– usłyszałem od mojego znajomego z Florydy, który niedawno pierwszy raz odwiedził nasz kraj, a wcześniej sprzedał swój cały dobytek, by w ogóle tu przyjechać. Tak, kurwa, dla kogoś przyjazd do Polski to było marzenie. Jakkolwiek te słowa mogą podnosić na duchu, z pewnością znajdzie się też osoba, która bez cienia wątpliwości stwierdzi, że to nie kraj dla spełniania marzeń. Dlaczego? Bo, patrz początek tekstu: bo mało kasy, bo mało czasu, bo zima za długa, a lato za ciepłe – bo zawsze coś. Marudzenie? Pierdolenie.„Nie rozumiem was Polacy, jesteście zajebiści! Robicie naprawdę super rzeczy, ale sami się dołujecie, nie doceniacie siebie. Kiedy my Amerykanie wstajemy rano z łóżka, mówimy sobie, że jesteśmy najlepsi na świecie, kiedy jemy obiad, mówimy, że jesteśmy najlepsi na świecie i to samo mówimy sobie zaraz przed snem – że jesteśmy, kurwa, najlepsi na świecie!"
W równej mierze jesteśmy takimi samymi kowalami swojego losu, jak i własnych marzeń – więc jeżeli te nie chcą się same spełnić, spełnij je sam. Nie wiesz, jak to zrobić? Weź przykład z Łukasza Kowalczuka – typa z Rumi, który oprócz tego, że mieszka niedaleko największej wiklinowej żyrafy na świecie, właśnie wydał swój komiks w Kulturze Gniewu – Vreckless Vrestlers: historię międzygalaktycznych zapasów, gdzie postaci typu Sierżant Reptilion i Spike Lee napierdalają się ze sobą na ringu, a wszystko w klimacie starych gal WCW, lecących z kablówki, gdy Cartoon Network szło już spać.
– powiedział mi, gdy spytałem o drogę, którą przebył. Jego komiks to ukłon w stronę lat 90., pulpowej rozrywki, kiepskich filmów, komiksów TM-Semic, gumowych potworów na zjechanych kasetach VHS – to nawiązanie do młodości, którą przeżywaliśmy wspólnie dorastając w transformującej się Polsce. To powrót do przeszłości, kiedy byliśmy dziećmi z głowami pełnymi marzeń.Dlatego uważam, że droga do ich spełnienia jest w nas samych – jednak zasypana wymówkami i spychaniem odpowiedzialności na innych. Ścieżka na szczyty zazwyczaj jest kręta, ale myślę, że warta poświęcenia i czasu. Kiedy na koniec spytałem Kowalczuka, czy wydaniem Vreckless Vrestlers spełnił swoje marzenie, odpowiedział żartobliwie: „Tak, to początek mojej batalii o nagrodę Eisnera, którą zamierzam zdobyć przed 2034 rokiem". Ambitnie.On narysował komiks, ale przecież dla każdego to może być cokolwiek innego, dlaczego więc jeszcze nie spełniliście swoich marzeń?„Pierwszym moim komiksem związanym z wrestlingiem była praca konkursowa na MFK 2010 w Łodzi. Kolor, 7 stron o meksykańskich luchadorach. Historia nie została nawet opublikowana w katalogu i trudno się dziwić, bo była słaba. Zainspirowany niepowodzeniami zdecydowałem się na samowydawanie, miałem już na koncie kilka zeszytów wypuszczonych własnym sumptem. W pewnym momencie było mi o tyle łatwiej, że podpisałem umowę z francuskim wydawcą, teraz wolę się skupić na samym wymyślaniu historyjek i rysowaniu. Przede wszystkim dlatego, że powiększyła mi się rodzina i nie mam czasu na ogarnianie całego bajzlu".