawiając się, jakim cudem Rockstar wycisnęło z mojego starzejącego się białego klocka dość mocy na takie cuda).

Reklama

Usprawnienia na polu meteorologicznym oznaczają, że nastrój miasta ulega kompletnemu przeobrażeniu, gdy pada deszcz i światła odbijają się od zalanych wodą ulic. I zachody słońca… coś pięknego! Nie znaczy to, że GTA V jest fotorealistyczne, ale o niektórych porach dnia niektóre lokacje wyglądają tak dobrze, że chce się wskoczyć w ekran, by poczuć promienie słońca na skórze i pokopać śmieci (jak się zdaje dużo szczodrzej rozdysponowane) zalegające w rynsztokach od Vinewood po molo Del Perro.

Podobnie jak w przypadku The Last of Us, clou rozgrywki w GTA V przeznaczonym na nowe konsole pozostało niezmienione. Sterujesz trzema różnymi postaciami, z których każda szuka sposobu na uzbieranie pokaźnych kopczyków gotówki, choć z innych powodów. Jeżeli nie przysłuchujesz się uważnie dyskusjom prowadzonym podczas misji, rozpoczynających się zazwyczaj w drodze na robotę, umknie ci wiele szczegółów nadających kolorytu głównej kampanii: komentarzy dotyczących zmowy czołowych bohaterów i ich mrocznej przeszłości.

Te nieco żenujące momenty też pozostawiono nietknięte – i znowu: dalej będą spoilery. Przyglądanie się, jak Trevor torturuje w celu zdobycia informacji pana K, żeby znajdujący się na drugim końcu miasta Michael mógł w morderczym stylu zepsuć komuś imprezę, nadal wydaje się niepotrzebnym doświadczeniem. To nieprzyjemna misja, którą spokojnie można by wyciąć bez uszczerbku na pędzie narracji. A jeśli należysz do tych graczy, którzy lubią wszystko zaliczać na 100 proc., to czeka cię także minigra ze striptizerkami, gdzie trzeba sobie podotykać – przynajmniej dopóki nie patrzy na ciebie bramkarz. Wypada to niezgrabnie i nie ma w tym ani krzty seksowności. Ponownie: można by to wyciąć, gdyby nie fakt, że minigra stanowi element (raczej rzadkiego, co prawda) istniejącego już achievementu/trophy.

Reklama

GTA V – rozgrywka z perspektywy pierwszej osoby

Nie jest to jednak aż tak wyzute z seksu, jak pierwszoosobowe ruchanko, którym możecie się teraz stymulować, wy obleśni zboczeńcy. Jest to zapewne najbardziej przyciągająca nowość wprowadzona w odświeżonym GTA V – w każdej chwili (pomijając przerywniki filmowe) można się przełączyć na widok z pierwszej osoby. Wynajmij prostytutkę i już możesz się nacieszyć jej w pełni ubranym ciałem, podskakującym sobie tuż przed oczyma twojej postaci. Nie polecam, naprawdę. Jak słusznie zauważyła Keza MacDonald, dziennikarka Kotaku, seks to najsmutniejszy aspekt GTA V.

Z oczu postaci dużo lepiej ogląda się pojedynki, zarówno te z użyciem arsenału balistycznego, jak i wymiany kopniaków oraz ciosów pięścią. Dostarcza to wcześniej nieobecnej gwałtowności rozgrywającym się wydarzeniom, a bijatykom nadaje poczucie fizyczności. Wypada to trochę jak połączenie Mirror's Edge ze Sleeping Dogs. Tyle że tutaj w roli agresora występuje otyły czterdziestoparolatek.

Bieganie po Los Santos w perspektywie pierwszej osoby oszałamia. To jest jak strzał jakiejś substancji, która przejmuje władzę nad siatkówkami oczu i podkręca każdy widok do poziomu kompletnej zajebistości. Implementacja tej opcji nie jest pozbawiona wad, które w najbardziej oczywisty sposób objawiają się podczas jazdy samochodem. Bez zadrapania przejechałem autem po kilku dzielnicach, oszczędnie obchodząc się z pedałem gazu. Jednak gdy robi się gorąco i trzeba przycisnąć go do oporu, lepiej przełączyć się na widok z kamery wiszącej za samochodem.

Jeżeli chodzi o wnętrze pojazdów, spece z Rockstara przebili samych siebie – wszystkie wskaźnik na desce rozdzielczej odpowiadają na ruchy twoich palców na triggerach, tachometr i prędkościomierz drgają, jak trzeba, a zmiana stacji radiowej powoduje zmiany na wyświetlaczu samochodowego radia. A skoro o tym mowa, poszerzono ofertę większości kanałów z muzyką dostępnych w grze. Tell It To My Heart Taylor Dayne i On Our Own Bobby'ego Browna to moje ulubione nowości w repertuarze stacji Non-Stop Pop (co świadczy bardziej o moim wieku niż o moim guście muzycznym).

Zarówno GTA V, jak i The Last of Us reprezentują wydane w 2014 roku „definitywne edycje", których było wcale niemało. Jednocześnie są najlepszymi „nowymi" grami, jakie ukazały się w tym roku. Historia Joela i Ellie nie uległa żadnym modyfikacjom, ale to nadal niezbędna pozycja w kolekcji każdego gracza, który nie przeszedł tego tytułu na PS3. A podrasowane GTA V to, najprościej rzecz ujmując, niesamowite osiągnięcie w kwestii projektowania gier. Nowa wersja, w której udało się ulepszyć rozgrywkę i tak plasującą się w skali ocen na pozycji 10/10 bez dodawania niczego, co zdawałoby się zwyczajnie zbyteczne.

W nadchodzących latach na PS4 i Xbox One pojawią się ich własne klasyki, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak w 2014 roku obiema konsolami zawładnęły echa poprzedniej epoki: tytuły z katalogu najlepszych gier wszech czasów, które dostosowano do obecnej technologii. Nie tylko zachowały swój dawny urok, ale też udowodniły, że są nawet lepsze niż wcześniej.