FYI.

This story is over 5 years old.

sztuka

Mój drużynowy z harcerstwa był legendą poznańskiego graffiti

W tym samym czasie, kiedy swoimi wrzutami ozdabiał mury, był też instruktorem jednej z wielkopolskich drużyn ZHR. Teraz AIM opowiedział mi o początkach graffiti w Polsce
AIM - Garbary, Poznań. Archiwum prywatne

Czy chrześcijańska organizacja harcerska, która odwołuje się do przedwojennych ideałów, może mieć coś wspólnego z początkami polskiego graffiti? Okazuje się, że nawet bardzo.

Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej powstał po 1989 roku. Jego założyciele mieli dość upolitycznionego w dużej mierze ZHP. Żądali powrotu do przedwojennych ideałów i skautowej metodyki wychowania. W tym samym czasie, gdy powstawał ZHR, do Polski napływały zachodnie trendy – a wśród nich graffiti.

Reklama

Oczywiście jako 11-latek nie zdawałem sobie sprawy, że mój drużynowy i instruktor jednej z wielkopolskich drużyn ZHR to AIM: jedna z czołowych postaci poznańskiego środowiska graffiti, które na początku lat 90. skupiało raptem paręnaście osób.

Spotkałem się z nim po latach, by dowiedzieć się, jak udawało mu się łączyć działalność w organizacji wychowawczej i budować fundamenty absolutnie undergroundowej wtedy subkultury działającej wbrew prawu.

VICE: Pamiętasz swoje pierwsze graffiti?
AIM: Tak, to było na jednej ze zbiórek dla wędrowników, czyli starszych harcerzy. Dostaliśmy zadanie rozłożone w czasie odbicia na mieście szablonów. My wykonaliśmy Indianina z napisem „500 lat mordowania Indian". To był 1992 rok i 500 rocznica odkrycia Ameryki przez Kolumba.
Oczywiście nie był to początek mojego prawdziwego rozwoju w tym kierunku, ale ważny bodziec. Nie było wtedy żadnego graffiti, istniały szablony – bardzo popularne narzędzie do małego sabotażu w końcówce komuny. Jednak ja załapałem się na schyłek świetności szablonów. Straszny był z tym syf, pamiętam emulsyjne farby przelewające się przez szablon. O sprayach, jakie znamy dziś, nikt wtedy nawet nie marzył.

Wandalizm na zbiórce harcerskiej. A nie pomyśleliście wtedy, że to zasyfianie miasta?
Wtedy szablony zawsze służyły czemuś ważnemu, były komentarzem politycznym czy społecznym, więc pojęcie wandalizmu chyba nie do końca przychodziło nam wtedy do głowy.

Reklama

Co było później?
Wpadł mi do rąk fanzin „Maluj Mury", z którego czerpałem inspirację do szablonów. Moja przygoda z graffiti inspirowanymi materiałami z lokalnego pisma trwała około dwóch lat. Wtedy nastąpił przełom, zobaczyłem album o graffiti prosto z Berlina. Gładki kolorowy papier jak w magazynach o modzie, a w środku zdjęcia świetnych kolorowych wrzutów; otworzył się przede mną świat prawdziwego graffiti. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że można takie rzeczy robić sprayem. Sądziłem, że oni to wszystko kredkami robią (śmiech).
Byłem pod ogromnym wrażeniem tego, co dzieje się zaraz obok nas za granicą. Ale nie miałem możliwości robić takich rzeczy, aż do momentu, gdy mój kumpel opowiedział o szrocie swojego ojca. Można było kupić tam przeterminowane puszki z lakierem prosto z Niemiec. Miałem jakieś 16-17 lat i byłem świeżo upieczonym drużynowym.

Zbiory prywatne – AIM.

„Harcerz jest czysty w myśli mowie i uczynkach, nie pali tytoniu, nie pije napojów alkoholowych". Tak brzmi 10. punkt prawa harcerskiego. Jednak twoje uczynki nie były czyste, bo pomijając kwestię zwykłego wandalizmu, to chyba nie powiesz mi, że kolesie, którzy chrzanili zasady, zapijali udany wypad sokami owocowymi?
Graffiti było dla mnie tak ważne, że przełożyłem prawo harcerskie na moją ekipę. Nie chciałem z niczego rezygnować. Ważne jest również to, że byłem pod dużym wrażeniem akcji „M", o której wtedy czytałem. Chodziło w niej oto, że instruktorzy z Szarych Szeregów w czasie okupacji prowadzili prace wychowawczą z trudną młodzieżą z często patologicznych domów.
Nie mogli wcielić ich do normalnej drużyny harcerskiej, bo ci chłopcy kompletnie by się w tym nie odnaleźli i też nie chcieli. Więc instruktorzy prowadzili z nimi zajęcia, używając bardziej ulicznych metod i przemawiając ich językiem. Pomyślałem, że moja sytuacja w pewien sposób jest podobna i mogę przemycić trochę harcerskiego ducha do mojej grafficiarskiej ekipy.

Reklama

Przeczytaj też: JESTEM JEDNYM Z NAJSTARSZYCH SKEJTÓW W POLSCE


Jak to?
Nie robiliśmy zabytków i tutaj nie ma żadnych ustępstw. Pociągów też jakoś bardzo nie miałem ochoty robić. Chłopaki się tym jarali, bo wiesz, ucieczka przed strażą kolejową, duże napięcie, możliwość wpadki i świadomość, że pociąg będzie z tym napisem jeździł po całej Polsce. Ale pomyślałem, że firma musi płacić za renowację i przez to PKP ma mniejsze środki na świadczenie usług.
Za dużo było w tym gówniarskiej zgrywy, za mało sztuki. Kolejny podpunkt naszego grafficiarskiego kodeksu to właśnie część 10. punktu prawa harcerskiego. Wprowadziłem zasadę żadnych używek i nie ukrywam, że inspirowałem się w tej kwestii też ruchem straight edge.

Tag – AIM. Hasło odnoszące się do straight edge.

Jak wmówiłeś bandzie nastolatków, która napędzana adrenaliną biegała po Poznaniu z farbami, że im czegoś nie wolno?
W bardzo prosty sposób. Farby były wtedy drogie i trudno dostępne. Liczył się każdy grosz, więc zamiast przewalać kasę na dragi i wódę wywieraliśmy na sobie presję, aby każdy wolny pieniądz szedł na farby. Ale to nie wszystko: kiedy przychodził piątek, wszyscy szykowali się na imprezę, ale dla nas liczyło się tylko graffiti i weekendowe wieczory były świetnym pretekstem do kolejnej akcji.
Zresztą to nie było weekendowe chuligaństwo i tania pozerka w stylu „hej dziewczyny latam z farbami, ostatnio napisałem CHUJ na kamienicy". To był cały styl życia, byliśmy w wiecznym kontakcie telefonicznym. Każdy wiedział co, kto i gdzie ostatnio zrobił, gdzie się zrobiło bardziej przypałowo i trzeba uważać, każdy z nas znał całą otoczkę dookoła każdej wrzuty, jaka powstawała.
Chodziło też o progres. Kolejne wrzuty musiały być lepsze pod względem technicznym, więc aby się doskonalić, jako grafficiarz musiałeś poświęcać temu czas, pieniądze i przede wszystkim uwagę. To nie jest też tak, że byłem najlepszy i dzięki temu rządziłem, po prostu byłem o krok wcześniej przed innymi, bo wcześniej zacząłem się tym interesować. Póki byłem ze wszystkim na bieżąco, brałem udział w wielu wypadach, mogłem być nieoficjalnie „drużynowym" mojej ekipy.

Reklama

Piwnica AIM-a.

Ilu was było?
Póki byłem, powiedzmy, nieoficjalnym liderem i ekipa trzymała się razem, było nas kilku i nazywaliśmy się CDN (Centrala Działań Naściennych) Nazwa inspirowana była stylistyką stosowaną przez kapele punkowe, których słuchaliśmy. Nie ukrywam, że stawaliśmy się dość popularni. Dlatego zawsze kręciło się koło nas parunastu kolesi mniej lub bardziej zaangażowanych w nasze akcje.
Kiedyś poszliśmy na imprezę hiphopową i zrobiliśmy sobie bluzy z napisem CDN, fajnie było posłuchać tych szeptów. Wszyscy wiedzieli kim jesteśmy, choć widzieli nas pierwszy raz.

Jakie wrzuty robiliście?
Nasze ksywy, które zazwyczaj były 3-4 literowe, tagi ekipy i ideowe wrzuty.

Co to „ideowa wrzuta"?
Coś, co miało wzbudzić refleksję przechodniów, taka rozwinięta forma szablonów. „Poczytaj mi mamo", „Codziennie muszę być wilkiem", „Puste mury, puste umysły".

Byłeś AIM-em (ang. cel). Co to oznacza?
Wszystko musi mieć cel.

A kim byłeś w ZHR?
Drużynowym oraz instruktorem w stopniu przewodnika.

Nie powiesz mi chyba, że nikt w hufcu nie wiedział o twoich wypadach?
Jasne, że wiedzieli, środowisko harcerskie nie jest aż tak duże, Poznań zresztą też, ciężko ukryć takie rzeczy. Ale było to wtedy tak nowe i niespotykane, że w dziwny sposób konsekwencje mnie ominęły. Podkreślam, nie twierdzę, że było to całkowicie dobre, ale nie potrafiłem inaczej, pewnych rzeczy nie da się racjonalnie wyjaśnić.

Zdjęcie Wielkopolskiego środowiska ZHR. W tłumie AIM. Archiwum prywatne.

Co wspólnego ma harcerstwo i graffiti?
W jednym i drugim ważne są przyjaźń, przygoda, cel, samodoskonalenie.

Reklama

Więc co się stało, kiedy łączenie tych dwóch światów okazało się niemożliwe?
Przez graffiti zaniedbywałem drużynę. Uszczuplił się skład osobowy, drużyna nie pojechała na obóz, który jest najważniejszym elementem pracy metodycznej w ciągu roku dla chłopaków. A kiedy wybierałem biwaki i różnorakiego rodzaju aktywność harcerską to omijałem wypady grafficiarskie.
Środowisko rozrastało się, graffiti stawało się modne. Kiedy zacząłem wypadać z obiegu i nie brałem udziału w akcjach, traciłem autorytet. Normalna kolej rzeczy, przychodzili nowi kolesie i mówili: „Co ty AIM będziesz mi mówił, czy mogę jarać, czy nie". Największym ciosem było chyba pojawienie się magazynu „Ślizg" i jego opiniotwórczej roli. W okolicach 1997 roku „Ślizg" stał się wyrocznią. Wcześniej wszystko, co robiliśmy, utrzymane było w undergroundowym klimacie parunastu wykolejeńców, którzy jako pierwsi pokazywali w mieście, jak w nosie mają zasady.
Naturalnie wszystko było w oparach brzmień muzyki punkowej czy hardcorowej. Trzymaliśmy się razem, choć nawet nie znaliśmy swoich nazwisk, tylko ksywy. Stale monitorowaliśmy wspólny progres zupełnie jak w drużynie harcerskiej gdzie system stopni i sprawności służy harcerzom do rozwoju osobistego. Ale przyszedł popularny „Ślizg" dzięki któremu Polska dowiedziała się, czym graffiti jest na Zachodzie.
Na Bronksie nie było 15 graficiarzy, tylko powiedzmy kilkuset. Do tego każdy miał swój hip-hopowy skład. Żeby było jasne, nie mam nic do hip-hopu, ale ten świat wchłonął graffiti kompletnie i cała kolorowa zajawka ze stron „Ślizgu" była oczywiście o wiele bardziej atrakcyjna dla post komunistycznych nastolatków, którzy chcieli dogonić Zachód we wszystkim.
Tu już nie było miejsca na ideały, zaczęło chodzić o to, aby się pokazać, tak aby każdy wiedział, że to ty. Muszę zaznaczyć, że nie chcę brzmieć jak stary narzekający dziad, akceptuję te zmiany i to, że mój styl musiał się skończyć, tylko opisuję je ze swojego punktu widzenia.

Reklama

Przeczytaj też: PIERWSZY SKLEP Z HEAVY METALEM WE WSCHODNIEJ EUROPIE BYŁ NA WARSZAWSKIEJ PRADZE


Co się wtedy działo z AIM-em?
Farba z napisem AIM od dłuższego czasu blakła na ścianach i przykrywała się nowymi tynkami. Dla ciebie i reszty chłopaków z drużyny byłem druhem drużynowym i właśnie wtedy zdecydowałem, że coś się musi skończyć i trzeba pójść w jednym konkretnym kierunku.

Parałeś się różnymi rzeczami, zanim udało ci się zdobyć wymarzony zawód. Czemu nie zostałeś przy tym, co kochasz i umiesz? Można teraz nieźle zarobić przy zleceniach na graffiti i murale.
Kolejna zasada, o której nie wspomniałem wcześniej: pieniądze zarobione przy tego typu fuchach można wydawać tylko i wyłącznie na farby. Graffiti to nie zawód, na którym robisz wielkie pieniądze. Graffiti to pomysł na życie, sposób, w którym szukanie publicznej przestrzeni na ten wyraz jest najważniejszy.
Bunt był motorem tego działania. Murale robione na zlecenia miasta za duże pieniądze przez studentów ASP, którzy węszą w tym dobrą kasę to nie graffiti, tak samo, jak super elo-czadowe graffiti w skateshopach. Nie chciałem nigdy robić tego za pieniądze, więc powiedziałem sobie, że to już czas, żeby odpuścić. Jeśli graffiti nie może być zgodne z moimi ideami to niech go nie będzie.
Domyślam się, że wiele osób, które robią to stale, może stwierdzić, że jestem gadającym bzdury zgredem, który nie mógł się odnaleźć, ale ja jestem po prostu ideowcem i nie umiem tego wyjaśnić, tak po prostu jest. Musi być cel, AIM.
Oczywiście, że są grafficiarze z mojego pokolenia, którzy parają się również bardzo żywo komercyjnym malowaniem. Ale ci ludzie też się rozwijają jako artyści i zlecenia, jakich się podejmują, są jednocześnie wyzwaniem, a nie odcinaniem kuponów od umiejętności trzymania puszki w ręce.

Reklama

„Próby pozostania grafficiarzem byłyby żałosne, bo praktycznie nie jest możliwe oddać się temu w sposób, jaki uwielbiałem, jednocześnie prowadząc normalne życie"

Czyli mural w twoim odczuciu to mniej wartościowa pochodna graffiti?
To są prace plastyczne i często warte uwagi, ale z graffiti niemające nic wspólnego. Graffiti jest robione w undergroundzie, przyświeca mu cel i jest pewnego rodzajem aktem miejskiego „terroru". Oczywiście mówiąc terror, chodzi mi o to, że grafficiarze pokazują, że żyją tętnem miasta, wyrażają siebie i zaznaczają, że są jego żywą tkanką. Robią co chcą, bo muszą się wyrazić.
Robienie czegoś na zlecenia miasta to nie graffiti. To są naturalnie idee, w których wyrosła moja ekipa. Może świat idzie do przodu, inaczej niż bym sobie tego życzył, ale to też jeden z powodów, dla których należało odpuścić i tyle.

„Codziennie muszę być wilkiem". AIM.

Więc dokąd poszedł AIM, kiedy stwierdził, że nie ma już dla niego miejsca w poznańskim świecie graffiti?
Zostałem architektem, zawsze interesowała mnie urbanistyka przestrzeni miejskiej, zarówno ściany, jak i całe budynki (śmiech). Przede wszystkim zostałem mężem i ojcem. Staram się angażować w działalność harcerską, jak bardzo pozwala mi na to czas.

Czyli ZHR wygrał?
To nie do końca kwestia wygranej. ZHR jest miejscem, gdzie istnieje możliwość dania szansy dzieciakom na rozwój osobisty. Moje zaangażowanie w harcerstwo jest bardziej naturalne. Próby pozostania grafficiarzem byłyby żałosne, bo praktycznie nie jest możliwe oddać się temu w sposób, jaki uwielbiałem, jednocześnie prowadząc normalne życie.


TUTAJ ZNAJDZIESZ WIĘCEJ LUDZI, KTÓRYCH SZANUJEMY


Mam oczywiście kumpli, którzy potrafili przekonwertować graffiti na swoje życie, ich pasja ewoluowała. Zajmują się typografią, tatuażem, komiksem czy architekturą, często z dużymi sukcesami i zawdzięczają to rzecz jasna graffiti. Jednak wielu ludzi, którzy pozostali w tym klimacie mam wrażenie, że się uwsteczniają, zresztą idee, jeśli nie ewoluują, stają się karykaturą samych siebie.
Nasze idee w graffiti miały moc i sens w latach 90. Była przyjaźń, pasja i wszystko było na poziomie lokalnym. Czuliśmy flow, wszyscy mieliśmy te same problemy ze zdobywaniem farb, początkami i budowaniem świadomości czym dla nas jest graffiti.

Czy AIM powraca czasem przypomnieć światu o swoich ideach?
Bardzo rzadko i głównie na legalnych ścianach. Choć parę lat temu zrobiłem dzięki szablonom delikatną grę słów na paru banerach wyborczych pewnego polityka, który jest dla mnie błaznem.

Czyli był konkretny AIM w tym działaniu?
Oczywiście w pełni zaplanowany.