FYI.

This story is over 5 years old.

Sport

Szkółka piłkarska Realu Madryt to był najgorszy rok mojego życia

Żywiłem się fastfoodami, godzinami grałem w piłkę i olewałem naukę. Brzmi jak marzenie każdego chłopaka, ale Akademia Piłkarska Realu Madryt była najtrudniejszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała
Autor w wieku 15 lat podczas treningu w szkółce. Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości autora.

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Spain

Każdego ranka o ósmej rano wraz z kumplami z drużyny przypuszczaliśmy szturm na łazienkę uzbrojeni w prostownice do włosów oraz tubki wosku i żelu. Mniejsi chłopcy przepychali się, walcząc o miejsce bliżej lustra. Szanowaliśmy ustaloną między nami hierarchię, jednak pogoń za pięknem była ważniejsza.

Nigdy nie zapomnę mieszanki zapachu przypalonych włosów i porannych kloców, który zalewał mnie, gdy tylko przekroczyłem próg szatni La Fábrica (oficjalnie zwanej Akademią Piłkarską Realu Madryt). Smaczku całej scenie dodawał reggaeton, ryczący z czyjegoś przenośnego radyjka. Byliśmy zgrają dzieciaków i bezmyślnie naśladowaliśmy naszych metroseksualnych idoli – jakby to miało pomóc nam powtórzyć ich sukcesy. Niektórzy z nas zarabiali więcej od swoich rodziców. Wszyscy zaś ciężko pracowaliśmy, choć ciężko powiedzieć, na co. Trening w szkółce Realu to oczywiście zaszczyt. Było to też jedno z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu.

Reklama

Zanim dołączyłem do drużyny, mieszkałem z rodzicami na Teneryfie i grałem w barwach lokalnego U. D. Orotava. Któregoś dnia wpadłem w oko łowcom talentów z AC Milan i zostałem zaproszony do udziału w turniejach w ich szkółce w hiszpańskiej Avilii. Podczas jednej z rozgrywek zwróciłem na siebie uwagę przedstawiciela Realu. Nie minęło dużo czasu, nim wraz z rodzicami znalazłem się w Ciudad Real Madrid (Miasteczku Realu Madryt – to nazwa ośrodka treningowego), gdzie otrzymałem propozycję kontraktu. W sezonie 2008-09 władze klubu pokrywały wszystkie koszty – lot z Teneryfy do Madrytu, wydatki związane z przeprowadzką, czesne i czynsz. Zaoferowali mi również 200 euro miesięcznego dodatku. Zgodziłem się. Byłem piętnastolatkiem, który właśnie miał zacząć trening w jednej z najlepszych akademii piłkarskich nie tylko w Hiszpanii, ale na całym świecie. Moja przyszłość rysowała się w naprawdę jasnych barwach.

Miałem pokój w akademiku, z dala od mojej rodziny, ale niektórzy chłopcy spali w mieszkaniach w centrum Madrytu ze swoimi rodzicami. Realowi zależało na nich tak mocno, że pokrył koszty przeprowadzki ich starych. Byli to kolesie, którzy już przykuli uwagę znanych firm i podpisali z nimi kontrakty sponsorskie. Razem z kolegami strasznie im zazdrościliśmy, gdy przeglądali katalogi, wybierając z oferty dowolny ciuch lub parę butów. Pamiętam, że jeden ze starszych chłopaków z drużyny opowiadał mi o typie, który kupił nowiuteńkie Audi, nie mając nawet prawa jazdy.

Reklama

Każdy dzień w akademii wyglądał tak samo. Pobudka koło 8 rano i śniadanie, składające się z herbatników, gotowych kanapek, soku pomarańczowego, słodkiej bułki i owoców. Godzinę później wychodziliśmy do szkoły na lekcje trwające do 17 – z jedyną przerwą na lunch o 14. Po szkole wracaliśmy na chwilę do akademika, by zjeść ciasteczka i wypić mleczne koktajle zostawiane na naszych łóżkach przez kierownictwo. Po chwili pakowaliśmy się do autobusu, by pojechać na boisko na trwający do 22 trening.

Patrząc z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że nie najlepiej nas żywiono – nikt nie dbał o to, co i jak jemy i czy wystarczy to, byśmy sprostali pokładanym w nas nadziejom. Przejażdżka autobusem z akademika do ośrodka szkoleniowego trwała 45 minut i czasem cały ten czas modliłem się, żeby został mi czas na zjedzenie czegoś przy automacie z batonami lub w jadłodajni. Jednak jeśli znalazł się czas na jedzenie, stawałem przed kolejnym dylematem: zjeść coś i być zbyt ociężałym, by biegać i ryzykować puszczenie pawia w środku treningu, czy nie jeść nic i mieć nadzieję, że jakimś cudem uda mi się dotrwać do końca zajęć.

Nieoficjalnie za catering w La Fábrica odpowiadała niewielka pobliska restauracja Giardino. Nie zliczę wieczorów spędzonych na wystawaniu z kumplami przed wejściem do akademika w oczekiwaniu na dostawcę, który przywoził nam gofry z czekoladą i hot dogi ociekające sosem barbecue. Wiedzieliśmy, że to niezdrowe, ale mieliśmy przecież po 15 lat.

Reklama

Oprócz tego, że w trakcie lub zaraz po treningu dopadał mnie głód, miałem wrażenie, że kiepska dieta odbijała się na moich wynikach. Niewłaściwe odżywienie organizmu czyni go bardziej podatnym na kontuzje i źle wpływa na układ odpornościowy, co wydłuża okres rekonwalescencji. Podczas pobytu w akademii, diagnozowano u mnie między innymi: naderwanie mięśni łydki, zapalenie ścięgien, skręcenie kostki i zbieranie się płynów w stawach. Któregoś razu odniosłem ponad pięć kontuzji w jednym sezonie. Wprawdzie diagnozy profesjonalistów zatrudnionych w akademii były zawsze trafne, sądzę jednak, że lekarze skupiali się wyłącznie na tym, byśmy jak najszybciej wrócili do gry – leczyli kontuzję, ale nie interesowała ich jej przyczyna.

Treningi były bardzo wymagające. Marne podanie, nieoczekiwana zmiana pozycji lub kiepskie wykończenie akcji zawsze było powodem do otrzymania od trenerów porządnej bury. Przy wszystkich. W La Fábrica twoim rywalem nie tylko są zawodnicy z przeciwnej drużyny, ale również twoi koledzy.

W każdym z akademików znajdowało się 15 sypialni. W każdej z nich mieszkało trzech nastolatków. Cały ten testosteron, stłumiona seksualność i nabrzmiałe ego tworzyły prawdziwie wybuchową mieszankę. Dzieciaki bywają okrutne i doskonale wiedzą, jak sobie dokopać. Nie będę ze szczegółami opisywał, co się stało, gdy odkryliśmy, że jeden z ziomków z drużyny zmoczył łóżko. Potraficie sobie to chyba wyobrazić.

Reklama

Dwóch kolesi mieszkających ze mną drzwi w drzwi czasem zamykało się w sypialni i zaczynało się bić. Czasem zapraszali kilku typków, żeby robili za sędziów i rozdzielali ich, jeśli zacznie robić się zbyt krwawo. Podczas mojego pobytu w akademii zdarzyło im się to parę razy, jednak wciąż pozostawali przyjaciółmi.
Ja z presją radziłem sobie inaczej. Podczas podróży z akademika na boisko śpiewałem sobie motywacyjne piosenki. Wmawiałem też sobie, że jestem twardzielem – tego właśnie wtedy pragnąłem.

Mój brat spytał mnie kiedyś, dlaczego zostałem w akademii, skoro było to dla mnie takie trudne. Prawda jest taka, że gdy opuściłem Teneryfę i zacząłem grać dla Realu, cała wyspa wspierała mnie i zazdrościła zarazem. Nie chciałem zawieść rodziny, zwłaszcza ojca, przyznając, że nie jestem w La Fábrica szczęśliwy. Jako młody chłopak nie umiałem oswajać swoich uczuć i mówić o nich głośno. Możliwość, by trenować w Realu, jawiła mi się jako wielka szansa i coś, czego powinienem chcieć. Narzekanie na to wydawało mi się oznaką niewdzięczności.

Gdy wspominam to dziś, dochodzę do wniosku, że najbardziej niepokojącym aspektem życia w akademii była edukacja – a w zasadzie jej brak. Po szkole jechaliśmy na trening, z którego wracaliśmy na kolacje wcześniej niż o 22. Kilka chwil, które zostawało nam przed snem, było jedynym momentem, który mogliśmy poświęcić nauce. Po kilku godzinach aktywności fizycznej nie było to proste – zwłaszcza jeśli nikt cię do tego nie zagoni, a ty masz 15 lat. Następnego ranka znowu do szkoły, chyba że była sobota lub niedziela – wtedy graliśmy mecze.

Reklama

W maju tego roku oglądałem półfinał Ligi Mistrzów pomiędzy Realem a Machester City. W wyjściowej jedenastce wystąpił jeden z moich dawnych kolegów ze szkoły. Od razu go poznałem: jego gesty, ruchy, nawet mimika przez te wszystkie lata nie zmieniły się ani o jotę. Ucieszyłem się, że tak utalentowany koleś osiągnął zasłużony sukces. Na boisku przecież nie widać, że dwukrotnie powtarzał tę samą klasę.

Im większe umiejętności danego zawodnika, tym mniej wymagano od niego wszole. Chłopcy bawili się całkiem dobrze, robili to, co kochali i mieli nadzieje, że tak już zostanie. Jednym z nich był tamten koleś – pamiętam, jak siedział z tyłu klasy, kompletnie nie słuchając nauczyciela. Trochę się z nim drażniliśmy, ponieważ miał brodę. Nie wiedzieliśmy, że jako jedyny z nas ma zarost, bo był dwa lata starszy od całej reszty.

Kilka lat później studiowałem w USA i zauważyłem, że tam zupełnie inaczej traktuje się studentów na stypendiach sportowych. Gdy nasze oceny zaczynały wyglądać niewesoło, nie dopuszczano nas do rozgrywek, dopóki ich nie poprawiliśmy. Takie podejście wymusza na młodych sportowcach inne podejście do nauki – w moim odczuciu znacznie lepsze.


Zagraj do naszej bramki. Polub nasz fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco


W mojej klasie w akademii znajdowało się kilku naprawdę utalentowanych graczy jak choćby Lucas Vasquez, Alvaro Morata, Denis Cheryshev, Dani Carvajal, Jese Rodriguez, Diego Llorente czy Enrique Castano. A to nie wszyscy – być może nie są gwiazdami La Liga czy najwyższych klas rozgrywkowych, jednak wciąż zarabiają na życie, kopiąc gałę w niższych ligach. Jednak skoro niewielu uczniów staje się gwiazdami europejskich boisk, czy można akceptować, żeby wszyscy olewali naukę? Ci, którym się uda używani są jako dowód na skuteczność panujących metod treningowych, ale co z tymi zawodnikami, którzy nie mają tyle szczęścia i talentu?

Rzecz jasna mogę mówić tylko za siebie. Gdy sezon się skończył, powiedziano mi, że nie jestem wystarczająco dobry, żeby zostać na kolejny rok. Poczułem ogromną ulgę. Dwa dni później spakowałem się, załadowałem rzeczy do samochodu mojego wujka i wyjechałem ze stolicy.

W domu wszyscy powitali mnie z otwartymi ramionami – okazało się, przynajmniej część presji, jaką odczuwałem, była zupełnie nieuzasadniona. Kiedy pytano mnie, czy wciąż kibicuję Realowi, zapewniałem, że tak. Jednak powrót do drużyny w rodzinnym mieście sprawił, że zauważyłem, jak bardzo pobyt w akademii zmienił moje podejście do piłki nożnej. Prawdziwa gała – ta, którą kochałem najmocniej – to mecze z kumplami na podwórku.

Trening w Realu Madryt pomógł mi załapać się na stypendium dla piłkarzy na jednym z uniwersytetów w USA. Po ukończeniu studiów pojechałem do Holandii, gdzie zająłem się prawami człowieka i uzyskałem tytuł magistra. Pod koniec miesiąca rozpocznę kurs prawniczy na University College London.

Jak już wspominałem, trening w Akademii Piłkarskiej Realu Madryt był najtrudniejszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Być może dlatego, że była to trudna szkoła życia, w której nauczyłem się wielu rzeczy, które przygotowały mnie na wyzwania, jakie niosła ze sobą przyszłość. Zastanawiam się jednak, czy są to lekcje, na które gotowy jest 15-latek. Czy okres dorastania jest dobrym momentem, by uświadomić młodemu człowiekowi, że jest tylko produktem, na którym każdy stara się zarobić?