Wrocławski pustelnik, który od 25 lat czeka na koniec świata

FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Wrocławski pustelnik, który od 25 lat czeka na koniec świata

To jest historia jednego człowieka, który gdzieś na marginesie wszystkiego, gołymi rękami zbudował swój dom na kopcu gruzu, bo tak nakazał mu głos Boga

Wszystkie zdjęcia wykonane przez autora tekstu

Każda dobra historia zaczyna się od suspensu. Więc o wrocławskiej „Górze" dowiedziałem się od znajomych, którzy sami nigdy tam nie byli. Ponoć na jej szczycie mieszkał pustelnik; miał być dziwnym człowiekiem, który straszy psami osoby zakłócające jego spokój. W mieście płaskim jak naleśnik, każda góra jest wynikiem działań człowieka – nie inaczej było z tym wzniesieniem. Bo technicznie rzecz biorąc: Góra jest miejscem, w które zsypywano gruz ze zniszczonego przez wojnę miasta, gigantyczną stertą dawnych kamienic i cegieł zmielonych na proch. Wszystko to teraz zarosło drzewami, stoi na zapleczu wielkiego kompleksu chemicznego. Góra to nieużytek, na który przez ostatnie siedemdziesiąt lat nikt nie miał pomysłu. Jest coś romantycznego w decyzji o ucieczce od świata na skraj fabrycznej dzielnicy, na gruzowisko, w którym pogrzebano dawne miasto. Chciałem sfotografować Górę i Edwarda, jej tajemniczego mieszkańca i poznać całą historię tego człowieka.

Reklama

Tak więc miałem dwadzieścia lat, kiedy usłyszałem o Górze. Starałem się wtedy robić poważne zdjęcia i za punkt honoru stawiałem sobie włażenie wszędzie tam, gdzie tylko dało się wejść. A na Górę poradziła stroma ścieżka.

Za pierwszym razem Edward nie krzyczał ani nie szczuł psami, ale nie był też jakoś szczególnie zachwycony, że składam mu wizytę. Zaczął mi opowiadać o końcu świata, na który od dawna czeka, i którego znaki widać wszędzie w przyrodzie. Jak na pustelnika, wiedział zaskakująco sporo o świecie, odwołując się do huraganów i innych klęsk. „Wszystko jest dziełem Boga" – usłyszałem – „Będziesz widział pieniądze i złoto, a nie będziesz mógł się po nie schylić". Odpowiedziałem, że chciałbym zrobić temu miejscu kilka zdjęć. Myślę, że Edward mi zaufał, bo go nie zbagatelizowałem, bo przez kilka godzin słuchałem o jego objawieniu, którego dostał, pracując jako murarz na początku lat 90. A w objawieniu Jezus kazał zbudować mu dom na szczycie, więc Edward znalazł Górę – bezładne gruzowisko – i zaczął ją przekształcać w dom.

Wracałem na Górę przez blisko dwa lata. Psy Edwarda umierały, pojawiały się nowe, obszar wykopanej i obmurowanej gołymi rękami ziemi się powiększał. Przez ponad 20 lat Edward zbudował tam dwa domy, teraz buduje trzeci. Przekopał też bezładnie zwalony i przysypany gruz, zamieniając go w okrążające dom korytarze, z których część po rekultywacji gleby stała się polami uprawnymi. W nocy podchodzą do niego sarny. W zimie – strażnicy miejscy w ramach akcji Zima, ściągający do schronisk bezdomnych. Edward wtedy zaprasza ich do środka i częstuje herbatą, bo w czubku jego Góry jest plus trzydzieści stopni, gdy na zewnątrz śnieg sięga do kolan.

Reklama

Edward pracuje „u siebie" przez sześć dni w tygodniu, czasami schodząc na dół po wodę ze starego kąpieliska, które dawniej znajdowało się u podnóża kopca. W ten sam sposób zdobywa to, czego sam nie jest w stanie wyprodukować. Dostał w prezencie aparat cyfrowy i robi zdjęcia świata dookoła, które zaprzyjaźniony sąsiad mu archiwizuje. Orientuje się w tym, co dzieje się poza Górą. Świat na dole go złości, bo jest pełen działań wbrew słowom Boga. Edward spodziewa się słusznego końca świata i za każdym razem pokazywał mi niepokojące zmiany w przyrodzie jako dowód na niechybną apokalipsę.

Edward zawsze był małomówny, unikał odpowiedzi na moje pytania. Skupiał się na tym, co sam chciał mi powiedzieć. Z czasem odpuściłem, nie chciałem wchodzić do końca z butami w życie kogoś, kto sam wybrał samotność i izolację.

Wróciłem na Górę po ponad dwóch latach, dopiero pracując nad tym tekstem. Cały czas bałem się, że nikogo tam już nie będzie, ale wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wcześniej. To znaczy, trzeci dom był już prawie zbudowany, wał dookoła został ukończony, psy się zestarzały. Ale Edward był taki sam i kiedy tylko poznał, kim jestem, zaczął opowiadać o beznadziejnie zimnym wrześniu jako nieomylnym zwiastunie końca świata. To nie jest uniwersalna historia o uciekaniu przed światem, nie doznałem również nawrócenia pod wpływem wspinaczki na Górę. Legendy mają to do siebie, że u swoich podstaw spotykasz czasem ludzi z krwi i kości, z wielowątkową historią, która wypada poza pole widzenia. To jest historia jednego człowieka, który gdzieś na marginesie wszystkiego, gołymi rękami zbudował swój dom na kopcu gruzu, bo tak nakazał mu głos Boga.

Reklama

Przez wzgląd na szacunek do decyzji Edwarda, w tekście nie podałem dokładnej lokalizacji jego domu.


Patrzymy z bliska. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska