FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Dzień otwarty SuperBowl... Na kwasie!

Pomimo wrażenia bycia zaszczutym przez tę całą otaczającą mnie ochronę, poczułem jak spływa na mnie ukojenie kiedy patrzyłem na tego biednego, zagubionego Niemca

Pierwszą decyzją jaką musiałem podjąć to kiedy wziąć te 5 kwadratów LSD. Przed czy po wejściu na stadion. Stanęło na tym, że zrobię to już na miejscu, co okazało się dobrą decyją. Kolejka dziennikarzy pragnących dostać się na stadion sięgała setek przedstawicieli i zygzakowała wnętrznościami stadionu w taki sposób, że nie dało się przewidzieć ile potrwa oczekiwanie na wejście. Los chciał, że na końcu tej kolejki stały psy saperskie, wraz ze swoimi uzbrojonymi opiekunami. Tak jak po fakcie powiedziałem naczelnemu- gdybym wziął kwasa przed wejściem, poniższy materiał skończyłby się w momencie kiedy zobaczyłem psy węszące w poszukiwaniu ładunków wybuchowych. Zrobiłbym natychmiastowy odwrót i prawdopodobnie został rozszarpany przez te żądne krwi zwierzęta.

Reklama

Pomimo tego, że już wcześniej pracowałem jako etatowy dziennikarz sportowy, nigdy do tej pory nie zdarzyło mi się gościć na Dniu Otwartym SuperBowl. Przede wszystkim, byłem zaskoczony brakiem jakiegoś stoiska prasowego, gdzie mógłbym zostawić swoje rzeczy i zebrać się przed swoim pierwszym strzałem LSD. Nie, żeby mi się nie udało znaleźć jakiegoś ciemnego kąta i zarzucić- wiem z doświadczenia, że kwaskowy posmak i łaskotanie na końcu języka pomaga w pracy. Spojrzałem na zegarek- San Francisco 49ers mieli być na płycie boiska za pół godziny. Cali dla mediów.

Kwas zaczął mnie kopać w czasie kiedy stałem koło rozgrywającego 49ersów, Colina Kaepernicka. Podsłuchałem jak ktoś go pytał, czy jest typem samca alfa. Kilkukrotnie powtórzyłem „samiec alfa, samiec alfa” do swojego iPod’a. Wątpię czy ktokolwiek w ogóle zwrócił wtedy na mnie uwagę. Z kolei prawie się posrałem kiedy ogarnąłem, że Kaepernicka porywają, na superstadionową żyletę- jak jakiegoś boga- kiedy ja stałem i gapiłem się w powietrze metr od niego.

W tym momencie, trip zaczął całkiem poważnie igrać z moim umysłem. Zaczynałem być coraz bardziej wdzięczny losowi za moje aparaty, kamery, iPod’a i smartfona, ponieważ gmeranie przy nich mnie uspokajało. Nie jestem pewien, czy to kogoś zdziwiło, za to jestem przekonany, że spędziłem na bezczynnym gapieniu się w aparat tak długo, że wydawało mi się, że trwa to całymi godzinami.

W rzeczywistości nie mogło to trwać aż tyle, w czym upewniła mnie moja notka głosowa na iPodzie. Nagrałem ją o 10:42 ze stwierdzeniem, że 49ersi będą dostępni jeszcze tylko przez kilka minut, a ja nie zadałem jeszcze żadnego pytania. Niespodziewanie poczułem żądzę zrobienia czegoś. Wszyscy dookoła mnie coś robili, realizowali jakieś cele, podczas gdy ja kręciłem się bez sensu, gapiąc się tępo w tajemniczo pulsującą murawę. Na próżno zbierałem siły, żeby o coś zapytać running-backa, Franka Gore’a, bo mój mózg został natychmiast zmielony przez jakiegoś radiowego DJ’a pytaniem o to czy miał kiedyś urojoną dziewczynę i jakiegoś innego typka pytającego jakby nazwał Pegaza, gdyby go miał. Sporządziłem stosowną notatkę głosową- z pytaniem, czy to co zapamiętałem to trip, czy prawda.

Reklama

Potem zobaczyłem tego gościa:

Każdy kto śledzi NFL wie, że Dzień Otwarty SuperBowl to tak naprawdę szopka, a nie szczery ukłon w stronę osób chcących się czegoś dowiedzieć o drużynach biorących udział. W związku z tym nie  powinienem być zaskoczony widokiem „Samuraja SuperBowl” (samozwańczego), jednak mimo to szczęka mi opadła. Oprócz  tego, zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie jadę zbyt lajtowo. Może powinienem zacząć się wydzierać „ale mam tripa, jestem pojebany”. Jednak zanim ta myśl w ogóle zadomowiła się w moim mózgu, spostrzegłem kolesia z Univision przebranego za meksykańskiego wrestlera. No i przypomniałem sobie, że pierwsze co zrobiłem przed wyjściem z domu to spakowałem swoją maskę.

Mniej więcej w tym momencie sporządziłem notatkę głosową o delikatnej arytmii serca i o tym, że kwas zaczął wchodzić na grubo. Zdałem sobie przy okazji sprawę, że dostępność 49’ersów dobiegła końca, a mi nie udało się jeszcze załatwić dosłownie nic. Zacząłem panikować. Co by na to powiedział mój naczelny? A, właściwie to nie jestem prawdziwym reporterem, tylko udaję! Trochę się uspokoiłem i poszedłem na lunch prasowy. No i zgadnijcie co zobaczyłem, gdy tam dotarłem! Marshall Faulk  brylował zabawiając zgromadzone towarzystwo!

Nie da się tego dostrzec, ale to jest Marshall Faulk

Na kwasie czy nie, ciężko byłoby przepuścić taką okazję, trzeba przysiąść się i pogadać z jednym z największych graczy NFL wszech czasów. Przemykałem się w pobliżu stolika Faulka i obserwowałem wciąż zmieniający się skład poważnych dziennikarzy sportowych szukających poważnych wywiadów, zastanawiając się jak mógłbym się wkręcić między nich. Parę kolejnych minut jakoś mi umknęło, ale koniec końców udało mi się dostać w pobliże Faulka opowiadającego o swoich przeżyciach związanych z SuperBowl, dorastaniu w Nowym Orleanie i o tym co lubi jeść kiedy odwiedza rodzinne strony.

Reklama

“Nie mam żadnego ulubionego dania”, stwierdził. Kręciłem się w jego pobliżu przez jakieś 15 minut i nie wydaje mi się, żeby zauważył, że jestem na tripie.

Kiedy pozostawiłem Faulka samemu sobie, zdałem sobie sprawę, że minęły już 4 godziny odkąd jadłem śniadanie. Każdy kto brał kwasa zdaje sobie sprawę, jak bardzo istotne jest pamiętanie o posiłkach, nawet jeśli nie jest się głodnym. Menu przygotowane dla przedstawicieli mediów było zdecydowanie zbyt rozległe i skomplikowane. Spędziłem zdecydowanie zbyt dużo czasu gapiąc się na te wszystkie rzeczy podczas gdy powinienem się nimi napychać. Stanęło na tym, że wylądowałem z kawałkami melona i dwoma muffinami. Nie mogłem się nimi zbytnio nacieszyć, bo skończyłem siedząc obok kolegów z dawnych czasów i cały czas obawiałem się, czy nie dopatrzą się czegoś dziwnego w moim zachowaniu. Naciągnąłem czapkę na twarz, wciągnąłem jedzenie i poszedłem dalej w teren, mając wrażenie jakbym właśnie uniknął pocisku.

W drodze na główną scenę zdarzeń nagrałem notatkę głosową “Czuję wielką potrzebę zrobienia czegoś, przeprowadzeni wywiadu albo napisania jakiegoś tekstu, ale nie muszę tego robić. Jestem na tripie i spędzam miło czas”. Mimo tego, postanowiłem zrobić jakiś ukłon w stronę wypełnienia swojego dziennikarskiego obowiązku i pogadać z jakimiś ludźmi.

Okazało się to trudniejsze niż się wydawało. Ravens’i byli znacznie bardziej oblegani nic 49er’i, a kwas w mojej głowie pędził już na pełnym gazie. Szczęśliwie trafiłem na znajomego fotografa, który mimo że nieświadomy stanu w jakim byłem, uspokoił mnie przekomarzaniem i żartami. Wtedy właśnie wpadłem na świetny pomysł, aby fotografował mnie w czasie kiedy przeprowadzam wywiady.

Reklama

Zgodził sie i zaczął pstrykać, podczas gdy ja przepychałem sie przez ten tłum, próbując dotrzeć do szefa ochrony Ravensów Eda Reeda i głównego trenera Johna Harbaugha

Z czystym sumieniem mogę przyznać, że wykonałem kawał marnej roboty usiłując porozmawiać z którymkolwiek z tych facetów. Może nie wiecie, ale bycie na kwasie w tłumie reporterów wykrzykujących pytania nad Waszym uszami to dosłownie dziewiąty krąg piekła. Kiedy już miałem uciec jak najdalej od tej hordy, dostrzegłem kolesia przebranego za jakiegoś superbohatera. Pomyślałem, że teraz to już kompletnie odleciałem. Wypytywał Harbaugha o to czy rodzice kochali bardziej jego, czy jego brata (głównego trenera 49ers- Jima Harbaugha). To było zdecydowanie za dużo, uciekłem. Mój fotograf poleciał za mną (ciągle miał mój aparat). Podczas ucieczki wpadłem na Artiego Lange, którego dziwaczna twarz jakimś dziwnym sposobem pozwoliła mi się odprężyć i uspokoić, więc postanowiłem przeprowadzić z nim wywiad.

Rozmawiałem z nim o jego wcześniejszych wizytach w Nowym Orleanie (twierdził, że to już dziesiąta wizyta w mieście), oraz o tym jak Big Easy poradziło sobie ze stratami spowodowanymi przez huragan Katrina. Stwierdził, że nie widać szczególnej różnicy przed i po katastrofie, więc to chyba dobrze świadczy o jej wpływie na miasto. Oprócz tego, nie miał zbyt wielu opowieści o swoich wizytach, poza tymi jak bardzo się upił i w ilu klubach Go Go był. Myślę, że był to najbardziej konkretny z wywiadów które przeprowadziłem w ciągu dnia.

Reklama

Wywiad z Lange mnie uspokoił, więc po odebraniu aparatu od mojego kolegi, udałem się z powrotem w kocioł reporterów. Sięgając do kieszeni po mojego iPoda, odkryłem radio które wręczono mi przy wejściu na stadion, pozwalające mi podpiąć się do dowolnego stanowiska wywiadów. Kompletnie zapomniałem, że to coś w ogóle istnieje, jednak byłem niesamowicie szczęśliwy, odnajdując je ukryte w moich spodniach. Poczułem się, jak błogosławiony, obdarzony jakąś gównianą supermocą. Uznałem, że świetnym pomysłem będzie udanie się pod stanowisko Joe Flacco, rozgrywającego Ravens’ow i słuchanie go w radiu, jednocześnie próbując zadawać mu pytania. Moje radyjko nadawało z drobnym opóźnieniem, co powodowało sprzężenia i echo, powodujące maksymalne podkręcenie tripa i niekontrolowane ataki chichotu. Nie wiem ile czasu trwało, zanim się zorientowałem, że Flacco zerka na mnie kątem oka. Przestraszyłem się i poszedłem sobie.

Czas wywiadów Ravensów zaczął dobiegać końca i znów poczułem potrzebę zrobienia czegoś i pogadania z kimś. Widocznie jak raz się wejdzie w tryb reportażowy, to nie można z niego wyjść. Pobiegłem do stanowiska Reeda i zacząłem wykrzykiwać pytania o to którego muzyka z Nowego Orleanu lubi najbardziej (wiedziałem, że dorastał w Louisianie).

“Wychowałem się na Cash Money, ale tutejszych muzyków jest tak wielu…”, stwierdził. „Moim ulubionym jest prawdopodobnie Ma$e. Wiem, że nie jest stąd, ale traktujemy go jak tutejszego”

Reklama

Zadanie wykonane, pomyślałem. Nie był to tak naprawdę cytat na miarę nagrody Pulitzera, ale jakimś sposobem odpowiedź Reeda wprowadziła we mnie spokój. W tym momencie, stadionowy spiker ogłosił, że czas wywiadów z Ravens’ami dobiegł końca i nadszedł czas na zdjęcie zbiorowe zespołu. Na tym etapie, każdy nieruchomy przedmiot zaczął mi się wyginać przed oczami, więc pozbierałem manatki i opuściłem budynek.

Zdając sobie sprawę, że mam przed sobą jeszcze parę godzin jazdy w głowie, postanowiłem przejść się dookoła stadionu i popstrykać trochę fotek. Niestety, ochrona obiektu była jak w Koreańskiej Strefie Zdemilitaryzowanej i za każdym razem kiedy słyszałem jak ktoś krzyczy, myślałem że to na mnie. Uznałem, że jestem zbyt podenerwowany żeby się tu dalej kręcić, więc udałem się w kierunku mojego motocykla. Zanim do niego dotarłem, zdążyłem jeszcze zrobić zdjęcie jakiemuś niemieckiemu reporterowi, wyglądającemu jakby się zgubił:

Pomimo wrażenia bycia zaszczutym przez tę całą otaczającą mnie ochronę, poczułem jak spływa na mnie ukojenie kiedy patrzyłem na tego biednego, zagubionego Niemca. Pomyślałem, że on ma do pokonania ocean, aby wrócić do domu, a ja muszę tylko wsiąść na motor i pojechać do mojego mieszkania gdzie będę mógł wziąć prysznic, pozbierać się i bawić się resztą mojego tripa.

Hank A. Knightly to pseudonim reportera, który nie chce stracić dobrego imienia z powodu nieszkodliwego spożycia narkotyków.

Co jeszcze zrobiliśmy na kwasie:

TARGI PORNO  |  STAND UP COMEDY  |  POKAZ PSÓW